Nabi przesiadywała w swojej jaskini, jak zawsze pielęgnując zioła, które niedawno zebrała, jak i te, które były już w różnych etapach suszenia. Była jedną z lepszych zielarek, z jakimi miałam styczność, a można to wywnioskować po intensywnym zapachu roślin, panującym w jej grocie. Chociaż część z nich nie miała już grama wody, nie utraciły swoich walorów zapachowych.
Przyznaję, odrobinę obawiałam się pierwszego spotkania niewidomej wadery z bratankiem, znając jego poglądy na temat "odmienności". Chyba brak wzroku nie był dla niego tak odstręczający, jak skrzydła, bo z entuzjazmem przyjął do wiadomości fakt, jak gospodyni radzi sobie w życiu codziennym.
Wchodząc do środka od razu zaczął pociągać nosem z zainteresowaniem wyłapując dobrze mu znane wonie, jak i te które rejestrował pierwszy raz w życiu. Ostrożnie przeczesywał jaskini, badając każdy zwitek ziół, jaki udało mu się dostrzec.
- Chyba będziesz mieć wkrótce pomocnika. - szepnęłam do Nabi, obserwując zachowanie szczeniaka.
Ta tylko zastrzygła uszami, wodząc małżowinami za ruchami małego basiorka, uśmiechając się przy tym. Rzeczywiście miała bardzo dobry słuch, bo bezbłędnie namierzała każdy jego krok, mimo iż stąpał cicho i jak na szczeniaka z wyjątkową ostrożnością.
Nie czekając, aż malec sam znajdzie sobie zajęcie, a chyba każdy rozsądny osobnik jest w stanie przewidzieć skutki zostawienie krnąbrnego młodzika w jamie z trującymi roślinami, wręczyłam mu kilka zwojów botanicznych.
Chcąc sprawnie załatwić wizytę u zielarki, przekazałam jej listę interesujących mnie produktów. Dumałyśmy jeszcze kilka chwil nad dodatkowymi pozycjami, co jakiś czas zgadzając się na ich przygotowanie. Konwersacja została zakłócona przez obecność kolejnego przybysza. Rejestrując jego sylwetkę, na moim pysku zakwitł mimowolnie uśmiech.
Atrehu zbliżył się do naszej trójki, uprzednio witając się z właścicielką jamy, jak nakazywała kultura, aby zaraz powitać mnie i Eredena, którego obecność odrobinę mogła zdziwić.
- Co tam? Widzę, że nie jesteś sama. - jego wzrok spoczął na synu Exana.
- Obiecałam Naharysowi, że zajmę się dziś jego malcem. Niezły z niego diabeł.
Wypowiadając ostatnie zdanie, zniżyłam ton, jednak nie na tyle, aby specjalnie unikać słuchu Eredena.
- Słyszałem! - fuknął, nadal nie odrywając wzroku od rycin wypalonych na zwojach.
Jak na zawołanie, kąciki ust wszystkich dorosłych obecnych w pomieszczeniu, uniosły się na dźwięk słów białego szczeniaka. Nabi zarejestrowała w głowie wszystkie interesujące mnie pozycje z tylko wydłużającej się listy, więc nieśpiesznie krzątała się po grocie, poszukując ziół, o których rozprawiałyśmy dobre kilka chwil. W tym czasie rudy samiec posłał mi porozumiewawcze spojrzenie.
- Ereden, chciałabym porozmawiać z Atrehu na spokojnie. Masz tutaj jeszcze jeden zwój do przeczytania i bądź grzeczny! Nabi może i jest niewidoma, ale też nie potrzeba jej twoich wybryków!- wyciągnęłam w jego stronę kolejny zwitek, który należał do Nabi.
Swoją drogą ciekawiło mnie, po co niewidomej waderze tyle pergaminów, jednak kiedyś wspominała, że wzrok straciła, będąc dorosłą wilczycą, więc to pewnie pamiątki z przeszłości.
- Tak, ciociu! - rzucił Ereden, nie kryjąc w swoim głosie niezadowolenia.
Przejął kolejny wolumin, aby chwilę później zniknąć w jednej z wnęk obszernej jaskini Nabi, aby skryć się przed ciekawskim bratankiem.
- O co chodzi? - spojrzałam przez ramię na samca, która szedł za mną.
- Już mówiłem, wyłapałem Twój zapach i nie mogłem obojętnie przejść obok. - Atrehu podszedł do mnie, prostując się, aby łeb mieć jak najwyżej. Robił to dosyć często i nawet kilka razy przeszło mi przez myśl, że uwielbia wykorzystywać swój wzrost podczas rozmów ze mną. Z jednej strony nie znosiłam, gdy się tak wywyższał, jednak z drugiej nie wiedzieć czemu, podobało.
- Aż trudne, że wyłapałeś mój zapach, skoro wokół groty jest taka mieszanina zapachów roślin- przysiadłam na ziemi, owijając ogony wokół łap.
- Sugerujesz, że Cię śledzę? - zawadiacki ton samca opuścił jego usta, które ozdobione były podejrzliwym uśmieszkiem.
- Nie sugeruję, ale nie wykluczam. - podjęłam grę Atrehu, oplatając jego twarz przenikliwym spojrzeniem. - Trochę Cię znam, więc podejrzewam, że Twoja obecność nie jest przypadkowa.
- Przypadkowa, czy nie, każda sytuacja jest dobra, aby oderwać się na kilka minut od obowiązków i skraść całusa. - mówiąc to, postąpił kilka kroków, zmniejszając odległość między nami.
Skwitowałam jego wypowiedź krótkim śmiechem, ofiarowując mu to, po co przyszedł.
- Swoją drogą... ciekawie komponujesz się w połączeniu ze szczeniakiem.
Samiec zapewne liczył na widok mojego pyska, zalanego rumieńcem, jednak zamiast tego zetknął się z uniesioną brwią i spojrzeniem, którego nie zostawiało mu złudzeń, że chciałbym mu powiedzieć
"Kpisz sobie, prawda?"
- No co? Nie powiesz mi chyba, że wzięłaś Eredena pod opiekę z ciężkim bólem serca.
- No nie... Uwielbiam tego brzdąca.. znaczy się. To syn mojego brata. Jak mogłabym....
Atrehu wyszczerzył zęby w geście triumfu. Czyli jednak- cała moja gęba zalała się szkarłatem, niczym dojrzały kwiat maku.
- Wal się, Atrehu. Ja i dziecko to dwa przeciwne bieguny, które na dłuższą metę nie są w stanie ze sobą egzystować- odwróciłam wzrok, nadymając policzki.
- No już się tak nie dąsaj. - samiec ponownie postąpił kilka kroków w moją stronę. Cofnęłam się więc pospiesznie, jednak po trzech krokach, spotkałam się ze ścianą, która teraz uwięziła mnie między sobą, a zbliżającym się basiorem. Przywarł do mnie ciałem, muskając wargami moją szyję.
- Nabi i Ereden są za ścianą. Co ty robisz? - szepnęłam pośpiesznie.
- Spełniam prośbę. - rzucił, również dbając o dyskretny ton.
"Że którą prośbę niby?" przeszło mi przez myśl, ale chwilę później zdałam sobie sprawę, że jeszcze kilka sekund temu moje usta wypuściły z siebie "Wal się".
On się chyba nigdy nie zmieni... W sumie nie specjalnie powinnam się nad tym roztrząsać. Nie teraz kiedy całował moją szyję. Skubany zawsze wiedział, jak mnie podejść. W końcu przytknął swoje wargi do moich, nie zadowalając się jednym krótkim pocałunkiem.
- Ciociu? - przysięgam, w tamtym momencie serce na pewno mi stanęło.
Odskoczyłam od Atrehu, który nawet nie protestował. Wbił oczy w malca, który patrzył na nas z otwartą szeroko paszczą, ukazując swoje igiełkowate zęby.
- Ereden, prosiłam cię, abyś został z Nabi i czytał zwoje. - dodałam lekko zmieszana sytuacją.
- Ja... yyy... wiem, ale... chciałem ci zadać kilka pytań... bo... nie bardzo rozumiem... yyy... ja... przepraszam... - malec jąkał się, lustrując na przemian naszą dwójkę wzrokiem.
Atrehu wybuchnął śmiechem, obserwując zakłopotanie malucha, na co mu zawtórowałam.
Chwyciłam malca za kark, rzucając ostatni raz spojrzenie na zadowolonego rudego samca, który z rozbawieniem puścił mi oczko na odchodne.
- Co Ci mam wytłumaczyć, poczwaro ty moja? - westchnęłam z uśmiechem, pochylając się nad treścią zwoju, nurtującą bratanka.
Ereden dźgnął łapą w pergamin, gdzie widniał opis anatomiczny skrzydlatego wilka. Przyjrzałam się dokładnie rycinie, badając cal po calu precyzyjnie wypalone narząd lotu. Zdumiał mnie tego typu rodzaj pergaminu, leżakującego w jaskini zielarki, która z wolna kończyła przygotowywanie zamówienia. Poza samym wizerunkiem skrzydlatego wilka i opisem tego jak ów wilk szybuje, pojawił się też krótki, jednak treściwy opis genezy, pierwszy skrzydlatych psowatych.
- Dobrze, ale umówmy się, że to, co zobaczyłeś, wymażesz z pamięci i ani słowa twojemu ojcu, zgoda?- uniosłam brew, śmiejąc się w kierunku młodzieńca.
Ten kiwnął głową, z zaciekawieniem wyczekując odpowiedzi.
-"Pierwsze skrzydlate wilki zanotowano wiele lat temu. Mówi się, że pojawiły się niedługo po tym, jak jeden z Bogów stworzył ziemię wraz z jej mieszkańcami dla swojej wybranki. Miało to jednak swoją cenę. - wilki nie mogły kontaktować się z mieszkańcami.. O-oazy".. chyba tak się to czyta. - podumałam chwilę, nad ostatnim słowem. Pergamin był stary... bardzo stary, a język, jakiego wtedy używano w piśmie, nie jest już uważany za potoczny. Część z nas nawet zapomniała jak się nim posługiwać. - hmm... ciekawe.
- Co takiego? No powiedz! - szczeniak z niecierpliwieniem marudził mi za uchem, kiedy ja w ciszy studiowałam dalszą część historii.
- Gotowe, chyba zebrałam wszystko, co było Ci potrzebne. - Nabi wtrąciła się nagle, delikatnie odkładając na ziemię sporych rozmiarów pakunek.
Spojrzałam w jej stronę, obdarowują uśmiechem, który mam nadzieję, wyczuła.
- Jestem Ci bardzo wdzięczna. Posłuchaj, czy możemy pożyczyć ten pergamin?
- Jasne. Jeśli chcesz Eredenie, należy do Ciebie. - wadera uśmiechnęła się, strzygąc uszami.
- Naprawdę, jest mój? - ten wybałuszyć oczy, entuzjastycznie łypiąc na waderę.
- Mnie raczej nie będzie już potrzebny. - zażartowała.
Nabi skinęłam głową i bez zbędnych słów ponownie skryła się w jaskini. Zmierzaliśmy w stronę lecznicy, gdzie ostatnim moim obowiązkiem, miało być dostarczenie roślinnego suszu.
- Opowiesz mi, co tam wyczytałaś? - malec dosyć szybko po opuszczeniu jamy, zaczął drążyć temat.
- Nie wiele, nie przełożę Ci tego teraz słowo w słowo. Było coś mówione o boskich posłańcach, ale jeśli chcesz poczytamy razem po kolacji.
- Mogę u Ciebie zostać?
- A coś myślał? Chyba nie pytałam Nabi o pożyczenie zwoju tylko po to, żeby wylegiwać się z nim sama. Dajmy Twojemu ojcu nieco oddechu od Twoich wybryków, mała bestio. - zmarszczyłam nos, żartobliwie szturchając malca.
Ten momentalnie podjął próby łapczywego chwytania mnie za łapy, machając przy tym ogonem.
***
W lecznicy, była już tylko Itami i może dwójka unieruchomionych pacjentów, którzy potrzebowali zostać na noc, aby nazajutrz wykonać kontrolę po leczeniu. Siedziała w delikatnym świetle kryształu, dającego ciepłe światło, oprawiając przy tym rośliny, wykonując z nich lecznice maści. Ereden, aż palił się do pracy, pomagając nam przy segregacji ziół przyniesionych od kremowej zielarki. Dzięki temu praca szła nieco sprawniej, więc gdy opuszczaliśmy grotę szpitalną, mieliśmy przyjemność zobaczyć już czerwonawe Słońce, która większa część skrywała się za horyzontem.
- Najwyższa pora wrócić do domu. - spojrzałam w stronę Eredena, którego białe futro opatulała złotawa łuna zachodzącego Słońca, nadając mu podobny kolor. - Gotowy na noc wieczór z oprawianym bażantem?
- Ale poczytasz mi, prawda? I opowiesz mi historię o tym wilku.
- Zgodnie z obietnicą. To zbierajmy się, bo nas świt zastanie. - chwyciłam kark malca w zęby i ostrożnie uniosłam ku górze, by zaoszczędzić czasu podczas podróży.
Ruszyłam ścieżką, którą zapewne wydeptałam sama, pokonując tę drogę każdego dnia, zmierzając do lecznicy. Nieskomplikowana trasa, omijająca sporadyczne drzewa, uniemożliwiające podróż w idealnej linii prostej, minęła sprawnie. Nic dziwnego, ponieważ byłam prawie pewna, że potrafiłabym ją przejść wręcz na oślep. Znałam każdą przeszkodę, którą pokonywałam mechanicznie. Ereden miał przyjemność obserwować wszystko, nie męcząc się przy tym spacerem, toteż miał więcej czasu na obserwowanie okolicy, co jakiś czas zadając pytania na temat mijanej flory.
- Czy to dziki bez?
- A to jarzębina?
- Lipa, prawda?
Na każde pytanie potwierdzająco kiwałam głową. Zdaje się, że bardziej pytał dla potwierdzenia swojej wiedzy, niż z niepewności, ale przynajmniej nie marudził przez te kilkanaście minut, wisząc tak w moich zębach.
- No mały, rozgość się, a ja tymczasem przyniosę coś do jedzenia. - rzuciłam od razu, po postawieniu go na progu groty.
Na te słowa z brzucha malca wydobył się charakterystyczny warkot, wskazujący na pusty żołądek, domagający się kalorii. Podobny dźwięk usłyszałam może jeszcze ze trzy razy, w tym raz ode mnie, zanim przystąpiliśmy do jedzenia. Rzuciłam przed szczeniaka pokaźnego ptaka oskubanego, a raczej opalonego z piór. - mówi się, że ogień jest żywiołem destrukcyjnym, ale potrafi uratować od uporczywych piór, utykających między zębami.
Ten kłapnął pyskiem, oblizując się przy tym i podjął się pałaszowania kolacji. Musiał być bardzo głodny, bo z jego pomocą zniknęłam prawie połowa mięsa, krztusząc się przy tym raz czy dwa.
- Zaczynałam się obawiać, że pożresz też mnie. - zaśmiałam się, widząc, jak malec odchodzi od resztek, pocierając wydęty brzuch.
- Nie zjadłbym Cię, nawet gdybyś była ostatnim żywym stworzeniem na ziemi. Kto opowiadałby mi te wszystkie historie? - rzucił, nadal próbując znaleźć pozycję odpowiednią do słuchania historii.
Spojrzałam na niego łagodnie, czule głaszcząc czubek jego łba. Bywał uroczym potworem.
- Uroczy niczym ojciec. To dawaj ten pergamin, obiecałam Ci dokończyć.
Basiorek jęknął cicho, próbując unieść swój obładowany brzuch, jednak chęć poznania dalszej części, była motorem napędowym do dalszego działania. Ostrożnie przyniósł podarek od Nabi, nawet rozwinął go na odpowiednim fragmencie i usadowił się wygodnie wśród końcówek moich kit, które podwinęłam pod same przednie łapy. Zapewnił sobie tym samym wygodne siedzisko do słuchania, a tym samym mógł studiować ryciny.
- Gdzie my to... a tak, już mam "Miało to swoją cenę. - wilki nie mogły kontaktować się z mieszkańcami Oazy.."
- Co to "oaza"?
- To taki obszar przyjazny do zamieszkania.
- Aha, no czytaj dalej. - ponaglał mnie, wlepiając wzrok z powrotem w tekst.
- "Reine zachwycona prezentem od swego wybranka, jednocześnie cierpiała, nie mogąc dokładnie mu się przyjrzeć. Chciała z bliska podziwiać świat stworzony przez Soleil'a, napawać się towarzystwem wilków. Bóg, widząc żal partnerki, stworzył dla niej jeszcze jeden dar. Połączył krew wilka i feniksa, dając życie pierwszemu skrzydlatemu wilkowi. Stał się on... wysłan-nikiem?... Który każdej nocy powracał z ziemi i opowiadał bogini o cudach, mających miejsce na ziemi. - zakończyłam pierwszą część zatytułowaną "geneza" - Widzisz Ereden? W dawnych czasach uważano takich jak Twoje siostry za boskich posłańców.
Spojrzałam na nieprzekonanego do końca szczeniaka. Swoją drogą, historia wydaje się nieco naciągnięta. W końcu to bogowie, na machnięcie ogonem, powinni mieć możliwość stąpania po naszej krainie. No i to połączenie krwi wilka i feniksa. Każdy, kto miał styczność z prastarymi lekturami, spisanymi w pierwszym języku wie, że wilki w tamtych czasach opisywały wiele niezrozumiałych zjawisk jako boską ingerencję.
- Niemożliwe, że feniks zgodził się, na coś takiego. - młody zmarszczył nos, a na jego pysku zakwitł brzydki grymas.
- Wiesz, w końcu to pomysł Boga, chyba taki feniks nie miał wiele do gadania.
- Ten Bóg to jednak jakiś głupi, skoro robi takie rzeczy.. dla wadery.
- Wiesz, dla miłości jesteś w stanie naprawdę dużo oddać. Czasem nawet życie.
- Dorośli to jednak są jacyś dziwni. Ja to się nigdy nie zakocham. - mlasnął językiem, wyglądając, jakby chciał wypluć najpaskudniejszą rzecz na świecie.
Widok ten nieco mnie rozbawił, toteż jaskinia wypełniła się moich śmiechem. Malec spojrzał na mnie obrażony. Nadął się tak bardzo, że jego policzki wyglądały jak u gryzonia, który pakuje w pysk kolejne z rzędu nasiono, aby magazynować zapasy przed zimą.
- No już, nie fukaj tyle. Chcesz, żebym czytała dalej. - zerknęłam łagodnie na bratanka.
<Eredenku? XD>
Przyznaję, odrobinę obawiałam się pierwszego spotkania niewidomej wadery z bratankiem, znając jego poglądy na temat "odmienności". Chyba brak wzroku nie był dla niego tak odstręczający, jak skrzydła, bo z entuzjazmem przyjął do wiadomości fakt, jak gospodyni radzi sobie w życiu codziennym.
Wchodząc do środka od razu zaczął pociągać nosem z zainteresowaniem wyłapując dobrze mu znane wonie, jak i te które rejestrował pierwszy raz w życiu. Ostrożnie przeczesywał jaskini, badając każdy zwitek ziół, jaki udało mu się dostrzec.
- Chyba będziesz mieć wkrótce pomocnika. - szepnęłam do Nabi, obserwując zachowanie szczeniaka.
Ta tylko zastrzygła uszami, wodząc małżowinami za ruchami małego basiorka, uśmiechając się przy tym. Rzeczywiście miała bardzo dobry słuch, bo bezbłędnie namierzała każdy jego krok, mimo iż stąpał cicho i jak na szczeniaka z wyjątkową ostrożnością.
Nie czekając, aż malec sam znajdzie sobie zajęcie, a chyba każdy rozsądny osobnik jest w stanie przewidzieć skutki zostawienie krnąbrnego młodzika w jamie z trującymi roślinami, wręczyłam mu kilka zwojów botanicznych.
Chcąc sprawnie załatwić wizytę u zielarki, przekazałam jej listę interesujących mnie produktów. Dumałyśmy jeszcze kilka chwil nad dodatkowymi pozycjami, co jakiś czas zgadzając się na ich przygotowanie. Konwersacja została zakłócona przez obecność kolejnego przybysza. Rejestrując jego sylwetkę, na moim pysku zakwitł mimowolnie uśmiech.
Atrehu zbliżył się do naszej trójki, uprzednio witając się z właścicielką jamy, jak nakazywała kultura, aby zaraz powitać mnie i Eredena, którego obecność odrobinę mogła zdziwić.
- Co tam? Widzę, że nie jesteś sama. - jego wzrok spoczął na synu Exana.
- Obiecałam Naharysowi, że zajmę się dziś jego malcem. Niezły z niego diabeł.
Wypowiadając ostatnie zdanie, zniżyłam ton, jednak nie na tyle, aby specjalnie unikać słuchu Eredena.
- Słyszałem! - fuknął, nadal nie odrywając wzroku od rycin wypalonych na zwojach.
Jak na zawołanie, kąciki ust wszystkich dorosłych obecnych w pomieszczeniu, uniosły się na dźwięk słów białego szczeniaka. Nabi zarejestrowała w głowie wszystkie interesujące mnie pozycje z tylko wydłużającej się listy, więc nieśpiesznie krzątała się po grocie, poszukując ziół, o których rozprawiałyśmy dobre kilka chwil. W tym czasie rudy samiec posłał mi porozumiewawcze spojrzenie.
- Ereden, chciałabym porozmawiać z Atrehu na spokojnie. Masz tutaj jeszcze jeden zwój do przeczytania i bądź grzeczny! Nabi może i jest niewidoma, ale też nie potrzeba jej twoich wybryków!- wyciągnęłam w jego stronę kolejny zwitek, który należał do Nabi.
Swoją drogą ciekawiło mnie, po co niewidomej waderze tyle pergaminów, jednak kiedyś wspominała, że wzrok straciła, będąc dorosłą wilczycą, więc to pewnie pamiątki z przeszłości.
- Tak, ciociu! - rzucił Ereden, nie kryjąc w swoim głosie niezadowolenia.
Przejął kolejny wolumin, aby chwilę później zniknąć w jednej z wnęk obszernej jaskini Nabi, aby skryć się przed ciekawskim bratankiem.
- O co chodzi? - spojrzałam przez ramię na samca, która szedł za mną.
- Już mówiłem, wyłapałem Twój zapach i nie mogłem obojętnie przejść obok. - Atrehu podszedł do mnie, prostując się, aby łeb mieć jak najwyżej. Robił to dosyć często i nawet kilka razy przeszło mi przez myśl, że uwielbia wykorzystywać swój wzrost podczas rozmów ze mną. Z jednej strony nie znosiłam, gdy się tak wywyższał, jednak z drugiej nie wiedzieć czemu, podobało.
- Aż trudne, że wyłapałeś mój zapach, skoro wokół groty jest taka mieszanina zapachów roślin- przysiadłam na ziemi, owijając ogony wokół łap.
- Sugerujesz, że Cię śledzę? - zawadiacki ton samca opuścił jego usta, które ozdobione były podejrzliwym uśmieszkiem.
- Nie sugeruję, ale nie wykluczam. - podjęłam grę Atrehu, oplatając jego twarz przenikliwym spojrzeniem. - Trochę Cię znam, więc podejrzewam, że Twoja obecność nie jest przypadkowa.
- Przypadkowa, czy nie, każda sytuacja jest dobra, aby oderwać się na kilka minut od obowiązków i skraść całusa. - mówiąc to, postąpił kilka kroków, zmniejszając odległość między nami.
Skwitowałam jego wypowiedź krótkim śmiechem, ofiarowując mu to, po co przyszedł.
- Swoją drogą... ciekawie komponujesz się w połączeniu ze szczeniakiem.
Samiec zapewne liczył na widok mojego pyska, zalanego rumieńcem, jednak zamiast tego zetknął się z uniesioną brwią i spojrzeniem, którego nie zostawiało mu złudzeń, że chciałbym mu powiedzieć
"Kpisz sobie, prawda?"
- No co? Nie powiesz mi chyba, że wzięłaś Eredena pod opiekę z ciężkim bólem serca.
- No nie... Uwielbiam tego brzdąca.. znaczy się. To syn mojego brata. Jak mogłabym....
Atrehu wyszczerzył zęby w geście triumfu. Czyli jednak- cała moja gęba zalała się szkarłatem, niczym dojrzały kwiat maku.
- Wal się, Atrehu. Ja i dziecko to dwa przeciwne bieguny, które na dłuższą metę nie są w stanie ze sobą egzystować- odwróciłam wzrok, nadymając policzki.
- No już się tak nie dąsaj. - samiec ponownie postąpił kilka kroków w moją stronę. Cofnęłam się więc pospiesznie, jednak po trzech krokach, spotkałam się ze ścianą, która teraz uwięziła mnie między sobą, a zbliżającym się basiorem. Przywarł do mnie ciałem, muskając wargami moją szyję.
- Nabi i Ereden są za ścianą. Co ty robisz? - szepnęłam pośpiesznie.
- Spełniam prośbę. - rzucił, również dbając o dyskretny ton.
"Że którą prośbę niby?" przeszło mi przez myśl, ale chwilę później zdałam sobie sprawę, że jeszcze kilka sekund temu moje usta wypuściły z siebie "Wal się".
On się chyba nigdy nie zmieni... W sumie nie specjalnie powinnam się nad tym roztrząsać. Nie teraz kiedy całował moją szyję. Skubany zawsze wiedział, jak mnie podejść. W końcu przytknął swoje wargi do moich, nie zadowalając się jednym krótkim pocałunkiem.
- Ciociu? - przysięgam, w tamtym momencie serce na pewno mi stanęło.
Odskoczyłam od Atrehu, który nawet nie protestował. Wbił oczy w malca, który patrzył na nas z otwartą szeroko paszczą, ukazując swoje igiełkowate zęby.
- Ereden, prosiłam cię, abyś został z Nabi i czytał zwoje. - dodałam lekko zmieszana sytuacją.
- Ja... yyy... wiem, ale... chciałem ci zadać kilka pytań... bo... nie bardzo rozumiem... yyy... ja... przepraszam... - malec jąkał się, lustrując na przemian naszą dwójkę wzrokiem.
Atrehu wybuchnął śmiechem, obserwując zakłopotanie malucha, na co mu zawtórowałam.
Chwyciłam malca za kark, rzucając ostatni raz spojrzenie na zadowolonego rudego samca, który z rozbawieniem puścił mi oczko na odchodne.
- Co Ci mam wytłumaczyć, poczwaro ty moja? - westchnęłam z uśmiechem, pochylając się nad treścią zwoju, nurtującą bratanka.
Ereden dźgnął łapą w pergamin, gdzie widniał opis anatomiczny skrzydlatego wilka. Przyjrzałam się dokładnie rycinie, badając cal po calu precyzyjnie wypalone narząd lotu. Zdumiał mnie tego typu rodzaj pergaminu, leżakującego w jaskini zielarki, która z wolna kończyła przygotowywanie zamówienia. Poza samym wizerunkiem skrzydlatego wilka i opisem tego jak ów wilk szybuje, pojawił się też krótki, jednak treściwy opis genezy, pierwszy skrzydlatych psowatych.
- Dobrze, ale umówmy się, że to, co zobaczyłeś, wymażesz z pamięci i ani słowa twojemu ojcu, zgoda?- uniosłam brew, śmiejąc się w kierunku młodzieńca.
Ten kiwnął głową, z zaciekawieniem wyczekując odpowiedzi.
-"Pierwsze skrzydlate wilki zanotowano wiele lat temu. Mówi się, że pojawiły się niedługo po tym, jak jeden z Bogów stworzył ziemię wraz z jej mieszkańcami dla swojej wybranki. Miało to jednak swoją cenę. - wilki nie mogły kontaktować się z mieszkańcami.. O-oazy".. chyba tak się to czyta. - podumałam chwilę, nad ostatnim słowem. Pergamin był stary... bardzo stary, a język, jakiego wtedy używano w piśmie, nie jest już uważany za potoczny. Część z nas nawet zapomniała jak się nim posługiwać. - hmm... ciekawe.
- Co takiego? No powiedz! - szczeniak z niecierpliwieniem marudził mi za uchem, kiedy ja w ciszy studiowałam dalszą część historii.
- Gotowe, chyba zebrałam wszystko, co było Ci potrzebne. - Nabi wtrąciła się nagle, delikatnie odkładając na ziemię sporych rozmiarów pakunek.
Spojrzałam w jej stronę, obdarowują uśmiechem, który mam nadzieję, wyczuła.
- Jestem Ci bardzo wdzięczna. Posłuchaj, czy możemy pożyczyć ten pergamin?
- Jasne. Jeśli chcesz Eredenie, należy do Ciebie. - wadera uśmiechnęła się, strzygąc uszami.
- Naprawdę, jest mój? - ten wybałuszyć oczy, entuzjastycznie łypiąc na waderę.
- Mnie raczej nie będzie już potrzebny. - zażartowała.
***
- Bardzo dziękujemy, za gościnę i prezent, prawda diable? - poczochrałam łeb bratanka, gdy byliśmy już na zewnątrz.Nabi skinęłam głową i bez zbędnych słów ponownie skryła się w jaskini. Zmierzaliśmy w stronę lecznicy, gdzie ostatnim moim obowiązkiem, miało być dostarczenie roślinnego suszu.
- Opowiesz mi, co tam wyczytałaś? - malec dosyć szybko po opuszczeniu jamy, zaczął drążyć temat.
- Nie wiele, nie przełożę Ci tego teraz słowo w słowo. Było coś mówione o boskich posłańcach, ale jeśli chcesz poczytamy razem po kolacji.
- Mogę u Ciebie zostać?
- A coś myślał? Chyba nie pytałam Nabi o pożyczenie zwoju tylko po to, żeby wylegiwać się z nim sama. Dajmy Twojemu ojcu nieco oddechu od Twoich wybryków, mała bestio. - zmarszczyłam nos, żartobliwie szturchając malca.
Ten momentalnie podjął próby łapczywego chwytania mnie za łapy, machając przy tym ogonem.
***
W lecznicy, była już tylko Itami i może dwójka unieruchomionych pacjentów, którzy potrzebowali zostać na noc, aby nazajutrz wykonać kontrolę po leczeniu. Siedziała w delikatnym świetle kryształu, dającego ciepłe światło, oprawiając przy tym rośliny, wykonując z nich lecznice maści. Ereden, aż palił się do pracy, pomagając nam przy segregacji ziół przyniesionych od kremowej zielarki. Dzięki temu praca szła nieco sprawniej, więc gdy opuszczaliśmy grotę szpitalną, mieliśmy przyjemność zobaczyć już czerwonawe Słońce, która większa część skrywała się za horyzontem.
- Najwyższa pora wrócić do domu. - spojrzałam w stronę Eredena, którego białe futro opatulała złotawa łuna zachodzącego Słońca, nadając mu podobny kolor. - Gotowy na noc wieczór z oprawianym bażantem?
- Ale poczytasz mi, prawda? I opowiesz mi historię o tym wilku.
- Zgodnie z obietnicą. To zbierajmy się, bo nas świt zastanie. - chwyciłam kark malca w zęby i ostrożnie uniosłam ku górze, by zaoszczędzić czasu podczas podróży.
Ruszyłam ścieżką, którą zapewne wydeptałam sama, pokonując tę drogę każdego dnia, zmierzając do lecznicy. Nieskomplikowana trasa, omijająca sporadyczne drzewa, uniemożliwiające podróż w idealnej linii prostej, minęła sprawnie. Nic dziwnego, ponieważ byłam prawie pewna, że potrafiłabym ją przejść wręcz na oślep. Znałam każdą przeszkodę, którą pokonywałam mechanicznie. Ereden miał przyjemność obserwować wszystko, nie męcząc się przy tym spacerem, toteż miał więcej czasu na obserwowanie okolicy, co jakiś czas zadając pytania na temat mijanej flory.
- Czy to dziki bez?
- A to jarzębina?
- Lipa, prawda?
Na każde pytanie potwierdzająco kiwałam głową. Zdaje się, że bardziej pytał dla potwierdzenia swojej wiedzy, niż z niepewności, ale przynajmniej nie marudził przez te kilkanaście minut, wisząc tak w moich zębach.
- No mały, rozgość się, a ja tymczasem przyniosę coś do jedzenia. - rzuciłam od razu, po postawieniu go na progu groty.
Na te słowa z brzucha malca wydobył się charakterystyczny warkot, wskazujący na pusty żołądek, domagający się kalorii. Podobny dźwięk usłyszałam może jeszcze ze trzy razy, w tym raz ode mnie, zanim przystąpiliśmy do jedzenia. Rzuciłam przed szczeniaka pokaźnego ptaka oskubanego, a raczej opalonego z piór. - mówi się, że ogień jest żywiołem destrukcyjnym, ale potrafi uratować od uporczywych piór, utykających między zębami.
Ten kłapnął pyskiem, oblizując się przy tym i podjął się pałaszowania kolacji. Musiał być bardzo głodny, bo z jego pomocą zniknęłam prawie połowa mięsa, krztusząc się przy tym raz czy dwa.
- Zaczynałam się obawiać, że pożresz też mnie. - zaśmiałam się, widząc, jak malec odchodzi od resztek, pocierając wydęty brzuch.
- Nie zjadłbym Cię, nawet gdybyś była ostatnim żywym stworzeniem na ziemi. Kto opowiadałby mi te wszystkie historie? - rzucił, nadal próbując znaleźć pozycję odpowiednią do słuchania historii.
Spojrzałam na niego łagodnie, czule głaszcząc czubek jego łba. Bywał uroczym potworem.
- Uroczy niczym ojciec. To dawaj ten pergamin, obiecałam Ci dokończyć.
Basiorek jęknął cicho, próbując unieść swój obładowany brzuch, jednak chęć poznania dalszej części, była motorem napędowym do dalszego działania. Ostrożnie przyniósł podarek od Nabi, nawet rozwinął go na odpowiednim fragmencie i usadowił się wygodnie wśród końcówek moich kit, które podwinęłam pod same przednie łapy. Zapewnił sobie tym samym wygodne siedzisko do słuchania, a tym samym mógł studiować ryciny.
- Gdzie my to... a tak, już mam "Miało to swoją cenę. - wilki nie mogły kontaktować się z mieszkańcami Oazy.."
- Co to "oaza"?
- To taki obszar przyjazny do zamieszkania.
- Aha, no czytaj dalej. - ponaglał mnie, wlepiając wzrok z powrotem w tekst.
- "Reine zachwycona prezentem od swego wybranka, jednocześnie cierpiała, nie mogąc dokładnie mu się przyjrzeć. Chciała z bliska podziwiać świat stworzony przez Soleil'a, napawać się towarzystwem wilków. Bóg, widząc żal partnerki, stworzył dla niej jeszcze jeden dar. Połączył krew wilka i feniksa, dając życie pierwszemu skrzydlatemu wilkowi. Stał się on... wysłan-nikiem?... Który każdej nocy powracał z ziemi i opowiadał bogini o cudach, mających miejsce na ziemi. - zakończyłam pierwszą część zatytułowaną "geneza" - Widzisz Ereden? W dawnych czasach uważano takich jak Twoje siostry za boskich posłańców.
Spojrzałam na nieprzekonanego do końca szczeniaka. Swoją drogą, historia wydaje się nieco naciągnięta. W końcu to bogowie, na machnięcie ogonem, powinni mieć możliwość stąpania po naszej krainie. No i to połączenie krwi wilka i feniksa. Każdy, kto miał styczność z prastarymi lekturami, spisanymi w pierwszym języku wie, że wilki w tamtych czasach opisywały wiele niezrozumiałych zjawisk jako boską ingerencję.
- Niemożliwe, że feniks zgodził się, na coś takiego. - młody zmarszczył nos, a na jego pysku zakwitł brzydki grymas.
- Wiesz, w końcu to pomysł Boga, chyba taki feniks nie miał wiele do gadania.
- Ten Bóg to jednak jakiś głupi, skoro robi takie rzeczy.. dla wadery.
- Wiesz, dla miłości jesteś w stanie naprawdę dużo oddać. Czasem nawet życie.
- Dorośli to jednak są jacyś dziwni. Ja to się nigdy nie zakocham. - mlasnął językiem, wyglądając, jakby chciał wypluć najpaskudniejszą rzecz na świecie.
Widok ten nieco mnie rozbawił, toteż jaskinia wypełniła się moich śmiechem. Malec spojrzał na mnie obrażony. Nadął się tak bardzo, że jego policzki wyglądały jak u gryzonia, który pakuje w pysk kolejne z rzędu nasiono, aby magazynować zapasy przed zimą.
- No już, nie fukaj tyle. Chcesz, żebym czytała dalej. - zerknęłam łagodnie na bratanka.
<Eredenku? XD>
Ilość napisanych słów: 2202
Ilość zdobytych PD: 1101 + 10% (110 PD) za długość powyżej 2000 słów
Obecny stan: 2340 PD
Brak komentarzy
Prześlij komentarz