I dzień choroby
Naharys, zgodnie z obietnicą, złożona swemu niesfornemu synowi, spełnił groźbę o porannym treningu. Noo... porannym, to zbyt przesadnie powiedziane. Ereden'a zbudzał stanowczy głos ojca o brzasku. Malec w tamtym momencie przypominał jego samego ze szczenięcych lat - niczym odbicie w lustrze przeszłości; Zmęczone oczka, zmrużone w ledwo dostrzegalne szparki, do tego malec wydawał przygnębiające pomrukiwania oraz rzucał prośby o jeszcze pięciominutowy sen. Tak, ten błogi sen - ale i to nie powstrzymywało Naharysa. Nie zamierzał dawać synowi taryfy ulgowej, za to, co nawywijał wczorajszego dnia!
Głos syna! Jego oskarżycielski ton i te wrzaski i odgłosy walki.
To przez ciebie mama zniknęła! Wrzeszczał na siostrę. To twoja wina, nigdy Ci tego nie daruję, parszywy dziwolągu!
Ciężko mu było po stracie wadery, którą szczerze kochał! Mocno zapisała się w jego pamięci, jako ta uśmiechnięta, psotliwa i drobna istotka - i do tego silna wadera, nie dająca sobie w kaszę dmuchać. Kochał ją za jej uśmiech, ciepło bijące prosto z serca ciepło i zapach, który przypominał mu każdą chwilę, spędzoną ze sobą. Sytuacji nie poprawiał syn, który jeszcze się bardziej nakręcił na psoty. Naharys zmarszczył pysk i warknął, a w jego głosie dało się wyczuć wrażenie syku zimnej stali. Głos był straszny, zmuszający do posłuszeństwa oraz do trawiącego serce strachu.
- Od jutra trenujesz ze mną! - warknął Naharys - I możesz zapomnieć o kolacji!
To był także moment, w którym na wszystkich odbiło się zniknięcie Piny - Także na Eredenie. Młodzika przepełniana nieopisana wściekłość i smutek zarazem, które kumulując się niebezpiecznie, doprowadził do wybuchu frustracji.
- Co? Ale jak to?! Czemu to za każdym razem ja dostaję karę?! - Oczy jego syna zapłonęły zielonym płomieniem gniewu i nienawiści, pielęgnowanej od dawna do swych sióstr - Jestem jedyny w tym miocie normalny! To wszystko ich wina! - Ereden wskazał łapą na swoje siostry trzęsącą się od gniewu łapką - TO ONE tu nie pasują i to JA muszę się z nimi użerać! A przez tę głupią beksę, straciliśmy mamę! I to ona powinna zniknąć! ONA! Nie mama!
- Wstawaj! - powiedział stanowczo Naharys, trącając syna łapą w ramię - Zjesz coś, a potem ruszamy na poligon! No już! Nie traćmy czasu!
Ereden z grymasem męczennika wstał ślamazarnie, przeciągnął się leniwie, ziewając głośno i długo - gdy mijał śpiące razem siostry, otworzył szerzej oczy i zmarszczył czoło.
- Czemu one z nami nie trenują? - zapytał, wskazując na siostry i spoglądając na ojca swymi pełnymi wyrzutu oczami.
- One nic nie zrobiły. Ty natomiast zachowujesz się, jak potwór! I zamierzam go z ciebie wyciągnąć, wszelkimi możliwymi sposobami! Mam nadzieję, że któregoś dnia w końcu się nauczysz szacunku do rodziny!
- One nie są moją rodziną - Ereden ściszył ton, aby ojciec nie mógł go posłyszeć, ale mocno się pomylił. Naharys usłyszał to i zmarszczył policzki, ukazując synowi swoje zęby.
- Przestań! - prawie warknął - Siadaj do jedzenia i ani słowa więcej, bo pożałujesz!
Ereden biegł pędem przez pokrytą rosą łąkę, drżąc od wilgotnego wiatru, a jego łzawiące z bólu mięśni oczy, witały wynurzający się zza widnokręgu złoty brzeg słońca. Jego promienie zaczęły ozłacać dolinę, wprawiać drobne krople rosy w lśnienie w ich blasku - a to dopiero dziesięć kilometrów pokonanych pod czujnym okiem ojca. Nie tracił go z oczu, ani na sekundę, jakby chciał mieć złotą pewność, że syn nie zatrzyma się, ani na moment. Biegł na złamanie karku, do utraty tchu, aż w końcu nie wytrzymał i przewrócił się w pędzie na wilgotną ziemię, orając ją tym samym swym podbródkiem. Leżał i dyszał głośno, łapczywie chwytał każdy haust powietrza - wydawało się malcowi, jakby jego płuca rozszerzały się z sekundy na sekundę i wszystkie łyki tlenu nie wystarczały, aby zaspokoić jego niedobór. Próbował podnieść się na cztery łapy, ale mięśnie drżały mu pod skórą, nie były w stanie utrzymać jego własnego ciężaru, po czym opadł ponownie na ziemię, jak upadły na jesień zwiędły liść.
~ Gdybym był twoim dziadkiem, już dawno mknąłbyś przez pole z czerwonym tyłkiem! - pomyślał gniewnie Naharys, zbliżając się do syna.
- Nie skończyłeś biegu, Ereden! - powiedział stanowczo Exan, zatrzymując się przy ciężko dyszącym szczeniaku - Zbieraj się i kontynuuj!
- Tato, ja już nie dam rady! - wydyszał Ereden takim tonem, jakby miał zaraz zwrócić z siebie duszę przez pysk -... okej, pojąłem już! Już nie będę!
- Wiem, że nie będziesz. I zamierzam upewnić się, że dotrzymasz słowa. Wstawaj i biegnij dalej! - warknął Naharys, pochylając się nad synem - Wstawaj, albo pożałujesz, smarkaczu!
Naharys taki nie był; Trudno by mu było zdobyć się na takową agresję do syna, niezależnie od tego, jakie psoty wyczyniał. Tęsknota za Piną i do tego ciągłe rozmyślania, co się z nią teraz dzieje - jak się czuje i czy w ogóle żyje - oraz zmęczenie, spowodowane obowiązkiem opieki nad trzema szczeniakami, z czego jeden z nich był nie do wytrzymania, kondensowały w nim kompletne uczucie bezradności i wściekłości. I tę wściekłość, bez jakiejkolwiek kontroli, miał zamiar wyładować na szczeniaku.
- Wstaniesz w końcu! - krzyknął basior - Wstawaj, albo Ci pomogę! Nie chciałbyś tego.
Ereden podniósł się na chwiejące się łapy, które z trudem utrzymywały go w pionie, po czym spojrzawszy na ojca z urazem, powiedział tonem pozbawionym jakiejkolwiek barwy.
- Wstałem! Rób ze mną, co chcesz, ale ja już nie dam rady dalej biec!
Naharys już miał otworzyć pysk i wyrzucić na syna falę wściekłej wiązanki, ale w tamtym momencie wydarzyło się coś, czego nie spodziewał się nikt - A mianowicie z ust Eredena począł wydzierać się paskudny kaszel, który brzmiał, jakby jego wydzielina gromadziła się od miesięcy - stąd takie nieznośne skrzeczenie. Szczeniak dostał po chwili takiego ataku, że kaszel nie odstępował go, ani na półkroku - Naharys z początku podejrzewał, że Ereden usiłuje symulować chorobę - bo też nigdy nie chorował, psia krew! - ale wydźwięk doprowadzał go do zmartwień, toteż nie czekając na nic, poderwał syna w powietrze, usadowił go na swój grzbiet i pędem, ile sił w łapach, pobiegł do lecznicy.
Naharys czuł na sobie, jak Ereden przeraźliwie dygocze, jakby siedział tyłkiem na zamarzniętym jeziorze, ponadto, spoglądając na syna od czasu do czasu, ujrzał wydzielający się śluz z jego nosa i pyska - owe symptomy zaniepokoiły go do tego stopnia, że zaczął rzucać przekleństwa w czasie biegu.
- Z Eredenem coraz gorzej. Wypluwa plwocinę z ropą, ponadto zaczął krwawić z nosa - usiadła obok brata, kładąc łapę na jego ramieniu. Naharys nie tracił z oczu niknącą za zachodnim horyzontem tarczę pomarańczowego słońca. Stracił Pinę - oczywiście, nie potrafił założyć, że wadera umarła, ale bądź co bądź, na taką okoliczność też musi się przygotować - jeśli straci jedynego syna, nie będzie wiedział, czy zdoła pozbierać się po tym wszystkim.
~ Mam jeszcze dwie córki - pomyślał Naharys - bogowie, oszczędźcie mi je, a mego syna ocalcie od śmierci. Bywały chwile, że nie byłem dobrym ojcem, mimo starań. Kocham wszystkie moje szczeniaki, na równi, jak nakazuje sumienie rodzica. Błagam Was mocno, nie odbierajcie mi Eredena.
Z takowymi myślami, serce poczęło bić szybciej i mocniej, a oddech zaś miał niespokojny oraz głośny - Lonya, zauważywszy takowy stan, przytuliła się do brata.
- Hej, nie przejmuj się! Ereden to silny basior, jak jego tatuś - klepnęła brata przyjacielsko w ramię - Zobaczysz, ja i Itami, wyciągałyśmy szczeniaki cało z gorszych choróbsk, o których nawet nie miałeś pojęcia. Zobaczysz! Kilka tygodni i mały diabeł wróci do ciebie, aby znów rozrabiać.
- Nakrzyczałem na niego - przyznał po chwili Naharys, głosem tak załamanym, jakby był przekonany, że szczeniak tego nie przeżyje - Miałem ochotę go dzisiaj rozszarpać, za to, co na okrągło mówi o swoich siostrach. Chciałem mu dać nauczkę, a on teraz umiera.
- Hej! Nie myśl tak! Chłopak jeszcze nie umiera! Co prawda, jego kaszel nie napawa dość optymizmem, ale bądź dobrej myśli! A co z dziewczynkami? Ma się kto nimi zająć?
- Poprosiłem Noiter'a, aby je przypilnował, do czasu, aż nie wrócę - odparł bezbarwnie Naharys.
- Rozumiem. Mówię Ci! Nie masz się czym martwić - powtórzyła Lonya tonem, wypełniony barwami optymizmu i nadziei - Jeszcze będziesz się pluł w brodę za takie myśli, gdy ujrzysz znów śmigającego po łące syna. Klnę się na honor medyczki! - Z tymi słowy, teatralnym gestem przyłożyła łapę do piersi i stanęła na baczność, dumnie wypinając klatkę.
Naharys opuścił głowę, spoglądając na rosnącą trawę między palcami jego łap, po czym uśmiechnął się, obejmując waderę swym silnym ramieniem. Lonya przyłożyła śmiało policzek do szyi brata, uśmiechając się z nadzieją.
- Kocham Cię, siostrzyczko, wiesz o tym? Kocham cię mocno.
Lonya poklepała go kilka razy w pierś.
- Też cię kocham, olbrzymie - odparła śmiało Lonya. - Zobaczysz! Jeszcze ten diabeł zawojuje na tym świecie, a my będziemy chlać za jego zdrowie.
- Tak! Wszystkim ziomkom będę stawiał kolejkę - odparł z lekkim uśmiechem - A nawet dwa! Nie, trzy...
- Hej, hej, bo nas wszystkich uchlejesz tym sposobem - zaśmiała się Lonya.
- Myślę, że nie będzie z Wami, aż tak źle! - odparł Naharys, masując swą łapą ramię Lonyi. - Myślę, że nie...
II Dzień chorobyGorączki nie udało się zbić, wręcz przeciwnie, było coraz gorzej - Ereden topił się we własnym pocie, był rozpalony do granic możliwości, niczym w hutniczym piecu, ponadto trząsł się mocno, jakby Lonya dopiero co wyjęła go z zamrażalnika. Ponadto zwracał wszystko, co podłożono mu pod pyszczek, z dodatkiem śladowych ilości krwi - jego organizm nie przyjmował nawet leków ani ziół, jakich zaaplikowała mu Itami, a wszelkie próby zbadania szczeniaka, wiązały się z dodatkowym bólem. Ereden bowiem stał się niezwykle wrażliwy na dotyk, a także na światło, dlatego też podjęto decyzję na przeniesienie go, w głąb jaskini, gdzie blask słońca był poza jego zasięgiem.
Naharys nie wrócił do domu na drugi dzień, po prostu nie potrafił, w końcu, za namową szczeniąt, Noiter przyprowadził je ze sobą do lecznicy, tłumacząc się, że dziewczynki bardzo tęskniły za nim. Basior wyszedł na poranne powietrze z widocznym zmęczeniem, kreślącym się na twarzy - oczy miał podkrążone i naznaczone cieniami pod powiekami, bowiem miał już za sobą nieprzespaną noc. Poza tym, nieznośnie bolała go głowa oraz dręczyło dojmujące zmęczenie - ledwo kontaktował i rozumiał znaczenie słów opiekuna, a piski szczęścia waderek na jego widok, doprowadzały go do szaleństwa - nie chodziło mu o nic innego, tylko o cierpiącą głowę. Mimo tego, chwycił waderki w silne objęcie i przytulił do siebie.
- Sini i Shori były bardzo grzeczne. Sini zabrałem do jej nauczyciela strategii, jak prosiłeś, a Shori natomiast świetnie sprawdziła się w nauce latania. Ino patrzeć, jak nasza dama zawładnie nad niebem!- powiedział Noiter z ciepłem i uczuciem, spoglądając na obie jego córki.
- Dziękuję Ci - odparł Naharys, spoglądając na basiora. Nie był w stanie wyrazić więcej ciepła w swych oczach, ani tonie, mimo iż się starał - dźwięczało w nim zmęczenie.
- Tato, co się stało Eredenowi? - zapytała Shori, tym samym przerywając rozwój spokojnej dla niego atmosfery, jaki przyniósł mu dotyk obu córek, świeży i orzeźwiający poranny poranek.
- Skarbie, on... wasz brat bardzo choruje i podejrzewam, że spędzi w lecznicy przez jakiś czas. Paskudnie z nim.
Obie córki nie powiedziały nic z początku; Shori usiadła między jego przednimi łapami, mrugnęła smutno oczami, a jej skrzydła bezradnie opadły na ziemię. Sininen natomiast... cóż, Naharys mógł się tego spodziewać - jej pyszczek nie wyrażał nic innego, jak chłodna obojętność, oczy tak pięknie lśniące w świetle złotego talonu, miały takowy wyraz, jakby chciały rzec "niech się z nim dzieje, co chce, nie interesuje mnie to" - Naharys'a niezwykle zasmucił ten widok.
- W końcu dostał za swoje - mruknęła Sininen.
Naharys nie miał już sił się wściekać za podobne odzewy, więc tupnął tylko łapą i mruknął zmęczony.
- Skarbie, proszę cię! Nie zaczynaj i ty!
- Jak dla mnie, Ereden może zamieszkać w tej lecznicy, będzie to z pożytkiem dla niego, jak i dla nas! - nie ustępowała najmłodsza z córek. Naharys tupnął łapą ponownie, tym razem mocniej i nieznacznie podniósł głos.
- Dosyć... tego! Jesteście rodzeństwem, a to coś powinno znaczyć dla was! Bogowie... o niczym innym teraz nie marzę, jak o spokoju, więc proszę Cię uprzejmie Sini, uspokój się!
- Sini, posłuchaj tatę, proszę cię - dopowiedział łagodnie Noiter.
Ale Sini słuchać nie chciała, toteż odwrócił się od basiorów i swej przybranej siostry plecami ~ Nie chce nam okazywać swej ulgi, że nie ma brata? - pomyślał przelotnie Naharys. Jedna z części jego osobowości podpowiadała mu, że to jedynie szczeniackie fochy kierują jego najmłodszą córką, miał nadzieję, że to kiedyś się skończy. To musi się skończyć!
Jakby jeszcze problemów miał mniej, na głowę wskoczyła mu także zaniepokojona Alfa - późnym rankiem przybył do niego posłaniec, cytując słowa ich pani - która zasypywała go gradem pytań. Ledwo trzymający się na łapach basior, ograniczał się w odpowiedziach do lakonicznych zdań.
- Dlaczego od dwóch dni uchylasz się od obowiązków, kapitanie? - zapytała Alfa, tym samym ze zmartwieniem przyglądając się jego zmęczeniu na twarzy.
- Mam chorego syna. Muszę nad nim czuwać.
Reneesme mruknęła tylko smutno.
- Czemu jesteś taki zmęczony?
Naharys twardo próbował mieć otwarte oczy, ale powieki, jakby pozbawiony nad nimi kontroli, same z siebie opadały na jego oczy.
- Nie spałem całą noc, pani. Czuwałem nad synem. - wydukał sennym głosem basior, kiwając się na boki.
- Czy potrzebujesz, aby ktoś przyjął za ciebie zastępstwo? Na przykład Atrehu? Nic mu się nie stanie, jeśli do grupy skrytobójców, dojdą twoi wojownicy. Będziesz dzięki temu miał możliwość na wypoczynek i zregenerowanie sił.
- Dziękuję, pani - mruknął niewyraźnie Naharys, pokłonił niezgrabnie głowę, po czym zniknął Alfie z oczu, ale zanim wróci do jaskini, zamierzał jeszcze chwilkę spędzić przy chorym synu. Wraz z gęstą plwociną, szczeniak pluł drobinkami krwi, a jego sierść stała się jeszcze bardziej biała - albo to tylko wrażenie sprawiał fakt, że Ereden był kompletnie blady - ponadto majaczył i zdawał się nie rozpoznawać nikogo, kto się koło niego kręcił - mówiąc wprost, wyglądał, jakby dzielił go jeden krok od śmierci.
C.D.N
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2241
Ilość zdobytych PD: 1120 + 20% (224 PD) za długość powyżej 2000 słów
Obecny stan: 5152 PD
Brak komentarzy
Prześlij komentarz