Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

czwartek, 30 września 2021

Od Tsumi c.d Atrehu ~ Początek przygody

Chociaż nowo poznany kolega był cały umorusany w różnych brudach i błocie, przedstawiał się w sposób bardzo ciekawy dla oka, nie można było przejść obojętnie obok niego. Ot, taka prostota toku myślenia płci pięknej w temacie obserwacji samców. Cóż poradzić... Nie było zatem niczym dziwnym, że ochoczo zgodziła się na oprowadzenie Atrehu po terenach nowej watahy.
Bardzo łatwo nawiązali nić porozumienia na samym początku, prawdopodobnie dlatego, że oboje oddziaływali na podobnych falach. Albo jak taki magnez. W duchu uśmiechała się za każdym razem, gdy czuła na sobie jego spojrzenie: nie w sposób zaprzeczyć, że czuła się wybornie podczas tego, za każdym razem, kiedy jakiś basior oglądał się za nią. Powalająca większość wilków traciła głowę dla niej, doskonale to wiedziała i widziała na własne oczy. Czy była do tego przyzwyczajona? Tak. Czy umiała to wykorzystać? Oj tak. Aczkolwiek, ten umorusany wilk był pierwszy, z którym miała tak... dosłownie bliskie pierwsze spotkanie. Uroku to jednak mu nie odejmowało. Zresztą, było również strasznie wysoki jak na wilcze standardy! A co Tsumi uwielbia nade wszystko? Zgadliście, wielkie wilki! To był kolejny powód, dla którego z ochotą oprowadzała go po terenach nowego domu.
Wydawał się twardym orzechem do zgryzienia, ale bardzo chciała się z nim zaprzyjaźnić. Nie, nie chodziło o jakieś korzyści, nawet te dalekoprzyszłościowe: wadera zwyczajnie polubiła go, tyle. Zawsze lubiła towarzystwo porządnych istot, bez wahania mogła zaliczyć Atrehu do tej grupy. Kto wie, może naprawdę on okaże się jeszcze cenniejszym nabytkiem, niż już jest?
Może i myślała na wiele frontów, ale na razie obserwowała, jak ten wielki onieśmielający wilk właśnie skacze w morskich falach, śmiejąc się głośno jak najprawdziwszy szczeniak. Cóż poradzić, samo patrzenie na jego świetną zabawę ocieplało serce i poszerzał uśmiech. Oko z czasem zaczął porządnie cieszyć fakt, jak woda go obmyła, tym samym odsłaniając jego prawdziwy wygląd. Zaprawdę powiadam wam, Tsumi momentalnie miała problemy z oderwaniem od niego wzroku, był bardzo przystojny, jak jasny gwint. A kiedy jeszcze widząc, że idzie ku niej, bo została na piasku, mentalnie czuła śpiewane niebiańskie ballady.
Nie stawiała oporów, gdy wytrzepywał się z nadmiaru wody, przez co teraz ona ociekała słoną cieczą. Skoro nastał nastrój na zabawy to, czemu nie skorzystać z tego? W mig wskoczyła na niego z zamiarem złapania go za ucho i pociągnięcie na większe skupisko piasku, ale było zbyt ślisko i wylądowała na piasku, dość groźnie dla oka. Nim zdążyła otworzyć oczy i byle wykonać ruch, Atrehu zaraz nosem sprawdzał, czy w ogóle żyje.
- Tsumi, słońce ty moje, nic ci nie jest? - Zaczął niespokojnie nadawać jak nakręcona katarynka.- Powiedz coś!
- Czy ty...
- Tak?
- Czy ty... nazwałeś mnie swoim słońcem?- Spojrzałam na niego całkiem zaskoczona.
- Ja... To znaczy...
Nie mogła dłużej wytrzymać, widząc jego zawstydzenie wybuchła szczerym śmiechem. To było godne zapamiętania: ten onieśmielający wilk z tą miną zawstydzenia... O bogowie, rarytas! Kiedy ucichła, dotarła do niej całkiem zmniejszona odległość między nimi, a zaraz potem jak ją całował. Może krótkotrwale, ale miało smak zaproszenia po więcej. Po odsunięciu się patrzyła na niego słodko z ciepłym uśmiechem. Musiał odczytać to jako kontynuację, ponieważ zaraz znowu się zniżył, gdy położyła swoją łapkę mu na ustach.
- A-a-a-a-a panie czarujący, za krótko się znamy. - wyszeptała mu do ucha i w następnej chwili już oswobodziła się z jego łap. Zaraz stała i otrzepywała się z wody oraz piasku, celowo wkładając więcej energii w ruchy bioder i ogona. Ponownie spoglądając na niego, spokojnie mogła powiedzieć, że nie spuszczał z niej wzroku. Obróciła się do niego tyłem i puściła oczko z psotnym uśmieszkiem.
- To jak, ruszamy do twojej jaskini? Powitalna sarna pewnie czeka. - zachichotała. Ruszył od razu, pewnie dlatego, że chciał w końcu zobaczyć część mieszkalną. Opowiadała mu o pozostałych grotach, co jakiś czas lekko zaczepiając go dotykiem swojego ogona, to w łapę czy w bok...
Pod wejście dotarli z chwilą pierwszych zanikających promieni słonecznych za horyzontem. Dumnym krokiem weszła i pokazała okazałą sarnę na środku wnęki.
- No więc Atrehu, osobiście chce ci pogratulować dołączenia do watahy. Masz swoją drogą bardzo ładne mieszkanko... Ojojoj, nie wiedziałam nic o tym kurzu. - powiedziała, oglądając skalne formacje. - daj mi chwilę, zamiotę to.
Po czym uniosła ogon i wesoło merdając nim, zaraz gładkimi ruchami usuwała drobne śmieci, przy okazji zostawiając kilka pojedynczych włosów z jej ogona i całkiem możliwie jej zapach również. Nie zwracała uwagi, jedynie sobie cicho nuciła przyjemną melodię, podczas gdy rzuciła mu, aby zaczął spokojnie jeść posiłek na powitanie.

Atrehu? :3

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 724
Ilość zdobytych PD: 362
Obecny stan: 195 + 362 = 557

środa, 29 września 2021

Itachi
Może być to skrót imienia lub też przezwisko, jakie zdobył bohater
Płeć: Basior | Wiek: 4 lata | Rasa: Wilk | Ranga: Delta |
Poziom: 2 (953/3100 PD) | Stanowisko: Płatny morderca |
Właściciel: [Howrse]Ross / [Gmail] shiru.wilczek@gmail.com [DC] MARVEL#2968 | 

Od Naharysa c.d Lonya ~ Zakute łby [+12]



Nikt nie zrobi jego siostrze krzywdy. Nawet jeśli musi się liczyć z pojedynkiem, trzech na dwóch, kompletnie pijani. Jednak ich rodzice nauczyli ich, jak pomimo upojenia, radzić sobie w walce. Nie powiem, drodzy czytelnicy, rozbawiła Exana scena, jak jego ponętna siostra, zgrywając chętną na kilka soczystych całusów od weterana wielu wojen, wygryzła mu sporą część wargi. I nie trzeba dodawać, że widok odsłoniętych zębów i dziąseł wprawił go w wewnętrzny chichot do czasu, aż ten warknął na cały sad.
- Ty, k**wo! Pożałujesz tego!
Naharys zmył momentalnie uśmiech i zastąpił go sztywnym, kamiennym wyrazem. Jego złote już oczy zapłonęły zapalczywością i gniewem, a jego czarne futro niczym ta noc, najeżyła się niebezpiecznie. Podniósł się na równe łapy i rzekłszy srogo, wysunął swe ostre szpony.
- Nie trzeba było tego mówić, bo tym samym wykopałeś sobie grób staruszku. - Naharys stawiał ciężkie, ale przepełnione gracją kroki, jego pazury znaczyły wyraźne ślady na ziemi. Po chwili pojawiło się dwóch basiorów. Jeden był widocznie w Exana wieku, a drugi zaś liczył sobie nie więcej, niż pięć lat. Naharys odniósł niemiłe wrażenie, że to mogą być jego kompani do alkoholu.
- Chrys wszystko w porządku? - zapytał ten najmłodszy, obnażając kły. Wyglądał na awanturniczego i pełnego wyrwy wojownika, lecz Naharys nie przejmował się tym zbytnio. Obdarzył całą trójkę lekceważącym spojrzeniem swych złotych oczu, które przybierały demoniczne blaski.
- To nie będzie zbyt uczciwa walka. - Lonya zaśmiała się do brata.
- Młodzik z niewyrośniętą, dwulicową szmatą i trzy doświadczone basiory... możecie mieć problem. - rzucił biały krępy samiec, wbijając czerwone oczy w Naharysa.
- Bardziej chodziło jej o to, że to WY będziecie mieć kłopot. - Naharys rzucił z rozbawieniem w głosie.
- Ona jest moja. - syknął Chrys, patrząc w stronę Lony z żądzą mordu. - Tego gnojka zostawiam wam.
Z tymi słowy, weteran począł walczyć z Lonyą. Jego ruchy, pomimo masywnej postury, były wyjątkowo szybkie, za szybkie dla niedoświadczonego wojownika, lecz Lonya, przepełniona w każdym calu lisią zwinnością, unikała każdy cios, słysząc jedynie świst przecinanego powietrza, przez pazury jasnego basiora. Dwójka wojowników powoli zbliżyła się do Naharysa, z obnażonymi pazurami i zmarszczonymi wargami, ukazując rząd zabójczo ostrych i wielkich zębów. Stał tak przed nimi, niewzruszony ich widokiem, mierząc ich jednego po drugim, swymi oczami, które błyszczały w świetle księżyca.
- Spójrzcie na siebie! - prychnął Naharys. Przed walką, zależało mu, aby zagrać im solidnie na nerwach, wiedząc bowiem, że tym samym zwiększy sobie szansę na zwycięstwo. Rozwścieczony wróg to martwy wróg. - Wasze matki, przed waszym wypchnięciem na ten świat, bo musiały się żywić stertami badyli, bo wyglądacie, jak wątłe imbecyle. I co mi chcesz zrobić tymi pazurami, pajacu? Pomerdać mnie pod ogonem? Wątpię, czy byłoby cię stać, choćby na to!
- Ty skur... - warknął najmłodszy, rzucając się naprzód, z wyciągniętymi łapami, gotowymi do cięcia Naharysa w policzek, ale ten pewnym ruchem w bok, ustąpił mu z drogi, a tym samym jego przeciwnik odsłaniał się na atak. Naharys wbił zęby w kark młodszego, aż poczuł napływającą jego krew do pyska, po czym cisnął nim o rosły głaz, stojący obok. Drugi chciał zaskoczyć go od tyłu, lecz wtedy Naharys przypomniał sobie słowa jego ojca, który rozprawiał się z nim, w trakcie treningu.
~ Skupiaj słuch wokół wszystkiego, co cię otacza, oddychaj i się skupi!
Do jego uszu dobiegł dźwięk kroków drugiego basiora, który właśnie naprężając mięśnie ud, gotował się do skoku. Wystarczyła chwila, aby Naharys odpowiednio zareagował. Postąpił kolejny krok w bok, po czym wykręcił się, niczym dziki kot i zdzielił napastnika swymi pazurami w pysk. Czuł, jak łapa zderza się mocno ze szczęką basiora, a pazury brutalnie tną skórę na policzku. Dźwięk chwilowego ujadania wilka była symfonią dla uszu Naharysa, a po chwili przeciągłe warknięcie ostrzeżeniem na kolejne zagrożenie. Gdy młodzik, ciśnięty o głaz, zdołał się pozbierać, Naharys wysłał wici mroku w stronę drugiego, szarżującego wilka, aby przytłumić jego zmysły. Biały wilk stanął, jak wryty po chwili, tępo wpatrując się w punkt, daleko przed sobą, młody zaś, zaskoczony gwałtowną odmianą swego kompana, zdezorientował się mocno, ale nie przerwał ataku. Naharys chciał poczynić kolejny unik, ale młodzik zdołał przewidzieć jego ruch i skierował cięcie swych pazurów w jego stronę. Zdołał go zranić w ramię. Naharys poczuł, jak jego sierść moczy delikatna struga krwi. Następnie młodzik postąpił przygotowania do skoku, ale nieumiejętnego, gdyż w locie, odsłoniwszy szyję, (co wiadomo, to wrażliwe miejsce na ataki), Naharys wykorzystał okazję i przechwycił napastnika w żelazny uścisk zębów. Usłyszał przytłumione piśnięcie bólu. Powalił go na ziemie, a następnie poderwał w górę, po czym uderzył jego głową o głowę tego przytępionego mrokiem. A żeby zadać młodszemu więcej bólu i nauczkę, którą zapamięta do końca życia, przyrżnął solidnie jego pyskiem o pień jabłoni. Młody wydał rozdzierający powietrze pisk, a z nosa i pyska poczęła lać się krew. Drugi leżał na ziemi, nadal będąc pod wpływem otępiającego mroku, więc Naharys zdołał zaleźć czas, aby sprawdzić, jak sobie radzi jego siostra. Lonya w starciu z weteranem miała, jak widać, nie lada wyzwanie. Czerwone ślady po uderzeniach zlewały się z jej sierścią, ale Naharys zdołał dostrzec wyraźne ślady krwi, spływającej jej z szyi. Staruszek zaś, też nie wyglądał najlepiej. Prócz wygryzionej wargi, miał pociętą klatkę piersiową — Taką robotę mogły zrobić jedynie ogony Lonyi, zakończone lodowym, ostrym kolcem — gdyby tego było mało, wzbogacił się o paskudną ranę na policzku i brzuchu. - Dasz radę! - krzyknął Naharys- skop staruszkowi d*pę!
- Staram się! - odpowiedziała na odzew. - Jest bardzo szybki!
- Za niedługo szybko cię też... - nie dokończył swej zbereźnej groźny, gdyż dorobił się kolejnego ciosu lodowym kolcem. Nie krzyczał. Widać było, że przyzwyczajony był do bólu. Jedynie wydawał z siebie gniewne, przeciągłe warknięcia. W końcu doszło do tego, że Lonya popełniła poważny błąd i nagle weteran oraz natarczywy jej zalotnik, sprowadził ją do parteru, przygniatając ją swą masywną łapą.
- W sumie, to nawet dobrze, że wygryzłaś mi tę wargę, słodziutka. - powiedział basior, zbliżając oszpecony pysk do policzka Lonyi. - Będę mógł cię bardziej posmakować.
- Słodziutka? A gdzie się podziała ta kur*wa? - odparła bez cienia wrażenia. - Nie skorzystam. Już wolę oddać się stadu jeleni, niż całować twój szpetny, pocięty pysk!
Wtem wystarczyła jedna chwila, aby Lonya wykorzystała moment nieuwagi basiora, gdyż jeden z lodowych kolców siostry Exana, zdołał przebić się przez staw barkowy basiora. Wilk oszalał z bólu i odskoczył, jak poparzony, po czym upadłszy na ziemię, począł zwijać się z bólu. Jego cała kończyna spoczywała luźno, bez ruchu. Z rany wylewał się potok krwi, który zalewał rzeką szkarłatu równinę trawy. Lonya dźwignęła się na równe łapy i stanęła obok swojego brata. Rozejrzeli się wokół. Inne wilki w sadzie, przyglądały się temu zdarzeniu z zainteresowanie, mieszającym się ze zdawkowym szokiem, ciesząc się jednocześnie, że zapewniono im takie widowisko. Młodzik leżał nieprzytomny z zakrwawionym nosem i pyskiem, biały wilk zaś powoli wybudzał się spod wpływu mrok. Zajęło mu niecałą chwilę, aby zorientować, co tu się zdarzyło, po czym czmychnął przed nimi, rzucając w powietrze przekleństwa i groźby.
- To jak? Zanosimy ich do lecznicy, aby ich pozszywać? - zaproponował Naharys.
- Chyba śnisz! Nie będę marnowała bandaży i leków na jakąś grupkę zboczonych skur...
- Lonya, jak ja kocham, gdy twe serce jest chłodem i lodem skute! - rzucił w jej stronę zawadiacki tekst. - Ale chyba ich tak tutaj nie zostawimy?
- A czemu nie? Zasłużyli sobie.
- Ehh i ty się ośmielasz nazywać siebie medyczką? - skwitował, ale zaraz ze śmiechem umknął przed ciosem od siostry, która i tak zaniosła się chichotem.
- Ja biorę starego, a ty tego młodzika. - Powiedział, wskazując podbródkiem na nieprzytomnego wilka.
- Jak ja kocham, gdy jesteś taki przekonujący, bracie. - odparła i po chwili, byli w drodze do watahy, z wilkami na swych grzbietach.
- Taki tęgi wpier*ol od tak młodej wadery, to aż wstyd dostać! - wskazał weteran na kilka chwil, przed utratą przytomności.

<Lonya?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1253
Ilość zdobytych PD: 626 + 5% (32) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 3285 + 658 = 3943

wtorek, 28 września 2021

Od Lonyi c.d Naharys'a ~ Zakute łby

Z każdym łykiem, ciało zaczęło się rozluźniać, a wzrok mącić. Trawa wydała się taka miękka, ach... aż żal nie ułożyć się na niej, by kontynuować zabawę w towarzystwie basiora, który z początku cicho zaczął nucić znane mi pieśni. To właśnie one zagrzewały wojowników naszej rodzinnej watahy przed kolejnymi bataliami, a nas tuliły do snu, gdy byliśmy dziećmi. W wydaniu naszej matki, której głos był ciepły i czuły potrafilibyśmy zasnąć nawet przy balladach wychwalających poczynania rzeźników z Dorzecza. Wkrótce dołączyłam do jego solowego występu, aby umilić zbliżający się wschód Słońca innym biesiadnikom znajdujących się niedaleko. Wspomniana grupka z błogim spokojem zerkała na skrywające się Słońce, sącząc przy tym trunek.
- Znacie "Pieśń Handlarki Śniegu"? - zapytał postawny złoty basior, siedzący niedaleko nas w towarzystwie dwóch innych samców.
- Czy znamy? Nie wiem, czy powstała piękniejsza pieśń o miłości i jej stracie — westchnęłam, przypominając sobie ulubione linijki tekstu -"Bo gdy dotykasz mych ust, czuję lód. Ogrzej strudzone serce...
- ...przestań serwować chłód" - dokończył nieznajomy, wychylając ostatni haust.
- No proszę, mamy tu duszę romantyka? - zaśmiałam się, patrząc z uznaniem na nieco fałszującego samca.
- Liczę, że pewna dama roztopi serce, które zmroziła inna wadera.
- Więc tego Ci życzę — skinęłam głową, wychylając róg w geście toastu, po czym ponownie skierowałam wzrok na brata, którego szata zmieniła odcień. Znamy się od dziecka, a ta transformacja zawsze wzbudzała we mnie zainteresowanie. Złote oczy brata patrzyły spod byka na moją osobę... chociaż nie moją.
Po ciele przeszedł dreszcz, gdy poczułam na swoim karku oddech. Za mną stał postawny samiec, który jeszcze kilka sekund wcześniej prowadził ze mną krótką wymianę zdań.
- Jakoś Ci pomóc? - rzuciłam, stanowczo odsuwając się od wilka, na co ten postąpił krok w przód, ponownie skracając dystans między nami.
- Myślę, że wiesz jak. - błękitne oczy wlepiły się w mój pysk.
Dopiero teraz dostrzegłam więcej detali jego aparycji. Wyglądał na starszego od nas. Miał przynajmniej 6-7 lat i miał za sobą nie jedno starcie. Świadczyło o tym muskularne ciało pokryte kilkoma pokaźnymi bliznami, w tym jedna umiejscowiona zaledwie cal bądź dwa pod lewym okiem.
- Dobrze Ci radzę, odsuń się od mojej siostry! - Exan warknął ostrzegawczo, a sierść na jego karku zaczęła stawać dęba.
- Tak piękna dama nie powinna spędzać wieczora w tak klimatycznym miejscu tylko w towarzystwie zaborczego braciszka. - ten wydał się kompletnie ignorować groźby Naharysa, wlepiając we mnie pijane spojrzenie — Sama zobacz, świetliki, ogniki przy każdym drzewie o złotych koronach. Nie mogę wyobrazić sobie piękniejszej scenerii, aby rozpocząć taką przygodę.
Mówiąc to, jego pysk zaczął niespiesznie zbliżać się ku mojemu.
- Dosyć tego! - Naharys zerwał się na równe nogi, machając nerwowo ogonem.
- Mam więcej doświadczenia w bataliach niż ty zapewne lat, więc odpuść sobie synek. Jak zamierzasz mnie powstrzymać? - Złotowłosy wyprostował się, wypinając pierś, prezentując w ten sposób swoje rozmiary. Od razu można było zauważyć, że jest wyższy nawet od mojego kompana.
- Nie ja zamierzam to zrobić. - prychnął, widząc dalsze poczynania mojego kaprawego adoratora, który nieprzerwanie dążył do wejścia w moją przestrzeń osobistą.
Patrzyłam mu prosto w oczy, nie wykonując nawet najmniejszego ruchu, dając w ten sposób przyzwolenie, by kontynuował czynność. Ten nieprzerwanie dążył do kradzieży pocałunku i w momencie, gdy jego pysk miał zetknąć się z moim, jego gardło stało się tarczą dla mojej łapy, która z impetem zatrzymała się na krtani pijanego wilka. Nie miał możliwości, by odskoczyć, albowiem moje zęby zatonęły w jego wardze, odgryzając spory kawałek ciała.
Samiec odskoczył jak poparzony, nie mogąc zrozumieć, co właśnie się stało. Dopiero ciepła posoka spływająca po jego pysku oraz ta zdobiąca mój pysk ocuciły go z szoku.
- Ostrzegałem Cię, staruszku, - Naharys parsknął cicho, widząc, jak wypluwam płat skóry.
- Ty, k**wo! - ryknął na cały sad.- Pożałujesz tego!
Teraz oczy wszystkich znajdujących się w sadzie skierowane były na naszą trójkę, a raczej piątkę.
- Chrys, wszystko w porządku. - dwa basiory pijące ze złotym basiorem zbliżyły się do nas, obnażając kły.
- To nie będzie zbyt uczciwa walka. - zaśmiałam się do brata.
- Młodzik z niewyrośniętą, dwulicową szmatą i trzy doświadczone basiory... możecie mieć problem. - rzucił biały krępy samiec, wbijając czerwone oczy w Naharysa.
- Bardziej chodziło jej o to, że to WY będziecie mieć przesrane. - brat i tym razem dobrze rozszyfrował moją myśl.
- Ona jest moja. - syknął Chrys, patrząc w moją stronę z żądzą mordu. - Tego gnojka zostawiam wam.

<Exan? To zaczynamy balety 😈>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 695
Ilość zdobytych PD: 348
Obecny stan: 538 + 348 = 886

niedziela, 26 września 2021

Od Itami c.d Atrehu/Tsumi ~ Stara znajomość nie rdzewieje nigdy

Od chwili zbudzenia, prócz palącej suszy w gardle, Itami poczuła rozczulające i ciepłe uczucie, z chwilą zerknięcia na swego przyjaciela oraz jego towarzyszkę. Zaczęła podejrzewać, że to nie była do końca zwyczajna znajomość, albowiem zwęszyła wokół nich niezwykłą aurę. Jednak wczorajszy stan wygłodzenia dawał swe znaki, Itami nie czuła się dziś zbyt dobrze, ale wiedziała, że o niebo lepiej, niż poprzedniego dnia. Ponadto okropecznie suszyło ją w gardle, czuła w ustach jedynie piaszczystą pustynię. Nagle zauważyła, jak Atrehu podnosi się na równe, dobrze zbudowane łapy, po czym skierował się do czegoś, co nieruchomo spoczywało pod ścianą.
- Co to jest? - zapytała, zaskoczona widokiem dziwnego stworzenia, z luźno zwisającą głową łasicy w dół. Ci spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
- Więc no... Tsumi na to mówi kolfrenka.
- Kol...kol...kolfrenka? - wypowiedziała w końcu, zachichotała słodko.
- Wiem, twoja reakcja jest podobna do mojej, gdy pierwszy raz to usłyszałem, nie wiem, skąd Tsumi bierze podobne nazewnictwa.
Dobrze było znowu zobaczyć przyjaciela, który... ile już minęło? Rok, odkąd widziała go ostatni raz. Zmierzyła go jeszcze raz ukradkiem i stwierdziła niewinnie, że niewiarygodnie wyprzystojniał. Nie dziwiła się Tsumi, bywa przy nim niemalże prawie cały czas. Otrząsnęła futro z zalegającego pyłu.
- Zacznijcie beze mnie, proszę, a ja może pójdę się czegoś napić... wezmę przy okazji jakąś kąpiel. - zakomunikowała, po czym udała się w kierunku odnogi, która prowadziła do kolejnej części jaskini, wypełnionej źródełkami. Korzystali z niego wszyscy lokatorzy jaskini. W przedsionku było niewiarygodnie jasno, a to dlatego, że przez wyrwę w sklepieniu, przelewały się złote promienie słońca. Oświetlona tafla wody błyszczała intensywnie. Do jej uszu dobiegał szum niewielkiego wodospadziku. Zasilał on rzeczną wodą źródełko obok, gdzie można było wziąć kąpiel. Ta jaskinia to jest szczyt moich oczekiwań ~ pomyślała z uśmiechem. Nabrała kilka łyków zimnej wody, która pobudziła i orzeźwiła jej ciało. W trakcie kąpieli Atrehu pojawił się niespodziewanie za Itami, wraz ze swoją... ukochaną? Sama nie wiedziała, czy tak ją ma mianować.
- Atrehu, baryło jedna, każdego tak zachodzisz od tyłu, jak bandyta? - rzuciła mu prosto w oczy, tylko po to, aby zobaczyć na jego pyszczku urocze zmieszanie, a potem uśmiechnęła się uroczo.
- Atrehu, niestety już taki jest. Potrafi zaskakiwać. - oznajmiła Tsumi i trąciła go lekko swym noskiem, przez co Itami zalała dziwna fala słodyczy i... hmmm... nie, to nie powinna być zazdrość. ~ Masz... a raczej miałaś chłopaka.
~ Ale to było w tamtej watasze. To zamknięty rozdział! - warknęła na siebie w myślach.
- Jak tu trafiłaś? - zapytał po chwili Atrehu.
- Wałęsałam się po pustkowiu jakieś dwa dni, nie pamiętam już. - zaczęła, nabrała trochę wody i opłukała futro na karku. - Potem resztę czasu szwendałam po lesie, zajadając się jagódkami, a jak trafiłam na grupkę łowców, którzy dzielili się ze mną swymi łupami, wtedy można by powiedzieć, że miałam wyjątkowe szczęście.
- Czemu odeszłaś z watahy? - dopytywał.
- Musiałam. Twój brat zagroził mi i mojej rodzinie. Z początku nie wiedziałam, czym sobie na to zasłużyłam, ale... pewnie dlatego, że utrzymywałam z tobą przyjazne kontakty. Lupus wyłapywał twoich znajomych, karał bez powodu i pozamykał w ciemnicy. Moją rodzinę potraktował tak samo, ale tylko dlatego, że się mu postawiłam...
- Postawiłaś się mu? - spytał lekko z niedowierzaniem.
- Tak, ale tylko dlatego, że on... mnie skrzywdził. W dzień po twoim wygnaniu zawezwał mnie do swojej twierdzy. Sama byłam zdziwiona, czego mógł ode mnie chcieć, dlatego też przywitałam go, jak należy i spytałam, czego chce. A ten... - urwała, bo nie chciała krytycznie wypowiadać się o członku rodziny Atrehu. - Bezceremonialnie mnie uderzył w brzuch. Cios był tak silny, że wydawało mi się, że się tam uduszę. Potem zaczął mnie kopać, szarpać, a mój szaleńczy płacz jedynie go nakręcał. - w trakcie opowiadania, Itami wyraźnie dostrzegła zmiany na pyskach towarzyszy. Tsumi słuchała tego z wymalowanym, niemym szoku, a Atrehu wydawał trząść się z narastającego gniewu.
- Zrobił mi wiele krzywd, czułam niewyobrażalny ból, którego... - urwała znowu. Nie chciała, żeby wiedzieli, jak panicznie boi się bólu. - Wgryzał się we mnie, szarpał i miotał mną, w co tylko chciał. Płacz, krzyki go nakręcały coraz bardziej. Doszło nawet do tego, że próbował się do mnie dobrać, ale wtedy przełamałam się przez barierę strachu i użyłam mocy. Jego wszystkie mięśnie były do mojej dyspozycji, dlatego stał tak nade mną, nic nie mógł uczynić. Podniosłam się, spojrzałam mu w oczy i wyszczekałam mu, co o nim myślę. Że może jest Alfą, ale za to marną istotą, która hańbi tę ziemię swym istnieniem. Wtedy jedynie, co pamiętam, to strażnicy dobiegli do mnie i obezwładnili, a Lupus, otrząśnięty spod mego wpływu, skazał mnie z miejsca na śmierć. W tym samym dniu, z więzienia uwolnił mnie mój chłopak, który jest strażnikiem. Kazał mi uciekać, zapewniał, że wszystkim się zajmie. No i oto jestem.
Widziała, że Tsumi nie otrząsnęła się z szoku, a Atrehu był uruchomiony do tego stopnia, że miał zmarszczony pysk. Zakładała, że miał ochotę wyrzucić z siebie wszystkie plugawe przekleństwa, jakie tylko istniały na tym świecie. Odwróciła od nich wzrok. Na wzmiankę o tych wydarzeniach, łzy napłynęły do oczu, ponadto czuła narastający strach, gdy przypomniała sobie o ciosach. Bała się panicznie bólu, dlatego nie chciała, aby widzieli, że jej rany są jeszcze świeże, nadal krwawiące. Żeby ukryć ślady po łzach, zanurzyła głowę w tafli wody, opłukała dokładnie swe błękitne oczy. Po piętnastu minutach wyszła z kąpieliska, otrząsnęła się nadmiaru wody, wystrzeliwując wokół setki kropel w powietrze.
- To, co teraz zrobimy? - zapytała po chwili Itami.
- Pomyślałem, żeby wybrać się z tobą na polowanie, aby cię co nieco nauczyć. - zaproponował Atrehu, obdarowując ją tym swoim, porażająco szarmanckim spojrzeniem. To sprawiło, że poczuła przyjemne ciepło. Bezpieczeństwo.
- Ale... ja nie mam ani daru, ani umiejętności... - odparła, nie będąc jednocześnie pewna, czy ten pomysł jest dobry. Było wielu, co starało się wbić jej zasady i wiedzę łowiecką. Teoria, teorią, ale praktyka totalnie leżała. Zawsze wmawiała sobie, że to brak talentu.
- Nic nie szkodzi. - wtrącił się stanowczo. - Poświęcę ci tyle czasu, ile będziesz chcieć. Aż nie pojmiesz zasad. Jasne?
- Tak jest, panie Alfo! - powiedziała i zaniosła się śmiechem.
Tak z tymi słowami, Itami i Atrehu pobiegli żwawo w kierunku łąki, gdzie miała odbyć się pierwsza ich lekcja. Tsumi zajęta swymi obowiązkami, nie mogła im dłużej towarzyszyć, więc musieli się zająć sobą nawzajem. Przysiedli obok samotnego, młodego klonu, wykrzywionego w dziwną pozę. Jego liście zdążyły już opaść, zgodnie z wolą jesieni.
- Pierwsza rzecz, Itami... pazury. - zaczął Atrehu, uniósł łapę i zaprezentował własne. Były wyjątkowo długie, wykrzywione i ogólnie wyglądające na ostre. Zabójcze. - Zapewniają ci przyczepność przy ostrych skrętach, nie możesz mieć ich schowanych, bo po prostu wpadniesz w poślizg!
Pokiwała głową, po czym spojrzała na swą łapę. Zawsze zapomina wyjmować pazury i dlatego wczorajszego dnia, polowanie było spalone na panewce.
- Druga sprawa... ogon! Zapewnia ci równowagę podczas biegu, on sprawia, że nie wywalisz się na pysk w trakcie biegu, uszy w górę... masz ładne, wrażliwe uszy, korzystaj z nich! Jeśli nie zdołasz usłyszeć ofiary, kieruj się węchem. Z pewnością wyczujesz jej strach. Poza tym, jeśli przyczajasz się na ofiarę, powinnaś ustawić się w kierunku przeciwnym do wiejącego wiatru, dzięki czemu, w powietrzu nie roztoczysz swego zapachu, którego z pewnością wyczuje sarna, czy zając. Uszy połóż po sobie, abyś była mniej widoczna. Twoje uszy mogą cię zdradzić...
Gdy Atrehu tak prawił i prawił, Itami chłonęła każde jego słowo, chociaż w głębi serca poczuła, że to może się nie udać. Wielu mądrzejszych od Atrehu wilków, próbowało ją nauczyć. Nie zasmucając swego przyjaciela, zaczęła nieco wątpić w jego lekcje. Jednakże, kto powiedział, że tym razem może się nie udać? No kto?
- Możemy przystąpić do praktyki? - zapytał po chwili Atrehu.
- Tak, możemy! - odparła z niepewnym entuzjazmem.

<Atrehu, Tsumi?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1243
Ilość zdobytych PD: 621 + 5% (31PD) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 590 + 652 = 1242

sobota, 25 września 2021

Od Atrehu c.d Itami ~ Stara znajomość nie rdzewieje nigdy

Kolejna nieprzespana noc. Ten sam koszmar nawiedzający mnie od dawna. Nie potrafię się z niego uwolnić, ale też nie znam sposobu, by z nim walczyć. ~ Może, gdybym mógł cokolwiek w nim zmienić bądź choćby wybrać inną drogę... - pomyślałem z przekąsem, przewracając się na drugi bok. Nie usnę już, nie ma szans. Mimo tego nie miałem ochoty wstawać z miękkiego posłania. Skrzywiłem się jednak, gdyż potwornie ścisnęło mnie w pęcherzu. ~ Muszę siku, ale jest mi tak bardzo wygodnie. - Sfrustrowany, warknąłem pod nosem. ~ Nie ma bata, nie wytrzymam. - Bądź co bądź, musiałem się więc ruszyć. Z głośnym jękiem, wstałem na równe łapy. Otrzepując się z resztek snu, zlustrowałem szybko wnętrze jaskini. Niby nic nadzwyczajnego. Pusta komnata z wygodnym posłaniem przy jednej ze ścian. Z lewej strony niewielkie, prowizoryczne schodki prowadzące do jaskiniowego jeziorka. Coś na kształt baseniku, nie wiem, jak to nazwać. Po prawej stronie od wejścia leżał ogromny konar, który z niewielką pomocą Exana, udało mi się tu wnieść. Sam nie wiem, po co go tu targaliśmy. Meh. - westchnąłem ciężko. ~ Nic poza tym tu nie ma. Tak naprawdę, wcale nie jest tu przytulnie. Będę musiał poprosić Tsumi o pomoc. Może ona coś tu zaradzi! - z tą myślą wyszedłem ze swej jaskini. Brzuch zaczął już niemiłosiernie boleć, więc rozejrzałem się wokół. Od razu spostrzegłem swój cel. Nie zważając na nikogo, czmychnąłem w krzaki. ~ Nie, żebym się wstydził robić to przy kimś. To normalny odruch — przeszło mi przez głowę, nim poczułem cudowne ukojenie. Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na otoczenie. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że jest już południe! Słońce wisiało wysoko nad moją głową, dając przyjemne ciepło. ~ Przespałem pół dnia! A to nowość, od dawna mi się to nie zdarzyło. - Zachichotałem nagle wesoło, mając wrażenie, że ten dzień będzie wyjątkowy — No, a przynajmniej jego druga część. A jeszcze przed chwilą nie chciało mi się wstawać. Zamknąłem oczy, delektując się cudowną, leśną ciszą. Przyjemny wiaterek otulił moją sierść. Słychać było pogwizdywanie ptaków i jeszcze to słoneczko. Żyć nie umierać. Wziąłem głęboki wdech. Wzdychając woń lasu, docierały do mnie bodźce ze wszystkich stron. Mnie jednak interesował tylko jeden, pewien szczególny. Już po chwili go czułem. Do moich nozdrzy dotarł słodki aromat. Uśmiechnąłem się szeroko, a mój ogon zaczął podrygiwać. Zawsze tak jest, gdy czuję jej obecność. Zwróciłem się w prawą stronę, dostrzegając ruch między zaroślami. Jest tak blisko, ale przecież może być jeszcze bliżej. Nie czekając, aż mnie zauważy, podbiegłem do Tsumi w podskokach.
- Dzień dobry śliczna — zaświergotałem jej do ucha, który po chwili delikatnie podgryzłem. Wadera wzdrygła się, a raczej przyjemny prąd przeszedł jej po kręgosłupie. Zamiast się odsunąć, przylgnęła do mego boku z błogim uśmiechem.
- A dzień dobry, widzę, że ktoś ma dziś dobry humor.
- Nie narzekam, aczkolwiek może być jeszcze lepszy. - szepnąłem cicho, czym zwróciłem jej uwagę. Zaintrygowana i zaciekawiona spojrzała na mnie tymi swoimi oczyma.
- Ah tak? - zapytała swym słodkim głosem, a mną aż zatelepało. To uczucie było nieziemskie, ale nie mogłem się tak łatwo poddać.
- Yhym... - z tajemniczym błyskiem w oczach, schyliłem swój łeb ku jej. Domyśliła się, co chcę zrobić, a przynajmniej tak jej się wydawało. A ja, zamiast dać jej upragnione buzi, przewróciłem ją na grzbiet. Zwisając nad nią, miałem najlepszy widok na świecie. Zdziwiona, z otwartym pyszczkiem spoglądała na mnie. Już miałem zacząć tortury w postaci łaskotek, gdy znikąd wyskoczył królik. Dosłownie zatrzymał się tuż przed nami. Był mały, ale smakowicie wyglądał. Oboje z Tsumi zerknęliśmy na siebie. Tak, oboje myśleliśmy o tym samym. Nim puchata kulka zdążyła uciec, rzuciłem się na nią, błyskawicznie zabijając. To trochę dziwne, bo wydawało mi się, że nawet nie próbował się ratować. Na koniec chwilę się tylko rzucał w agonii. I dziwnie pachniał. Zaciągnąłem się jego zapachem, stwierdziwszy, że to nie od niego. Dziwnie znajoma woń nie dawała mi spokoju. Zmarszczyłem brwi, spoglądając w kierunku, z którego przybył. Dźwięk łamanej gałęzi gdzieś bardziej z prawej wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem w jego kierunku i oniemiałem. Nie, to przecież niemożliwe. To... To się dzieje naprawdę?
- Czy mogłabym...
- Itami?! - rzuciłem zająca na podłogę, wypowiadając jej imię. Przez chwilę miałem wrażenie, że nie dosłyszała. Zamiast tego, tępo wpatrywała się w jeden punkt. Na wszystkich Bogów tego świata, co się stało!? Wpatrzony w wychudzone ciałko wadery, jej widoczne już kości, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Przede mną stała, a raczej chwiała się Itami. Jedyna samica, która stanęła po mojej stronie, w dniu mojego wygnania. Jedyna, która nie widziała we mnie tylko dobrego materiału na męża. Ta sama, która wychowywana była bez biologicznej matki. Teraz jest tu, ledwo przytomna. Nieobecna. Tak daleko od domu, a tak blisko mnie.
- Atehu? Wy się znacie? - spojrzałem na Tsumi, kompletnie zdezorientowany. Przez całą tę sytuację, zapomniałem, że nie jestem sam. Uśmiechnąłem się nieco niepewnie.
- No tak! To moja dobra znajoma z poprzedniej watahy — Itami! Ależ ona nędznie wygląda, niech zje z nami. - zakomunikowałem, zdając sobie sprawę, że z całą pewnością jest głodna, a raczej wygłodniała. Świadczyło o tym jej zachowanie. Brak komunikacji. I chyba mnie nie poznała! Nie czekając na odpowiedź Tsumi, złapałem martwego królika w zęby. Wręcz biegiem położyłem go pod nosek wyczerpanej samicy. Wgryzła się w niego, połykając kawałki bez przeżuwania. Jak tak dalej pójdzie, to się udławi!
- Itami, wszystko w porządku? - zapytałem łagodnie, gdy zwolniła nieco tempo. Spojrzała na mnie uważnie. Przenikliwie i długo, po czym przekrzywiając swój łepek w bok, zmarszczyła mocno brwi.
- Atrehu?
- No w końcu poznałaś! - odetchnąłem z ulgą. Widać, potrzebowała dawki soczystego mięska. Na nowo zaczęła komunikować i ogarniać, co się wokół niej dzieje.
- Wybacz, byłam śmiertelnie głodna. Nie byłam w stanie kontaktować, a co dopiero kojarzyć. - jeszcze raz dokładnie się jej przyjrzałem. Nic się nie zmieniła. Te same błękitno-białe futerko z domieszką brązu, złota i czerni. Ten sam wzór pioruna na jej przedniej, lewej łapie. Te same świdrujące oczy, spoglądające na wszystko z błyskiem. Teraz trochę bardziej przygaszonym. Jedyną różnicą i skazą w jej ciele, była jej wychudzona sylwetka. Przez brak pożywienia, jej futerko straciło blask. Wyglądała strasznie. Nie tak, jak ją zapamiętałem. Jak do tego doszło?!
- Rozumiem. - szepnąłem, po czym spojrzałem na swoją towarzyszkę. - A obok mnie to Tsumi. - uśmiechnąłem się delikatnie, wskazując na waderę obok mnie. Ta, jak to ona, z entuzjazmem zamachała puchatym ogonem.
- Cześć, miło mi cię poznać, Tsumi.
- Najadłaś się? - zapytałem nagle, spoglądając na niedojedzonego królika. Byłem pewny, że wciąż jest głodna. Znaczy, nie wiedziałem, od jak dawna nic nie jadła, a nagły dostęp do pożywienia może okazać się fatalny w skutkach, ale z drugiej strony... - potrząsnąłem głową, pozbywając się potoku myśli. Za bardzo się martwię, na pewno nic jej nie będzie. Musi jeść!
- Nie przeszkadza wam, że za bardzo pozwalam sobie z poczęstunkiem? - jej cichy głosik ledwo dotarł do mych uszu. Była taka niepewna, z wahaniem spoglądała na moją zdobycz. Znałem ją na tyle, by wiedzieć, że wyrzuty sumienia dopadną ją już za chwilę. Nie mogłem na to pozwolić, bo zaś nic nie zje.
- Ależ skąd! Wcinaj, Itami, wcinaj, bo widzimy, że jesteś jakaś... wynędzniała.
- Spróbuj sam przeżyć, żywiąc się kilkoma jagodami na cały dzień, założę się, że wyglądałbyś tak samo. - powiedziała, po czym ponownie wgryzła się w padlinę. Obserwowałem jej poczynania z niepokojem. Nadal połykała w całości duże kawałki. Napiąłem mięśnie, by w każdej chwili być gotowym do pomocy. Wystarczy jeden sygnał, a ruszę do dzi... nie dokończyłem myśli, gdy wadera skończyła jeść. Z królika zostały tylko czyste kości. ~ Kiedy ona to...? Spojrzała sennie na naszą dwójkę, po czym ruszyła w drogę powrotną. Zdezorientowany, zerknąłem na Tsumi. Pokiwała tylko głową, ruszając za Itami. Wspólnie odprowadziliśmy ją do jej jaskini, gdzie bez zbędnych słów, ułożyła się na swoim posłaniu. Nie minęła nawet sekunda, gdy jej oddech się unormował.
- Zasnęła... - przysiadłem niedaleko wejścia. Wciąż byłem nieźle skołowany, ale jednocześnie szczęśliwy. Kto by pomyślał, że spotka mnie tu taka niespodzianka. Przeczucie, że ten dzień będzie wyjątkowy, okazało się prawdziwe. Z jedną różnicą. Nie spodziewałem się, że zastanę swoją znajomą w takim stanie. Dopiero teraz dotarł do mnie sens jej wcześniejszych słów. - Tsumi, czy ona naprawdę powiedziała, że żywiła się kilkoma jagodami na cały dzień?
- Tak... chyba... - moja piękna ułożyła się obok Itami, opatulając ją swym ogonem. - Biedna, przez co ona musiała przejść.
- Ja... nie rozumiem, co ona tutaj robi... - przyznałem szczerze, zbliżając się do samic.
- Długo się znacie? - spojrzałem w oczy Tsumi. Zawahałem się nad odpowiedzią. Bo w sumie nie było o czym mówić.
- Nie. Itami jest ode mnie o pół roku młodsza. Nim opuściłem rodzinne strony, wciąż była szczeniakiem. W sumie ja również uważany byłem za dziecko, ale jakoś nikomu to nie przeszkadzało. Rozmawialiśmy w sumie niewiele. Zdawkowo. Każdy zajęty swoimi sprawami.
- Pochodzicie z jednej watahy? - zdziwienie na pyszczku Tsumi, wywołało u mnie uśmiech. Była taka słodka, a jej miny roztapiały mnie do żywego.
- Zgadza się. - zawiesiłem na chwilę głos. Zbierałem myśli, by powrócić wspomnieniami do przeszłości. Tej bolesnej, ale zawierającej również miłe rzeczy. Na tych właśnie starałem się skupić. - Widzisz... pochodzę z watahy Sol Rojo. Mój ojciec był szanowanym i uwielbianym przywódcą stada.
- P..przywódcą?! - Tsumi prawie krzyknęła. Oboje spojrzeliśmy na śpiącą Itami, lecz ta nawet nie drgnęła, pogrążona w mocnym śnie. Odetchnęliśmy z ulgą. - Atrehu, ale czy to oznacza, że... no wiesz... że ty...
- Nie... mam starszego brata, który objął tron. - prawie wyplułem to słowo. ~ To ścierwo nie można było nazwać bratem. Brat, nie zrobiłby takiego świństwa członku rodziny. Nie zachowywałby się jak napuszony paw w czasie godów. Nie... - zadrżałem, odganiając ponure wspomnienia. Tsumi, widząc, że zadaje mi ból, zadała jeszcze tylko jedno pytanie.
- Jak zginął twój ojciec?
- Został bestialsko zamordowany przez kogoś z naszych... zabity przez członka sfory... - warknąłem głośno. Moje oczy na pewno zmieniły kolor. Żółty płomień przyćmił ten czerwony. Oddychałem głęboko, starając się uspokoić. Nie wiadomo skąd i kiedy, tuż przy mnie zmaterializowała się Tsumi. Wtuliła się we mnie, a jej słodki zapach wdarł się do mych nozdrzy. Skupiłem się na nim. Był jak narkotyk. Uspokoiłem się po dłuższej chwili. Mrucząc zawadiacko, zacząłem sunąć nosem po jej ciele. Od czubka głowy, po puszysty kark, aż do grzbietu. Gdyby nie jej znaczące chrząknięcie, dotarłbym z pewnością o wiele dalej...
- Wybacz.... - mruknąłem zawiedziony. Dotarło do mnie jednak, że nie jesteśmy tu przecież sami...
- Wybaczone, a teraz się połóż. - wykonałem polecenie bez protestów. Z uwagą obserwowałem, jak wadera układa się na moim grzbiecie. Ona dosłownie się na mnie położyła. Awww, była taka cudowna. - Poczekamy, aż twoja towarzyszka się obudzi. - uśmiechnąłem się z zadowoleniem, gdy głowa wadery spoczęła na moim karku. - Przy okazji, idealna z ciebie poduszka. - zaśmiałem się gardłowo, starając się nie zrzucić jej z siebie. Mała wariatka

< Time speed ~ Jakiś czas później>
Nie wiem, ile czasu dokładnie minęło. Godzinka, dwie? Cztery? Wtuleni w siebie, spoglądaliśmy na śpiącą Itami. Na zewnątrz było już dość ciemno. Przez ten czas zdążyłem jeszcze kilka razy wyjść. Udało mi się nawet upolować to małe, wredne stworzenie przypominające fretkę. Tsumi nazwała to Kolfrenki. Skąd oni biorą takie śmieszne nazwy? Nie lepiej nazwać to jakoś przyziemnie? Ni to łasiczka, ni to fretka. Na dodatek wielobarwne, ze wkurzającym charakterem. Tak czy siak, przeszkadzała mi w polowaniu, więc skończyła jako przystawka. Gdyby ten trzeci raz nie spłoszyła mi jelenia, teraz miałbym dla pań pełną kolację. Tymczasem, muszą zadowolić się tym kolorowym czymś, co leży w koncie jaskini.
- Byliście przy mnie cały czas? - na głos Itami, postawiłem uszy ku górze. Zerknąłem na nią z uśmiechem.
- Tak, chyba nie myślisz, że od tak cię tutaj zostawimy. - zaśmiałem się wesoło, przygryzając wnętrze policzka. Jeny, wypiękniała przez ten rok. To musiałem przyznać. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na jej kobiece kształty. Krótki, lisi pyszczek od razu dawał do zrozumienia, że nie jest ona czystym wilkiem. Tak samo, jak ja, jest mieszańcem dwóch ras. U nas W Sol Rojo nie miało to znaczenia. Akceptowaliśmy wszystkich takimi, jakimi się urodzili. Ważne, by byli silni i zdrowi. Nic innego się nie liczyło. Jestem bardzo ciekaw, jak radzi sobie Lupus. Powinienem go nienawidzić, bo bez jawnych dowodów, pozbył się mnie ot, tak. Wyrzucił jak śmiecia z miejsca, w którym się urodziłem. Pozbawił kontaktów z rodziną... tego ostatniego nie mogłem przeboleć. Nie ważne, że straciłem przyjaciół, a nawet narzeczoną, o której wie tylko Itami. Nie potrafię mu wybaczyć tego, że odsunął się ode mnie, odebrał mi mamę i siostrę, tuż po tym, gdy oboje straciliśmy ojca. - Dawno się nie widzieliśmy, przyjaciółko!
- Ciebie też miło widzieć, przyjacielu. - na nowo skupiłem się na swojej znajomej. Wygląda o niebo lepiej niż te kilka godzin wcześniej. Domyślałem się, że z całą pewnością jest wciąż głodna. Wstałem więc nieśpiesznie, czekając, aż Tsumi ze mnie zejdzie. Z głośnym westchnieniem niezadowolenia, zwlekła się na podłogę.
- A było mi tak wygodnie! - cała nasza trójka zaczęła się śmiać.
- To prawda, jestem mięciutki i tulaśny, ale już późno, a nic jeszcze dziś nie jadłaś. - spojrzałem na moją słodką waderę, która zarumieniła się delikatnie. Następnie ruszyłem do ściany, gdzie pozostawiłem kolorową zdobycz.
- Co to jest!? - spojrzeliśmy z Tsumi na zdziwioną Itami. Przyglądała się temu czemuś tak samo, jak ja za pierwszym razem.

<Tsumiś? Itamiś?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2116
Ilość zdobytych PD: 1058 + 10% (106 PD) za długość powyżej 2000 słów.
Obecny stan: 2954 + 1164 = 4118

Od Itami do Atrehu ~ Stara znajomość nie rdzewieje nigdy

Itami sama nie miała pojęcia, ile też czasu minęło od jej samodzielnej podróży na szlaku, pełnym przygód i niebezpieczeństw, ale jedno wiedziała na pewno, że ten czas właśnie się skończył. Była wyczerpana i strasznie głodna, gdy tutaj dołączyła. Wszystkie łapy błagały ją niemiłosiernie o chwilę odpoczynku, a pusty od kilku dni żołądek nie próbował nawet przerwać swego marszu. Wszystko dlatego, że Itami sama zarzucała sobie fakt, iż nie ma najmniejszych zdolności łowieckich. Przez cały tamten czas, żywiła się leśnymi owocami, oraz korzystała z uprzejmości napotkanych po drodze wilków, którzy użyczali jej drobną część upolowanej zdobyczy. Zazwyczaj trafiała na bezinteresownych, uprzejmych samców ze wpojonym od najmłodszych lat kulturą do wader... no, gorzej było z samicami. Krzywo się jej przypatrywały nawet wtedy, gdy przez myśl jej przeszło zapytać o wspólny posiłek — Wtedy zazwyczaj była zbywana. Musiała obchodzić się smakiem albo zadowolić się słodkimi jagódkami, które nawet lubiła oraz dziko rosnącymi malinami. Zapewne zastanawiasz się czytelniku, dlaczego Itami odeszła od poprzedniej watahy, skoro miała tam swych znajomych, którzy spokojnie zapewniliby jej pożywienie. Otóż odeszła, gdyż podważyła zdanie Alfy i jednocześnie głośno odważyła się powiedzieć, iż jest oszustem i kłamcą. W efekcie Itami znalazła się sama na pustkowiu, skazana na kaprys losu i swoje szczęście. Jeśli umiesz liczyć, to licz na siebie — powiedziała wtedy do siebie, gdy próbowała zorganizować sobie, chociaż ćwierć z tego, co zjada zwyczajny wilk na przekąskę. Po prostu, do polowania brakowało jej cierpliwości, oraz opanowanej przez tak wielu jej pobratymców umiejętności. Teraz jest tutaj! W innej zupełnie watasze, gdzie panuje tutaj spokój i wolność od samozwańczych skur*****ów. Alfa, Reneesme, okazała się przyjemniejszą i bardziej wyrozumiałą przywódczynią, która widocznie dbała o każdy szczegół w watasze. Jednak nie miała tyle nadziei, że ktoś zorganizuje dla niej jedzenie, a jej duma za bardzo naciskała na język wadery. ~ Może gdzieś tutaj rosną jagódki? Po obejrzeniu swej jaskini mieszkalnej szybko też dostała przydział na stanowisko zielarki ze względu na jej wyśmienitą wiedzę, na temat roślin. Zwłaszcza że takowa wiedza niejednokrotnie uratowała Itami życie, przebywając na wygnaniu. Odpoczęła trochę w cieniu swego nowego domu, jednocześnie próbując zapomnieć o dobijającym ją głodzie...
Żołądek dosłownie wariował, zmuszał do tego, że Itami zaczęła zwijać się z nieznośnego bólu, a do tego zaczęła boleć ją głowa. Uznawszy, że z samego odpoczynku nie wyniknie nic dobrego, postanowiła ruszyć swe zgrabne cztery litery i spróbować coś upolować. Chociaż szczerze wątpiła w to. Pusty brzuch nie ułatwiał jej myślenia. Wręcz przeciwnie, doprowadzał ją do totalnej bezmyślności. Przez pewien czas chodziła sama po lesie, odliczając w myślach, ile jeszcze kroków musi zrobić, aby zdobyć jakieś jedzenie. A dla zabicia czasu oraz głodu, zaczęła nucić coś pod nosem. Uwielbiała nucić i śpiewać, gdy jest w trudnej sytuacji. Pieśń pozwalała się jej skupić. Nagle, dosłownie przed jej łapami, przebiegł młody, puszysty zając. Nie zastanawiała się ani na moment, tylko ruszyła za nim w pogoń. Był szybki, szybszy niż przypuszczała i prawdopodobnie zdobyłaby swą pierwszą upolowaną ofiarę, gdyby nie jej liche umiejętności. Po szerokim skręcie, wykonanym przez zająca, Itami próbowała ostro zmienić kurs, ale wpadła w poślizg i wyrżnęła szczęką o ziemię. Zaklęła w myślach tak szpetnie, że jej nawet nie wypadało. Pozbierała się szybko, ale gdy obrała właściwy kierunek, zając zniknął jej z oczu. Ze wszystkich sił próbowała pognać za szarakiem, ale była już zbyt słaba... Nagle poczuła jakiś zapach... Jucha, a następnie znajoma woń... tak, silny zapach samca... zapach, bardzo dobrze jej znany. Nie zastanawiała się nad tym, tylko ruszyła za zapachem. Nie ośmieliła się puścić biegiem, jej mięśnie już nie domagały. Pozostało jej usiąść jedynie i wołać o pomoc albo... zalać się płaczem. Zalałaby się, ale poczuła, że nie ma czym. Ruszyła powolnym krokiem przed siebie, próbując stłumić ten niewiarygodny ból głodowy, ale wydawało się jej to niemożliwe.
~ Zabiłabym za drobny kęs mięsa, byleby na chwilę zapełnić czymś żołądek. Po zapachu czuła, że ten znajomy ktoś jest już blisko. I rzeczywiście. Jej oczy zarejestrowały dwa osobniki. Jeden wysoki basior o lisich rysach, ale sporej wilczej budowie, a jego płomienne oczy wydawały się jej znajome. W pysku trzymał jej niedoszłą zdobycz, która wyrywała się półmartwa. Drugą osobą była niska, urocza waderka, która ledwo sięgała mu brzucha swymi oklapniętymi uszami. Nie chciała myśleć o wstępnych uprzejmościach... myślała tylko o tym, aby poprosić podejrzanie znajomemu basiorowi o jedzenie.
- Czy mogłabym...
- Itami? - Basior rzucił zająca na drogę i wypowiedział moje imię, jednakże jego słowa ledwo do niej dotarły. Przestała kontaktować, wpatrywała się tępo w martwego już zająca.
- Atehu? Wy się znacie? - zapytała towarzysząca mu wadera.
- No tak! To moja dobra znajoma z poprzedniej watahy! Itami! Ale ona nędznie wygląda, niech zje z nami.
Nie dotarło do niej nic, co miałoby mniejszy związek z jedzeniem, prócz jednego zdania "Niech zje z nami". W następnym momencie Itami wcinała delikatne zajęcze mięso, aż się jej uszy trzęsły. Zapomniała nawet o wstępnych uprzejmościach, wyszarpywała mięso z kości, nie gryzła, tylko połykała od razu. Przyznajcie drodzy czytelnicy, że dopisało jej szczęście.
- Itami, wszystko w porządku?
Zwróciła się do basiora, którego imię kompletnie jej umknęło przez ten brak skupienia, ale... ~ Zabijcie mnie, ja kojarzę jego wzrok!- pomyślała i próbowała wyszukać w pamięci jakiś szczegół... do kogo jeszcze należą oczy, w których były zaklęte figlarne i szarmanckie iskry, które aż dosłownie porażały. Ten alfy głos... To był nie kto inny jak...
- Atrehu? - powiedziała po chwili namysłu.
- No w końcu poznałaś!
- Wybacz, byłam śmiertelnie głodna. Nie byłam w stanie kontaktować, a co dopiero kojarzyć.
- Rozumiem. A obok mnie to Tsumi.
- Cześć, miło mi cię poznać, Tsumi. - odrzekła i zdołała się na uprzejmy uśmiech.
- Najadłaś się? - zapytał Atrehu.
Nie odpowiedziała od razu. Zanim dotarły do niej znaczenia tych słów, spojrzała na upolowanego zająca, na jego odsłonięte mięśnie, pełne tłuszczu i ociekającej juchy. Nie, muszę nadal jeść!
- Nie przeszkadza wam, że za bardzo pozwalam sobie z poczęstunkiem? - zapytała po chwili wahania.
- Ależ skąd! Wcinaj, Itami, wcinaj, bo widzimy, że jesteś jakaś... wynędzniała.
- Spróbuj sam przeżyć, żywiąc się kilkoma jagodami na cały dzień, założę się, że wyglądałbyś tak samo.
Po czym wgryzła się ponownie w mięśnie, a jej język chciał śpiewać, gdy poczuł jego smak.
Następnie po zaspokojeniu głodu, Itami stała się niesłychanie zmęczona, tak więc w towarzystwie swego dobrego znajomego z watahy oraz jego przyjaciółki, zaszła do swej jaskini, gdzie ułożywszy się na swym posłaniu z futer, zasnęła od razu, jak zastrzelona. Sny nie były zbyt wyraźne, a sceny odgrywające się w nich, były widoczne, jak przez mgłę... ale jedno, co utkwiło się w jej pamięci, był niewyraźny zarys twarzy jej matki. I tyle.
Obudziła się kilka minut po północy, a pierwszą nieoczekiwaną sprawą był fakt, że nie była sama. Atrehu i Tsumi leżeli nieopodal, czekając, aż Itami się zbudzi.
- Byliście przy mnie cały czas?
- Tak, chyba nie myślisz, że od tak cię tutaj zostawimy. Dawno się nie widzieliśmy, przyjaciółko!
- Ciebie też miło widzieć, przyjacielu. - odparła swym rozczulonym i łagodnym głosem.

<Atrehu? >

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1124
Ilość zdobytych PD: 562 + 5% (28PD) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 590
Itami
Dla przyjaciół Ita bądź Amira

Płeć: Wadera | Wiek: 2,5 roku | Rasa: Wilko-lis | 
Ranga: Delta | Poziom: 7 (2172/3600 PD) | Stanowisko: Zielarka/Medyczka |
Właściciel: marcinekj995 (howrse) / WolfExan (wattpad) | 
Autor: Hioshirualter

piątek, 24 września 2021

Od Bai Langa Cd. Tarou ~ Los naszym panem


Tłumaczenie Hanako jak najbardziej zapadło w pamięci Baiego. Zapamiętał praktycznie wszystko z jej wykładu, zdecydowanie należy on do osób, które uczą się poprzez słuchanie. Wszystko, co już się tu dowiedział, z pewnością mu się przyda. Naprawdę podobało mu się to, z jaką pasją Hanako wszystko opisywała, było dla niego czymś naprawdę wspaniałym. Zawsze uwielbiał słuchać wilków z wielką pasją. Przez to aż przypominało mu się, jak jego matka opisywała mu to wszystko. Naprawdę cieszy się z tego, jacy byli jego rodzice. Przez co mocno się zamyślił, jednak szybko wyszedł z tego stanu. Aż chwilę potem niespodziewanie Tarou wpadł na niego, skutkując, przewróceniem ich obu. Takie sytuacje między nimi są już chyba tradycją. Kiedy jednak Bai zorientował się, jak owa sytuacja wygląda, jego pysk pokrył się rumieńcem.
- No, jeśli wy na siebie nie lecicie, to ja nie mam szczeniąt. - odparła niespodziewanie Hanako. Chwilę po tym kremowy samiec “uwolnił się” z tej niezręcznej sytuacji i Lang mógł wstać na cztery łapy. Zaraz po tym Tarou zaczął go przepraszać, Baiego martwiło tylko to, że Tarou unikał jego wzroku.
- No już, już gołąbeczki. Ruszajmy, ponieważ czekają nas łowy obiadu. - odparła Hanako, idąc przodem. Przez dosłownie chwilę w jego głowie przebiegła jedna myśl, była to zaledwie chwila, ale zaczął na nią rozmyślać. Dokładniej mówiąc, była to wizja, gdyby on i Tarou darzyli siebie większym uczuciem niż przyjaźń i, krótko mówiąc, byli ze sobą. Samo myślenie o tym zawstydziło, a jego pysk pokrył się dosyć widocznym rumieńcem. “Nie, jestem pewien, że Tarou nie myśli tak o mnie. Przecież jesteśmy przyjaciółmi, niczym więcej, prawda?”- pomyślał, choć przy tym wyglądał trochę, jakby posmutniał. Jednak i tak nikt nie miał okazji tego zauważyć. W końcu Bai został sam i jeszcze nie zauważył, że Hanako i Tarou zdążyli już wyruszyć.
- Bai, idziesz? - Niespodziewanie głos medyka wyrwał go z rozmyślań.
- T-tak, tak! - Odpowiedział szybko, starając się dogonić dwa wilki. Dosyć szybko udało mu się to, przez co szedł kilka kroków z tyłu, za Tao.

~-~
Już po obiadowym polowaniu Hanako postanowiła dać im jeszcze dodatkowy wykład. Akurat ten nie tyczył się wiedzy o ziołach czy ich zastosowaniach, a o samej wiedzy medycznej, a także jak postępować w różnych sytuacjach. W tym czasie Guree, z tego, co Bai wiedział, pomagał w przygotowaniu swojej rodzaju wyprawki dla Baiego i Tarou z polecenia Hanako rzecz jasna. Lang nawet nie wie jak ma jej podziękować. Zrobiła naprawdę wiele i robi jeszcze więcej. Hanako jest naprawdę wspaniałą waderą. Nadal jednak gdzieś z tyłu głowy cały czas rozmyślał o tym, co przyszło mu do głowy o nim i Tarou. Nawet wydawało mu się to niedorzeczne i traktował to niczym jakąś fantazje.

~-~
Koniec końców, kiedy nastał już dosyć późny wieczór, wszyscy poszli wykonać ostanie czynności, by potem pójść udać się na sen. Dosyć szybko wszyscy położyli się na swoich leżach. Bai także już leżał, jednak nie mógł zmrużyć oka. W jego głowie panował istny harmider, co nie pozwalało Langowi przez większość nocy zasnąć. Zbyt wiele myśli przechodziło mu przez głowę na raz. Głównie dotyczyły one pewnego wilka, którym był oczywiście Tarou. Nastał następny dzień, a wszystko leniwym krokiem budziło się ponownie do życia. Słońce powoli wschodziło, przy czym niebo przybrało pomarańczowo-żółty odcień. Tej nocy zielarzowi naprawdę udało się przemyśleć wiele rzeczy, dlatego też dziś Bai coś postanowił, ale sam nie był pewny czy uda mu się wcielić ten plan w życie. Wiele emocji było w nim teraz, ale panowała głównie niepewność.

 Tao? :D Wybacz, że tak długo mi to zajęło~
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 578
Ilość zdobytych PD: 289
Obecny stan: 4713

czwartek, 23 września 2021

Od Naharysa c.d Lonya ~ Zakute łby

- Żartujesz sobie? Jesteś moją siostrą! Przybraną, ale siostrą i przysiągłem sobie, że będę się tobą zajmował, bez dyskusji ładuj mi się na plecy.
- No piękna przemowa, braciszku, aż z wrażenia nie skorzystam z okazji. - odpowiedziała z ironią i zaśmiała się przeciągle. Uniosłem brwi wysoko, zmarszczyłem czoło, przyglądając się, jak Lonya przez swoje poparzenia próbuje stawiać kroki, ale robiła to... dość nieudolnie.
- No idziesz? Ze ślimakiem bym szybciej doszedł do tej lecznicy. - zażartowałem, zachichotałem cicho, po czym przysłoniłem łapą oczy.
Przy krótkiej wymianie argumentów za i przeciw w końcu udało się mi przekonać Lonyę, abym zaniósł ją na grzbiecie, do jej lecznicy, która na szczęście nie była daleko. Całą drogę spożytkowaliśmy na rozmowie o naszej przeszłości, dzieciństwie. Gdy wszedłem do lecznicy, do naszych nosów uderzył zapach ziół... dość przyjemny. Czułem między innymi zapach lawendy, jagód konwalii. Posadziłem Lonyę na miejscu chorego i pozwoliła mi "pobawić się" w medyka i za jej wskazówkami, gromadziłem wszystkie potrzebne leki.
- Ta maść z żywicy sosny... tak, właśnie ta pachnącą sosną, weź ją. - Lonya bez ustanku instruowała krok po kroku. Skończyło się na bandażach.
- No, no, braciszku! Nie wiedziałam, że z ciebie taki urodzony medyk! - skomentowała mój starannie wykonany opatrunek.
- Daj spokój! Idziemy się napić, czy będziesz mi tu farmazony kleić?
- Chodźmy, alkoholiku!
Tak więc zgodnie z naszym kolejnym celem, udaliśmy się na zachód, gdzie upatrzyliśmy sobie sad jabłoni i winorośli, znajdujący się niestety poza terenami watahy, więc nie byliśmy pod niczyją jurysdykcją. Zlatywały się tutaj także inne wilki, przywołane zapachem sfermentowanych owoców, z których to później wyciskany był sok. Znaleźliśmy sobie miejsce obok młodej jabłonki, przy której podano nam alkohol. Oboje nachyliliśmy się nad rozkosznie pachnącym płynem.
- No to chlup, bracie! - powiedziała Lonya, zderzyliśmy się rogami z alkoholem i wypiliśmy prawie do dna. Smak alkoholu przypominał mi czasy szczenięce w naszej watasze, gdzie to rodzice pozwalali nam wypić po dwa rogi dziennie, aby nie doprowadzić nas do skrajnego pijaństwa przed treningiem. Tak, przez ten trening, nigdy nic nie mogłem zrobić coś wspólnego z Lonyą. Tylko trenować. A teraz? Teraz mogliśmy pozwolić sobie na więcej.
- No i jak widzisz nasz pobyt w watasze? - spytała Lonya po wypiciu paru rogów, język zdążył się jej zaplątać, a jej wzrok wydawał się lekko senny.
- A jak mam to widzieć? - odpowiedziałem pytaniem, czując, jak zaczyna mi ćmić w głowie. - Wataha jak wataha... wilki jak wilki? Nad czym się tutaj zastanawiać?
- A bo ja wiem?! Ale wiem na pewno... zabujałeś się w tej Pinie, co? Przyznaj się, ogierze! - Wiedziałem, że to było zwykłe podpuszczanie ze strony Lonyi i nie zamierzałem dać jej satysfakcji.
- Siostra, weź, wścibiaj nos we własnych pacjentów, dobrze?! - opowiedziałem po wypiciu łyku, po czym zachichotałem znowu. - Owszem, jest ładna, sympatyczna, łagodna. A co? Mam ci skołować szwagierkę?
- Nie obraziłabym się, draniu. - rzekła i puściła mi serdeczne oczko, uśmiechając się podstępnie.
Kolejne chwile mijały nam dość wesoło, co jedynie świadczyły o tym nasze śmiechy, które niosły się po całym sadzie. Pieśniom, które nauczyliśmy się od rodziców, nie było końca, zazwyczaj rozsławiające czyny wojowników i sławetne bitwy. Z naszej dwójki Lonya miała piękny, melodyjny głos, a mój natomiast był nieco gorszy od jej, ale też uszy nie więdły na jego wydźwięk. Po prostu zaczęliśmy czuć, że życie na własną łapę, bez wymagających rodziców, miała swoje plusy, jak i minusy. Minus był taki, że zacząłem odczuwać pustkę, którą mógł wypełnić jedynie widok rodziców. Zacząłem tęsknić za ich głosem i miłością. Nie byłem pewien, czy to samo odczuwa Lonya. W końcu lepiej w rodzinie zastępczej niż bez żadnej innej.

<Lonya, wiem, opowiadanie wygląda, jak wygląda... czyli dziecinnie, bez głębi, ale po prostu nie mam pomysłu na ciebie>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 577
Ilość zdobytych PD: 288
Obecny stan: 2997 + 288 = 3285

środa, 22 września 2021

Nasi członkowie powracają!

 Witajcie moi drodzy. 

Dziś pragnę was poinformować o powrocie dwóch postaci. Są nimi Capitán oraz Tristana. 


Witamy was ponownie kochani !

Wataha Renaissance

wtorek, 21 września 2021

Od Lonyi cd Naharys'a ~ Zakute łby


Reszta dnia spędzona na upojanianiu się sfermentowanymi sokami owoców brzmiała jak dobrze wykorzystany dzień wolny od pracy w szpitalu. Trzeba jeszcze uporać się z zatarciem śladów po naszym małym sparingu, a jak na złość niebo bezwstydnie obnażało swój lazurowy kolor, nie skrywając się za nawet calem białego obłoku.
- Jak nowicjusze — syknęłam przez zęby, próbując wymyślić, co może uratować nam dupy. Ogień niczym stado spłoszony saren parł przed siebie, pochłaniając życie roślinności. Że też obydwoje musimy władać żywiołem zniszczenia. Nagle wbiłam wzrok w brata, który podobnie jak ja liczył, aż któryś z bogów ześle nam genialną myśl, albo chociaż ogarnie ten syf za nas, by później zlać nas jak niesforne szczeniaki.
- Nie poradzę sobie sama, więc liczę, że pozwolisz mi przejąć dowodzenie.
- Czyżby praca zespołowa? Nareszcie jakieś konkrety — zaśmiał się dla rozluźniania atmosfery.
- Cicho, spróbuj zrobić na jej końcu swoją ognistą pułapkę i nie pozwalaj przedrzeć się płomieniom dalej. Ja zajmę się przodem. Exan zniknął kilka sekund później, kiedy ja pędziłam na prawą stronę polany, wbiegając w języki ognia, które chwytały mnie za futro. To jednak, zamiast zająć się płomieniem, jak gąbka chwytały ciepło, dusząc żar metr po metrze. Kilka minut później dystans między mną a bratem znacząco się zmniejszył, tak samo, jak to szalone ognisko, jakie urządziliśmy z Naharysem.
- Wiem, że nie powinienem Cię pośpieszać, ale byłoby miło, gdybyś się streszczała.
- Spokojnie, zaraz kończę się opieprzać i wezmę do pracy. Kiedy ostatnia iskra tliła się w spalonych chwastach, Exan legł na trawie z wywalonym językiem. Obydwoje pół żywi patrzyliśmy na wypalone ślady okrywające większą część łąki.
- Szybko to nie odrośnie. - westchnął basior.
- Masz rację, kwiaty w ogrodzie mamy odrastały tygodniami — Tu myślę, że będzie podobnie.
- Szczerze mówiąc, to chodzi mi o... - wskazał na moje łapy, gdzie zamiast czarnego jak sadza futra, była dosłownie sadza. Resztki futra skwierczały, aż do nadgarstków i dopiero teraz zdałam sobie sprawę z kłującego bólu w tej okolicy.
- Cholera, za stara już jestem na tego typu pokazy kaskaderskie — próbowałam wstać, ale mózg już dawno odnotował, że chodzenie powinno wywoływać dyskomfort, przez co niepewnie stanęłam na nogi.
- Poradzisz sobie?
- Ta... Powinnam rzucić jakimś suchym żartem na temat moich łap, ale boję się, że go spalę — parsknęłam śmiechem, starając się używać jak najmniejszej powierzchni kończyny do przemieszczania się.
- Mogę Cię zanieść.
- Nie wygłupiaj się! Wyglądam Ci na byle chuchro? Pomóż mi dotrzeć do jamy. Tam się opatrzę i idziemy siać spustoszenie wśród drzew owocowych.

<Exan?>

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 397
Ilość zdobytych PD: 198
Obecny stan: 340 + 198 = 538

sobota, 18 września 2021

Od Naharysa cd Atrehu/Tsumi/Pina ~ Nowe znajomości


W pewnym sensie rozumiałem rozdrażnienie w głosie Atrehu, gdy chciał zmienić temat. Wieść o śmierci Alfy z Watahy Sol Rojo, rozniosła się, także do innych wilczych klanów. Żal i gniew kumulowały się w jego oczach, spostrzegłem zaś, jak Atrehu ciężko stawiał kroki. Jakby gniewne.
- Daleko jeszcze? - zapytał ponownie, tym samym, gwałtownie wynurzając mnie z rozmyślań. Potrząsnąłem lekko głową, nasze oczy, jego i moje, zetknęły się znowu. To znudzenie w płomiennych oczach pokazywało swe znaki.
- Już nie daleko. - Odparłem, lecz po chwili dodałem na widok niewyraźnej czerwieni mięsa, ukrytego za zasłoną krzewów. - A nie, już jesteśmy na miejscu.
Nasi nowi znajomi podeszli do sarny, przy której mogłoby się posilić sześć wilków, a i tak zostałoby coś na jutro. Na myśl o skruszonym mięsie, ślinka podpłynęła mi do pyska, ale świeże też dobre. Całą czwórką zabraliśmy się do jedzenia młodego, soczystego mięcha. Atrehu z tego, co zauważyłem, wygryzał kęsy, tak ogromne, że wydawało mi się, iż wyczyszczenie sarny do białego szkieletu zajęłoby mu niecałą minutę. Skubaniec musiał być głodny. Wadery jadły i rozmawiały przyciszonymi głosami, szeptały sobie coś do ucha, chichotały cicho. Ten widok cieszył mnie niezmiernie, zmuszał do lekkiego uśmiechu. Atrehu oblizał się z juchy, która znaczyła jego szeroki podbródek i masywny pysk. Spoglądał na Pinę ciekawsko i jakby uwodzicielsko, co sprawiło, że fala niepokoju powróciła. Jednakże nic nie robiłem. Mogłem w tej sytuacji być tylko biernym, dopóki samiec obok mnie, nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów. Wydawało mi się, że jego spojrzenie płomiennych oczu przeszło na mnie. Przez gardło przecisnęło się warknięcie, które z trudem stłumiłem.
~ Pina jest moją przyjaciółką, rozumiesz! Nie pozwolę ci jej tknąć! - warczałem na niego w myślach. Złapałem za kawał mięsa i wyrwałem z taką siłą, jakbym chciał dać upust swej złości, po czym wszyscy zerknęli na mnie. Po chwili trzymałem spory kawał, który ledwo mieścił się mi w pysku.
- Chce ktoś się podzielić? - spytałem, wyszczerzając się szeroko. Musiałem wtedy wyglądać jak przygłup. Wadery parsknęły śmiechem, a Atrehu zmierzył mnie badawczo wzrokiem.
- Opowiesz coś o sobie? - spytał Atrehu, gdy nasze panie powróciły do swych tajemniczych rozmów. Wyglądało, jakby nad czymś spiskowały — Taka myśl zazwyczaj napadała wilka, gdy widział dwie szepczące między sobą wadery. Zwróciłem się do Atrehu.
- A co chciałbyś wiedzieć? - odpowiedziałem pytaniem, w miarę naturalnym głosem.
- Jak tutaj dołączyłeś?
- Hmmm, w sumie nie ma tu czego opowiadać. Przecież każdy w tej watasze przeszedł obowiązkową rozmowę z alfą na dywaniku, prawda. - Spróbowałem się jakoś zaśmiać, ale nie byłem w stanie, gdyż nawet w trakcie rozmowy ze mną, Atrehu co jakiś czas, kątem oka spoglądał na wadery. Nie byłem pewien, czy na Tsumi, czy Pinę. Obie były małe, słodkie i urocze. Nic dziwnego, że Atrehu miał obok siebie Tsumi, bo swą urodą potrafiła doprowadzić basiora do szybszego bicia serca. Jej z początku biała grzywa, wodospadem spływająca na lewe oko, stopniowo przechodziła w brąz, była zaś tak bujna, że aż się chciało w nich zanurzyć swe łapy. Drugie oko było złote, nieco ciemniejsze od moich, gdy nastawała noc. Była w nich ukryta ponętność i słodycz. Po chwili zorientowałem się, że z nieświadomością wpatrywałem się w Tsumi, która przyciągnięta siłą mego wzroku, skierowała swój na mnie i pomachała łapą. Pina wykręciła głowę w naszą stronę. Równie słodka i urocza, co Tsumi.
- W sumie to... zaczęło się wszystko od spotkania z Piną. - dopowiedziałem po chwili, zwracając się ku Atrehu. Usłyszawszy imię mojej towarzyszki, dostrzegłem w jego oczach pewien napływ zainteresowania. - Kierowałem się z siostrą na zachód od naszej rodzinnej watahy, a droga zajęła nam prawie trzy dni. W trakcie popasu, od razu dopadła mnie straszna nuda, którą postanowiłem wyładować na budowie pułapki. Przekonałem się dzięki Pinie, że pułapka zadziałała i jednocześnie uratowałem życie waderze. Pułapka skutecznie oddzieliła ją od wkurzonego niedźwiedzia, który ścigał ją przez pół lasu. I tak oto pierwszy raz spotkałem Pinę i tego samego dnia, dołączyliśmy do watahy.
- Jak się nazywa twoja siostra? - zapytał Atrehu, nie wyzbywając się swego figlarnego tonu. W duchu burknąłem ~ Atrehu, ty psie na baby.
- Lonya i jest hybrydą wilka z lisem.
- No proszę, czyli ja i twoja siostra już mamy coś wspólnego! - odchylił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. To było dziwne, ale przez moje gardło również przedarł się śmiech. A jednak było coś w porzekadle, że osoby wesołe, zarażają swym śmiechem innych. Nawet nie wiedziałem, kiedy złapałem z basiorem wspólny język, przez co czas mijał nam przyjemnie i szybko. Zanim się zorientowaliśmy, nastało późne popołudnie, a zaraz potem wieczór. Wiatr częściowo blokowany przez ścianę lasu przelewał się między drzewami. Las stawał się stopniowo mrocznym miejsce, przez ściśle tworzący dach liści, który szczelnie odcinał nas od światła. Od zachodu słońce spoglądało na dolinę, skryte częściowo za linią horyzontu, zalewając ją swym pomarańczowym blaskiem.
- Idziemy na spacer? - zaproponowała Pina, a Tsumi przytaknęła, potrząsając swą bujną grzywką.
- Czemu nie? Chodźmy! - zgodził się Atrehu, a ja kiwnięciem głową, zgodziłem się z resztą.
- Chyba nie będziesz mieć nic przeciwko, jeśli pójdę pogadać z Piną?- zwrócił się po chwili basior, spoglądając jednocześnie na moją małą przyjaciółkę.
- Czemu miałbym mieć coś przeciwko? Jej ojcem, bynajmniej, nie jestem. - odparłem już bardziej rozluźniony, niż wcześniej. Wtedy miałem ochotę rzucić się na Atrehu z zębami, za te jego bezczelne spoglądanie na Pinę.
- Ale widzę, jak na nią spoglądasz, wiesz? - odparł, unosząc brwi, jego oczy zaś zalśniły ciekawością. - Przyznaj, że coś chciałbyś ją mieć... - dodał szeptem.
- Pina jest słodka, ładna, ale...
- Jakie "ale"? Bądź jak ja! Widzę, że jesteś spoko, Naharys, więc zdradzę Ci coś. Nie marnuj czasu, bo ono bezlitośnie pogania wskazówki zegara i zanim się obejrzysz, Pina będzie w ramionach innego. Wykorzystaj to, że jest wolna.
- Jak chcesz z nią pogadać, więc idź do niej i nie zawracaj mi głowy związkami. - Parsknąłem cicho i odwróciłem od niego spojrzenie. Słyszałem, jak przeciągle chichocze, dodatkowo potruchtał w stronę Piny, zamiatając ziemię swym długim, puchatym ogonem. Opuściliśmy po chwili las, a od jego ujścia rozpościerał się widok na zalaną pomarańczowym światłem polanę. Tam gęsta trawa sięgała nam prawie do szyi, także ja i Atrehu wzięliśmy nasze towarzyszki na grzbiety. Z tą różnicą, że Tsumi wylądowała u mnie, Pina zaś usadowiła się na grzbiecie Atrehu. Oboje o czymś rozmawiali, a w ostatecznym rozrachunku, skupiłem na sobie uwagę Tsumi.
- Odpowiednia pogoda na spacer, prawda! - odezwała się wadera, wyciągnęła szyję, zmuszając tym samym mnie, abym spojrzał jej w oczy.
- Pewnie, ten wspaniały zachód słońca, wieczorny wiatr pieszczący nasze futra... po prostu istna gratka dla zakochanych. - Odparłem z uśmiechem, który nadałem mu dość... ciepły charakter.
- Opowiesz mi coś o sobie? W jakiej watasze się urodziłeś? - zapytała swym słodkim, wydawałoby się, że dziecinnym głosem. Czułem, jak kosmki jej długiej grzywki muskają mój kark. Westchnąłem cicho i zacząłem opowiadanie.

< Retrospekcja ~ Dwa lata wcześniej.... >
Zbudziły mnie silne pchnięcia ojcowskiej łapy, ale moje ciało, owładnięte jeszcze zmęczeniem po wczorajszym treningu, niemal całkowicie odmawiało posłuszeństwa. Oczy nie chciały się otwierać. Mięśnie grały nadal bolesny marsz. Założę się, że cała ich struktura, to jeden wielki kwas mlekowy. Po chwili z resztek snu wyrwało mnie, głośne warkniecie ojca.
- Pobudka, leniu!
- Tato, dałbyś nam chociaż jeden dzień wolnego. - burknąłem, ziewając przeciągle i głośno. Oczy miałem nadal zamknięte jak nowo narodzony szczeniak.
- Twój wróg z chęcią wykorzysta chwilę twego zmęczenia i niekompetencji! Musisz być w pogotowiu o każdej porze, bo od tego może zależeć życie twojego oddziału, synu. No podnieś się w końcu, bo twoje rodzeństwo wszystko ci zje! Nie mam zamiaru trenować cię na głodnego.
Otworzyłem oczy. Dosłownie rozchyliłem je ledwo, niewyraźnie widziałem zerkające zza horyzontu słońce, które zwiastowało koniec brzasku i początek bardzo wczesnego ranka. Podniesienie się na równe łapy było równie trudne, co bardzo bolesne, przez ciągłe zakwasy. Leniwie podreptałem korytarzem do odnogi jaskini, gdzie moje rodzeństwo, równie zaspane, co ja, zajadało się soczystym dzikiem.
- Jak tam, Naharys? Wyspałeś się? - zapytał z udawanym sarkazmem Asdan. Był o rok starszy ode mnie, a jego gęste futro zaś mieniło się odcieniami brązu i kremu tak jak naszej matce. W jego brązowych oczach, mimo że były zaspane i zmęczone, tlił się w nich blask motywacji. Z mojego futra już prawie spłynęła cała czerń, którą stopniowo zaczęła zastępować biel i szarość.
- Zabijcie mnie, proszę was... - burknąłem i z zamkniętymi oczami, zanurzyłem zęby w mięsiwie.
- Ale najpierw ty mnie. - skomentowała ponuro Lonya, żując leniwie kęs mięsa.
- Jesteście banda chuderlaków, wiecie? - rzucił Asdan.
- Spadaj na drzewo, banany na biało kolorować... - Ja i moja siostra bezlitośnie skontrowaliśmy jego słowa.
- Co tym razem nam starzy zgotują? Bieg przez milowe błoto? Czołganie się przez pole cierniowe, czy skok w dal, wśród wybuchów i latających pocisków?
- Na początku bieg na dwadzieścia kilometrów. - Odezwał się głos ojca, który pojawił się, jakby wyrósł spod ziemi. Podskoczyliśmy głośno zaskoczeni. - Musimy rozruszać te zwiotczałe mięśnie!
- Mówisz tato, że zwiotczałe, a ja czuję się napięty, jak struna. - skomentowałem bezradnym tonem.
- Naharys, będą sytuacje, gdy twe mięśnie pod wpływem adrenaliny, będą w stanie rozgruchotać ci kości od ciągłego napięcia. W bitwie to nieodłączna fizjologiczna reakcja twojego organizmu na stres. Sądziłem, że się do tego przyzwyczaiłeś!
Po odsłuchaniu reprymendy od ojca całą trójką ruszyliśmy na poligon.
< Teraźniejszość >
- Coś surowy był twój ojciec. - powiedziała Tsumi, która przysłuchiwała się mi bez ustanku.
- Minus życia z rodzicami-generałami. - odparłem gorzko, ale momentalnie dodałem wesoło. - Ale to i tak byli najlepsi rodzice. Od najmłodszych lat wpajali nam, że rodzina, lojalność, przyjaźń jest najważniejsza. Prawdziwy żołnierz, poza wykonywaniem rozkazów, powinien nieść ratunek niewinnym i umierającym. Ojciec ciągle nam wbijał do głów, że pomimo lejącej się krwi, dekoncentrującego bólu, powinniśmy zachować honor i dyscyplinę.
- Ciekawą masz historię.
- Dzięki.
Przedarłszy się przez gęstwinę traw, dotarliśmy na gołe równiny, dalej zaś rozciągało się wrzosowisko. Słońce już ledwo zaniknęło za widnokręgiem, a niebo poczęło przybierać granatową barwę. Gwiazdy zamigotały wyraźnie, zgromadzone wokół księżyca w drugiej kwadrze. Wiatr stał się coraz to bardziej porywisty, szarpiący wysoką trawę, niczym końską grzywę w galopie. Tsumi zeskoczyła z mojego grzbietu i powędrowała skocznie w stronę Atrehu, który, o dziwo, wtopił się w dłuższą rozmowę z Piną. W prawdzie... nie powinno mnie to dziwić. Zniżyłem nieco głowę, aby zrównać swe oczy ze wzrokiem Piny, która podbiegła do mnie z bajecznie szerokim uśmiechem.
- Co tam? - spytałem.
- Fajny ten Atrehu, taki trochę bajerant i podrywacz, ale ja go lubię. - odpowiedziała radośnie moja przyjaciółka. Czy powinienem się czuć zazdrosny? Mam nadzieję, że to nie będzie potrzebne. W odpowiedzi obdarzyłem ją ciepłem i uczuciem w oczach. Uczuciem, jakim obdarowuje przyjaciel przyjaciółkę.
- My już pójdziemy. Część wam! Miło było was poznać! - zawołał w oddali Atrehu, a jego towarzyszka natomiast pomachała nam na pożegnanie. Pozostaliśmy tylko my. Ja i Pina. Na ogarniającym placu równiny mrokiem nocy, w ciszy, przerywanej od czasu do czasu donośnym pohukiwaniem puchacza.
- To, co robimy teraz? - spytała po chwili Pina, spoglądając mi w oczy.
- Hmmm, zrobisz mi jeszcze raz to, co zrobiłaś po treningu? Bardzo mnie to wkręciło.
Ułożyłem się na zimnej, suchej trawie, obok zaskoczonej moją prośbą Piny. Z początku miała pewne wahania, lecz swym oczekującym wzrokiem, zachęciłem ją do tego. Jej nos zaczął przejeżdżać po moim uchu, czując rozkoszną przyjemność, jakiej jeszcze nie czułem. Pina usłyszawszy moje ciche pomrukiwania, zniżyła nos nieco niżej, do mojego policzka. Wtem czas nie wiadomo, co mnie napadło, ale nieoczekiwanie dla Piny, moja łapa przewróciła ją na bok. Zanurzyłem swój nos w jej grzywkę, może nie tak bujną, jaką posiada Tsumi, ale jej zapach był poezją rozkoszy dla mego węchu. Pina chichotała cicho. Nie wiedzieliśmy kiedy, nasze przekomarzanie, zamieniło się w totalne łaskotanie. Ona leżała, tarzając się w trawie, w czasie, gdy ja doprowadzałem ją do śmiechu swymi łaskotkami. Przez całą polanę niósł się jej śmiech, a my i tak nic sobie z tego nie robiliśmy. Czuliśmy się, jakby cały świat przestał istnieć. Tylko ja i ona. I nasze zabawy. Pochłonięty zabawą, nie myślałem wtedy racjonalnie, a to spowodowało, że owa zabawa lekko się przeciągnęła...
- Pina, ja przepraszam cię! - odsunąłem się od niej, niczym poparzony szczeniak. Moje policzki płonęły dzikim rumieńcem. Moje futro przybrało granatowe barwy i wtedy zrozumiałem, że nastał już zmierzch. - Bardzo cię przepraszam. Coś mnie poniosło...

< Pino, Atrehu, Tsumi? >

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1959
Ilość zdobytych PD: 980 + 5% (49) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 1968 + 1029 = 2997

Nowe zmiany i sprawdzenie aktywności

Witajcie moi drodzy!

Ostatnio na blogu dzieje się naprawdę wiele. Spowodowane jest to przygotowaniami do małej przemiany naszego domku i dodaniu paru ulepszeń. Z nowości możecie zauważyć:

  • Zaktualizowany regulamin;
  • Poprawiona hierarchia;
  • Nowy, piękny formularz;
  • Urozmaicone Karty Bohaterów;

Nadchodzące zmiany prezentują się następująco:

  • Zaktualizowane doświadczenie i umiejętności;
  • Nowy system rang;
  • Więcej Questów i zadań;
  • Nowa grafika promująca;
  • Nowa grafika, nie łamiąca praw autorskich;
  • Nowe/odświeżone zakładki: mechanika/itp.

WAŻNE:
Każdy członek ma obowiązek na nowo rozdzielić swoje punkty umiejętności - 400pkt dla dorosłego bohatera i 200 dla szczeniaka.

Proszę aby o spełnienie prośby i wysłanie jej albo na nasz adres gmail: wataharenaissance@gmail.com lub na discordzie. Każdy jest także proszony o zgłoszenie aktywności. 

Jeżeli właściciel postaci nie zgłosi swojej obecności, każda jego postać zostanie WYDALONA z naszego bloga. Proszę tylko o napisanie kto i jakie postaci zgłaszają obecność oraz o rozdanie punktów. 

Trzymajcie się ciepło~
Administracja bloga

piątek, 17 września 2021

Od Atrehu c.d Naharys'a i Tsumi ~ Nowe znajomości

 


Krok za krokiem, łapa za łapą. Coraz szybciej i szybciej. Coraz bliżej celu. Ściemnia się. Słońce już zachodzi. Idealnie. Szum i skrzek poruszanych drzew. Cisza lasu. Wszystko słyszę, widze, ale ignoruje, pędząc przed siebie. Zwinnie i cicho omijam przeszkody, myśląc tylko o dziwnym uczuciu wewnątrz mnie. Coś mi każe biec. Żadnego zbędnego rozpraszania, bólu. Silny wiatr smaga moje lisie futro. Już blisko — serca przyśpiesza mi nagle, boję się. Ukryty w mroku szybko lustruję okolicę. Czysto, ruszam dalej. Jeszcze tylko kawałek. Podchodzę bliżej, ostrożnie stawiając łapy. Cichy jak kot, którym nie jestem, zbliżam się do celu. Jasne światło rzucane przez zdradliwy księżyc oświetla samotną postać na polanie. Nie widzącą i niesłyszącą. Niewinną, a jednak nieczystą. Uważaną za ideał a ukrywającą swoje zbrodnie. Kapiąca z pyska krew alfy sfory. Jego ból fizyczny i psychiczny, gdy spoglądając na swojego sprawcę, dostrzegł w nim znajomą postać. Członka sfory, a teraz tylko mordercę. Serce ojca przestaje bić. Niedoszły przyjaciel, ktoś z rodziny stoi tyłem, pochylony nad zwłokami. Zbliżam się i obnażam ostre kły. Oczy świecą mi krwistą czerwienią. ~ Coś ty zrobił!? Odwraca się, lecz nie rozpoznaje osobnika. Uśmiech zamiera mu na pysku. Upada. Panika i początkowy strach w jego oczach nagle nikną — znów się szczerzy po wilczemu. ~ Dlaczego!? - Przyszpilając go do ziemi, powarkuje głośno. ~ Jesteś zdrajcą, zabiłeś własnego ojca! - krzyczy nagle, uśmiechając się przy tym, jak psychopata. Jak za machnięciem różdżki, znikąd pojawiają się członkowie naszego stada. Patrzą na mnie z oburzeniem i obrzydzeniem. ~ Morderca! - słyszę, lecz nie rozumiem. ~Ale...ale ja nic nie zrobiłem! - próbuje się bronić, bez skutku. ~ Nie jesteś już jednym z nas! - Postać znika spod moich łap i materializuje się przede mną w postaci mojego brata — Lupusa. ~ Nie zabije Cię, bracie. Żyj w hańbie, jako wygnaniec! Wynoś się stąd, odmieńcze, precz z mojego terenu i nigdy nie wracaj! — Czuję ból. Nastaje ciemność...
Ocknąłem się gwałtownie. Serce dudniło mi w piersi. W głowie szumiało jak stado szerszeni. Było mi dziwnie gorąco. Mój przyspieszony oddech roznosił się echem po jaskini. Nie wiedziałem z początku, co się dzieje. Wszystko mnie bolało. By się uspokoić, zacząłem brać coraz to głębsze hałdy powietrza. Poskutkowało po dłuższej chwili. ~ Na szczęście to był tylko dziwny sen — pomyślałem, lecz po chwili uświadomiłem sobie, że to nie prawda. Lodowaty dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. To nie był sen, a niechciana przeszłość. Coś, o czym pragnąłem za wszelką cenę zapomnieć, lecz wracało jak bumerang. Wstałem, chwiejąc się. Łapy odmawiały mi posłuszeństwa. Zdałem sobie sprawę, iż rzucałem się w agonii. Spadłem z miękkiego podłoża na twardą ziemię. ~ Choć jedna zagadka rozwiązana — prychnąłem, krzywiąc się. Nie potrafiłem ponownie zasnąć. Adrenalina nadal wrzała w moich żyłach, mimo że od feralnego koszmaru minęła już dobra chwila. Nie czułem zmęczenia, mimo to podejrzewałem, iż o świcie dopadnie mnie nieprzepasana noc. Otrzepałem się z trudem, pozbywając się resztek snu. Tumany kurzu wniosły się ku górze, drażniąc moje nozdrza. Nim opadły, zdążyłem ze dwa razy kichnąć. Ught. Wyszedłem, nie ja wybiegłem ze swojej jaskini jak burza. Musiałem rozprostować kości, nagrzać je. Zmęczyłem się, nie powiem, a to przecież był tylko szybki trucht. Była jeszcze noc, a ja biegam jak idiota. Przysiadłem. Obserwowałem pogrążony w ciszy las — wysokie liściaste drzewa, których barwy ciemniały od mroku nocy. Zdołałem wychwycić tylko leniwy szum gałęzi poruszanych przez rześki, chłodnawy wiaterek. Gdzieś dalej pohukiwała sowa. Skierowałem wzrok ku górze, na granatowe, bezchmurne niebo. Skrzyło się na nim miliony gwiazd. Niektóre układały się w konstelacje, jedne świeciły mocniej, inne migały, tu większa, tam mniejsza błyskotka. Księżyc był dzisiaj w pełni. Uśmiechnąłem się. Zamknąłem oczy, lecz znajoma przyjemność mnie nie tknęła. Czemu czułem w sobie pustkę? Nie rozumiałem tego uczucia... to tak jakbym stracił część siebie. Jak się tak dłużej zastanowić, to właśnie tak było. Westchnąłem, skołowany tym wszystkim. Obiecałem sobie już dawno, że zapomnę. Że się nie poddam i co ważniejsze — będę walczył dalej o lepsze jutro. Byłem przecież wolny, tak mi się przynajmniej zdawało. Podobno ból utrzymuje nas przy życiu, więc czasem wolałbym być już martwy. Pokręciłem głową, odpędzając te myśli. Więc co należy robić w takiej sytuacji? Myśleć pozytywnie. Optymizm trzymał się mnie jak starego, dobrego towarzysza — nie pozwalał spaść na dno, nie miał zamiaru mnie opuszczać i prawdopodobnie zostanie przez dłuższy czas. Zaburczało mi nagle w brzuchu. Czułem potworny głód. Ostatnio jadłem niewiele. Zatem punkt drugi — znaleźć jak najlepsze rozwiązanie. A w tym momencie najlepszym wyjściem z owej sytuacji jest znalezienie tego jednego, kluczowego elementu — ŻARCIA! Najpierw jednak sowita kąpiel i zaspokojenie pragnienia. W pysku czułem Saharę. Przede mną rozciągała się ściana, wysokich, prastarych drzew wszelkiego pokroju. Korony łączyły się w jeden dach lasu, przez co nawet wątłe światło księżyca nie było w stanie sięgnąć podłoża. Szedłem na oślep, wiedziony naturalnym instynktem. Jeziorko na moje szczęście było dość blisko jaskiń. Właściwie to po zaledwie kilku minutach byłem już na miejscu. Rzuciłem się na wodę, o mało do niej nie wpadając. Szybko zaspokoiłem pragnienie. Oblizałem pysk, szykując się do powrotu. Tuż po chwili poczułem znajomy zapach. Taki słodki jak gofry z bitą śmietaną i truskawkami, polane nutellą. ~ Tsumi! - wyłoniła się z lasu jak leśna nimfa, w pysku niosąc truchło. Z uwagą się mu przyjrzałem. Był to sporej wielkości królik, aż nadto podobny do tego, którego goniłem przed dołączeniem do watahy! Wadera bez słowa podeszła, kładąc zawiniątko przy moich łapach. Patrzyłem to na nią, to na królika, starając się pojąć, o co chodzi.
- Nie patrz się tak na mnie, bierz, co ci dają — rzuciła stanowczo, uśmiechając się przy tym. Głód dał o sobie znać głośnym pomrukiem. Truchło leżało u mych łap, czekając na konsumpcję. Przyjemny zapach ciepłego mięsa dotarł do mych nozdrzy. Oblizałem się i spojrzawszy z wdzięcznością na waderę, wgryzłem się w soczyste mięsko. Z mojego gardła wydobył się pomruk zadowolenia. Zamknąłem na chwilę oczy, delektując się tą chwilą. Gdy ponownie je otworzyłem, natrafiłem na rozbawione spojrzenie Tsumi.
- No co? - zapytałem z wesołym uśmiechem, podając jej drugą część zdobyczy. Zdziwiona, spojrzała na mnie z pytająco — Upoluje dla nas coś większego. Jedz.
- Ale... to było dla ciebie. - zbliżyłem się powoli i delikatnie trąciłem nosem jej uszko.
- Dama nie będzie mi chodzić głodna! Poza tym mam zamiar o ciebie dbać.
- Hmmm... Wszędzie dobrze, ale przy mnie najlepiej? - zapytała, unosząc jedną brew do góry.
- Żebyś wiedziała. - zaśmiałem się. - Mam nadzieję, że skoro już się spotkaliśmy, to będziesz mi towarzyszyła i nigdzie mi nie zwiejesz? - zapytałem, zerkając na nią z uśmiechem.

< Time speed ~ jakiś czas później >
Przechadzki bez celu dzielą się na dwa rodzaje — pierwszy rodzaj to takie zwyczajnie, gdzie krążysz po terenie watahy i spokojnie wracasz do jaskini. Drugie natomiast to przechadzki niezwyczajne. Czyli wałęsasz się aż tu nagle niespodzianka. Ja zaliczyłem ten drugi rodzaj przechadzki. I koniec, końców wracałem z waderą na grzbiecie. Była zbyt zmęczona po zakładzie, który sama mi zaproponowała. Mianowicie chodziło o upolowanie jak największej ilości królików. Populacja tych małych zwierząt gwałtownie rosła. Spotkać je można było dosłownie na każdym kroku. Tsumi wzięła sobie za punkt honoru pokonanie mnie. Nie udało jej się do końca. Przegrała w ostatniej sekundzie, nim słońce zajęło odpowiednią pozycję. Popołudnie — czas oznaczający koniec wyścigu. Byłem zwycięzcom, lecz nie dostałem nagrody. Zamiast tego robiłem za miękką podwózkę. Spoglądałem na nią z uśmiechem, a przynajmniej próbowałem zerknąć, wyginając maksymalnie szyję. Strasznie wkręciła się w historię z krwiożerczymi płatkami wiśni. Opowiadała o nich z zapałem i błyskiem w ślepiach. Nie potrafiłem ukrywać swojego rozbawienia. Mój ogon kołysał się niemrawo na boki, kiedy słuchałem jej słów. W końcu, kiedy jej wypowiedź zakończyła się pytaniem, zaśmiałem się krótko i spojrzałem w jej oczy o barwie zachodzącego słońca. Tak ufne i wpatrzone we mnie z największą czułością. Tę uroczą scenkę przerwało uderzenie czegoś małego. Prawie tego nie poczułem, lecz to coś obiło się o mnie i z łomotem padło na ziemię. Nie zdążyłem obrócić głowy, gdy dosłownie w tym samym momencie Tsumi zleciała z mojego grzbietu.
- Aaaaaa! - po raz kolejny nie zdążyłem jej złapać. W ostatniej chwili mi umknęła. Spojrzała na mnie wystraszonymi oczami. Stwierdziwszy, że nic jej nie jest, przeniosłem swój wzrok na powód tej katastrofy. Przede mną leżała młoda wadera. Na moje oko kilkuletnia, ale co ja się tam znam.
- Pina?!! - z zarośli wyskoczył nagle nieznany mi samiec. ~ Co tym razem!? Automatycznie spiąłem wszystkie mięśnie, w każdej chwili gotowy do ataku. Warcząc, zasłonił swoim ciałem leżącą jeszcze samicę. Miałem chwilę czasu na obserwację. Basior o biało sierści z domieszką szarości na grzbiecie był trochę większy ode mnie, lecz z całą pewnością krótszy. Jego masywne łapy, twardo wczepiły się w podłoże. Puchaty ogon stał sztywno. W przeciwieństwie do mojego, nie zwisał luźno. Hmm...Był ewidentnie podminowany, lecz starał się tego nie okazywać. Napięte mięśnie, tak jak u mnie sugerowały gotowość do ataku. Zielone oczy, utkwione w moją osobę miały w sobie pogardę. Znam to spojrzenie. Oceniające, nieufne. Pewnie zdążył już zaszufladkować mnie, nawet ze mną nie rozmawiając.
- Pina, wszystko w porządku? - zapytał, nie przestając się na mnie gapić. Pina, tak miała na imię wadera, która z łomotem na mnie wpadła. Dziwiłem się, że nie wybiła sobie kłów, uderzając o moją klatę. Przypomniało mi to pewną sytuację. Dokładnie tak samo zachowywała się Renesmee przy pierwszym spotkaniu. Również mnie oceniła, choć chyba w żadnym stopniu nie dałem do zrozumienia, iż mam niecne zamiery.
- Tak, wszystko w porządku. - skupiłem się na przybyszach. Samica stanęła obok zielonookiego i przekrzywiając głowę, zlustrowała mnie swymi fioletowymi oczyma.
- Kim jesteś? - pytanie jak pytanie, ale z jakiej racji mam odpowiadać pierwszy? Przecież to na mnie naskoczono.
- Ty pierwszy. - odparłem lekko zirytowany. Takie pytania powinny być omawiane na jakichś spotkaniach watahy. Tłumaczenie się każdemu z osobna jest denerwujące. Z drugiej strony, wcale nie muszą być z watahy. Jeśli okażą się wrogami, będę musiał ich przegonić. W najgorszym z możliwych - stoczyć walkę, pamiętając, że tuż za mną jest Tsumi.
- Naharys Exan Ravennight.
- Atrehu. - przedstawiłem się, spuszczając nieco z tonu. Widząc jednak wciąż ten sam wyraz pyska, westchnąłem w duchu. - I zanim zaczniesz zadawać absurdalne pytania, co zrobiłem twojej przyjaciółce, od razu mogę powiedzieć, że nic takiego. Wpadła na mnie, gdy biegła.
- Wierzę Ci. - ~Alleluja! - Jesteś tutaj nowy? Wcześniej cię nie widziałem.
- Tak, dołączyłem niedawno.
- Pina!
- Tsumi! - jak na komendę, oboje spojrzeliśmy na wadery, które podbiegły do siebie. Na raz zaczęły się ściskać i tulić.
- Wy się znacie? - zapytaliśmy chórem, patrząc to na siebie, to na nie. To było dość... zabawne. Dwa basiory z rozdziawionymi pyskami, dziwiące się, że ich towarzyszki się znały.
- Tsumi to moja mentalna siostrzyczka!
- Przyjaciele Tsumi są też moimi przyjaciółmi, ty również. - odparłem, spoglądając na Naharys'a. Aby nieco rozładować napięcie, uśmiechnąłem się delikatnie.
- No nie wiem. - odparł z dozą nieufności. I jak tu z takim gadać?
- Exan, Atrehu zna się z Tsumi. A to oznacza, że możesz mu ufać, jak ja ufam jej. - wtrąciła się Pina, wchodząc między mnie a owym Exanem. Nie chciałem konfrontacji. Skoro nie stanowił zagrożenia dla Tsumi, nie jest moim wrogiem.
- Zjecie z nami sarninę. Niedawno polowaliśmy.
- Hmmm.. Czemu nie, jeśli to ma zapieczętować nową znajomość. - uśmiechnąłem się do niej, puszczając przy tym perskie oczko. Usłyszałem cichy warkot samca, ale nie zawracałem sobie nim głowy. Posłałem mu długie, zawadiackie spojrzenie. Niech wie, że jestem figlarny, ale krzywdy damie nie zrobię. Jeśli jest jednak zazdrosny, cóż, musi przeboleć.
- No to w drogę! - ramię w ramię ruszyliśmy przed siebie. Nie wiedziałem w sumie dokąd, ale widząc pewne siebie, maszerujące wadery, uśmiechnąłem się. Miałem okazje pooglądać sobie je z tyłu, gdyż szły przed nami. W sensie, przede mną i tym nie zadowolonym Exanem. Mimika jego pyska nie zdradzała za wiele, lecz w oczach dostrzec było można zniecierpliwienie. Wciąż mi nie ufa.. hmmm
- Więc... - zacząłem dość niepewnie, zerkając na niego. Nie był wcale taki wysoki. Owszem przewyższał mnie o głowę, ale tak, jak myślałem - był krótszy ode mnie. Końcówka jego ogona była ledwo w połowie długości mojego. - długo już tu jesteś?
- Nie, dołączyłem niedawno, tak samo jak ty. 
- Sam?
- Nie. Towarzyszyła mi starsza siostra. Ona również tu jest i to ona upolowała nasz obiad. - przez chwilę czułem ukłucie w sercu. Nie jest sam, jak ja. Ma tu członka rodziny, z którym z pewnością dorastał. - A co z tobą? - wzdrygnąłem się na jego pytanie.
- W sensie?
- Jak tu trafiłeś? - zamyśliłem się na chwilę. Po chwili namysłu, pomijając oczywiście wrażliwe kwestie, opowiedziałem mu swoją historię. Całości wiedzieć nie musiał. Gdy skończyłem, spojrzał na mnie jakby w zamyśleniu. - Więc jesteś z Watahy Sol Rojo. Słyszałem, że ktoś bestialsko zamordował przywódcę, a sprawcę wygnano. - spojrzał na mnie podejrzliwie. Czyżbym się jednak co do niego mylił? Może nie powinienem był mu tak szybko ufać?
- Nie zrobiłem tego, nie zabiłem swego ojca! - uniosłem się, zwracając tym uwagę całej trójki. Ból dopadł mnie błyskawicznie. Zamknąłem oczy, skupiając się na oddechu. ~ Nie, nie chcę do tego wracać, nie chcę widzieć ich nienawistnych oczu!
- Wierzę ci. - spojrzałem na niego w szoku. - Uczyłem się, jak rozpoznawać kłamców. Twoja reakcja jest prawdziwa... - odetchnąłem z ulgą.
- Zmieńmy może temat... Daleko jeszcze?

<Naharys ? Tsumiś? >

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2113
Ilość zdobytych PD: 1056 + 10% (105 PD) za długość powyżej 2000 słów.
Obecny stan: 1793 + 1161 = 2954