Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

środa, 15 czerwca 2022

Od Atrehu c.d Itami ~ Wzloty i upadki [+16]

Sytuacja powoli wymykała się spod kontroli. Rene miała rację, coś złego wisiało w powietrzu i czekało na odpowiedni moment do ataku. No i wywołała tym stwierdzeniem wilka z lasu. To, co się stało, wstrząsnęło mną. Do głębi, tak bardzo mocno. Nie mogłem złapać oddechu i wcale nie ze względu na alergię. Nie docierały do mnie informacje, przyniesione przez Itami. Sama była w nie mniejszym szoku ode mnie. Przełknąłem ślinę, oczyma wielkimi jak spodki, wpatrywałem się w jej sylwetkę. To nie powinno się dziać, to nie mogła być prawda. Ze wszystkich sił starałem się wmówić sobie te słowa, byleby nie zaakceptować prawdy. Na zmianę wybuchałem gniewem oraz płaczem, iż mnie tam nie było. Nic nie zrobiłem, a może coś bym zdziałał. Nie wiem jak, lecz z pewnością byłbym w stanie pomóc. Nawet za cenę własnego życia...

*
Otępiałym wzrokiem, wpatrywałem się w niebo. Pina i Tsumi zostały porwane. Jakieś wielkie, mackowate coś wciągnęło je w glebę, niczym życiodajną wodę. I słuch po nich zaginął. Najgorsze, że wszystko działo się na oczach Sininen. Widziała tego potwora i sposób, w jaki porwało jej matkę i ciocię. To musiał być dla niej szok. Z pewnością wspomnienia niejednokrotnie nawiedzą ją w koszmarach. I na zawsze zmienią postrzeganie świata.
Może nie byłem lekarzem, lecz nawet ja dostrzegałem zmianę w jej zachowaniu. Nie, żebym wcześniej ich stalkował. Po prostu... od czasu do czasu spoglądałem w kierunku ich jaskini. Obserwowałem ich kłótnie i złe zachowania, ale też wiele miłości i czułości. Zastanawiałem się często, jakby to było, gdybym i ja się ustatkował. Wybrał w końcu tę jedną jedyną i tylko z nią żył. Budził się wtulony w jej miękką sierść. Zasypiał u jej boku, wdychając cudowny zapach futra. Może gdyby Tsumi nie poroniła, gdybym nie skakał z kwiatka na kwiatek, to dziś byłbym szczęśliwym ojcem. A tak... wciąż jestem sam. I to na własne życzenie. Tylko chyba nie potrafiłbym inaczej.
Dlatego podglądałem Naharysa. Starałem się jakoś zbliżyć. Nieznacznie. Byłem w końcu mentorem Shori. Więc kontakt z jej ojcem był mi pisany. Ah, jak ja zazdrościłem Naharysowi tej sielanki. Mimo iż nie było różowo, dawali sobie radę. Byli szczęśliwi. A mnie to omijało... Jeszcze do niedawna byłem pewny, że będę wujkiem chrzestnym. W sumie od dowiedzenia się o ciąży Piny byłem wręcz przekonany o swojej roli w ich życiu. Tymczasem nasze drogi się rozeszły. Wciąż skłóceni, nie potrafiliśmy znaleźć wspólnego języka. Oboje tak samo uparci. I nie zapowiadało się, by któreś miało wyciągnąć pojednawczą łapę. Ja, bo w sumie nie uważam, żebym coś źle zrobił. Naharys... cóż, chyba tylko on to wie. Wiecznie opiekuńczy braciszek. Tyle że Lonya jest dorosła i sama za siebie decyduje. Chciała tego tak samo, jak ja. Po prostu się stało. Powinien to zaakceptować, a nie stroszyć sierść, bo hurr durr, Atrehu przeleciał mu siostrę. Nie skrzywdziłem jej, nie zgwałciłem. Byłem delikatny, dałem jej przyjemność, uwagę i tyle uczuć, ile tylko byłem w stanie. On to widział jednak inaczej. I przez to nie mogliśmy się pogodzić. Dlatego zamiast być przy nich, obserwowałem wszystko z daleka. Nic innego nie mogłem uczynić.
**
Pokręciłem głową, skupiając umysł na tu i teraz. Ta sielanka się skończyła. Członkinie watahy zaginęły. Już nie będzie tak, jak dawniej. Więc nie czas i miejsce na rozdrapywanie ran. Poza tym wciąż nie wierzyłem w to wszystko, lecz histeryczny płacz Sini w jaskini medyka zdawał się potwierdzać najgorsze. Gdyby nie to... najpewniej nie zareagowałbym tak samo. A tak... Natychmiast zwołałem całą ekipę, zaczęliśmy kopać w miejscu ich zniknięcia. Szło nam to jak po gruncie. Od świtu do zmierzchu z małymi przerwami i na zmianę. Pod powierzchnią natchnęliśmy się jednak na bitą skałę. Żadnej dziury, przez którą to monstrum mogło się przecisnąć, nie było. Jakby nigdy nie istniało.
- Nie poddawajcie się. Musi tu coś być! - z zawieszenia wytrącił mnie błagalny ton Sininen. Pustym wzrokiem spoglądała w tamto miejsce. Nie wyglądała najlepiej. Coś było nie tak. Słyszałem o niedoszłej kłótni z Eredenem. Ten mały diabełek potrafił napsuć krwi. Jego pewność, iż wszystko, co inne od niego, to dziwactwa. Przez skrzydła Sini i Shori był wiecznie naburmuszony. Nie, żebym podsłuchiwał, ale... krzywiłem się za każdym razem, gdy Naharys na niego krzyczał i wyznaczał mu kary. Wzniecał jego nienawiść, przez co było coraz gorzej. Dlatego zmartwił mnie widok malutkiej wilczycy. W sumie wcale się jej nie dziwiłem. Ja sam pewnie nie wyglądałem lepiej. Bałem się też, co będzie dalej. Morale po dwóch tygodniach zaczęły opadać. Traciliśmy nadzieję. A musieliśmy wciąż wypełniać swoje obowiązki. Nic nie mogło stać w miejscu. Pomimo całego zamieszania, życie toczyło się dalej. Szkoda tylko, iż takim kosztem. Nie zasłużyły sobie na to. Ta myśl niczym koło ratunkowe trzymało mnie w pionie. Z trudem funkcjonowałem, wciąż nie pozbierawszy się z choroby, lecz nie mogłem się poddać. Za wszelką cenę pragnąłem je uratować. Mimo całej sytuacji z Tsumi wadera była mi naprawdę bliska. I skłamałbym, gdybym powiedział, że nic dla mnie nie znaczyła. Kątem oka spojrzałem na swego przyjaciela, który desperacko próbował coś uczynić. Ciężko było pogodzić obowiązki z opieką nad dziećmi i dalszymi próbami ich odnalezienia. Naharys stracił ukochaną, matkę swych dzieci. Przyjaciółkę i powierniczkę sekretów. Jego serce z pewnością rozbiło się na milion kawałków... A co ze mną? Mimochodem wróciłem wspomnieniami do wydarzeń sprzed kilku dni.
"Byłem wtedy w lecznicy. Z trudem oddychając i z zakatarzonym nosem leczyłem się z alergii na narcyzy. Pech chciał, że to były właśnie te cholerne kwiaty. Nie tyle byłem zły, ile sfrustrowany. Ich obecność zakłóciła to, co miało się stać. Byłem tak blisko posmakowania Itami. Już dotykałem jej sutków, czując, jak zamglenie zaczyna szaleć wewnątrz mnie. I właśnie w tamtym momencie wciągnąłem nosem powietrze. Wraz z zapachem wadery, dostały się też pyłki. I mój koszmar się rozpoczął. To było na tyle, jeśli chodziło o romantyczną sytuację. Nic nie zdziałałem, do niczego nie doszło. Co prawda nie powinienem narzekać. Zajęła się mną najlepiej, jak umiała. Pomijając przepłukiwanie nosa w rzece i ohydne zioła, które mi podała... było całkiem przyjemnie. Musiałem przyznać sam przed sobą, że nie był to jakoś szczególnie zły okres. Poza informacją, jaką wydobyłem z Itami. Wadera bała się bólu, co wykrzyczała mi w pysk. Może za mocno wtedy ją przycisnąłem, lecz gdybym odpuścił, z pewnością do dziś bym nie wiedział. I no... czyli jednak dobrze myślałem. Skrzywdziłem ją kilka razy i ani razu nie zareagowałem. Idiota, palant! Wyzywałem się w myślach raz po raz. Ona cierpiała, a ja czerpałem garściami przyjemność z erotycznych igraszek. Nie hamowałem się, brałem wszystko, co tylko mogłem. Pieprzyłem ją mocno i gwałtownie, niejednokrotnie dochodząc zanurzony w nią po jaja. Właśnie dlatego postanowiłem zmienić taktykę. Itami, bała się bólu, a tym samym bała się rodzić dzieci. Co za tym idzie, nie mogłem dłużej kończyć w niej. I nie stworzę z nią rodziny, o której tak marzę. Nie zmusiłbym jej do tego ani w żadnym stopniu nie zamierzałem kusić losu. Poza tym już raz straciłem szczeniaki, nie chciałbym powtórki z rozrywki. To nadal bardzo bolało. Myśl, że już ich nie ujrzę. Miałem tylko nadzieję, iż ich maleńkie duszyczki biegają po tęczowym moście. I jest im tam dobrze. Wracając jednak do tematu, spędziłem pod czujnym okiem Itami kilka dni. Doglądała mnie nawet wtedy, gdy zaciekle kopałem w ziemi. Byłem jej niezmiernie wdzięczny. Nie wiem, czy dałbym radę cokolwiek zrobić, gdyby nie ona. Tak wiele jej zawdzięczam. Była przy mnie, w najgorszych chwilach mojego życia. Również wtedy, gdy padły fałszywe oskarżenie, jakoż to ja zamordowałem tatę, ona gdzieś stała w tłumie i mi kibicowała. Wierzyła we mnie i w to, że jestem niewinny. Pocieszała mnie po naszym odnalezieniu i... jest do tej pory u mego boku”.
Patrząc na nią teraz, dostrzegałem jej starania i poświęcenie. Doceniałem wsparcie, jakim mnie obdarzyła. Zaufała mi mimo wszystko. Mimo iż zostałem wygnany z piętnem ojcobójcy. Z blizną, która nie chciała zniknąć. Raną, która... I jest ona obok, gdy cierpię. Pociesza mnie, ale nie matkuje. Wie, że wzburzony bywam niebezpieczny. Nigdy na mnie nie krzyczy, po prostu... pozwala sobie być obok. Uśmiechnąłem się delikatnie, obserwując, jak rozmawia z jednym z naszych. To był chyba Kotori albo Dusław? Nie byłem do końca pewny, lecz to nie miało znaczenia. Liczyła się tylko ona. I uczucia, które do niej żywiłem. No właśnie i tu był cały problem. Nie znałem dokładnej definicji miłości, lecz chodziło chyba o wsparcie, dzielenie się swoimi rozterkami. Wspólne spędzanie czasu, martwienie się, gdy tej drugiej stronie coś dolega. Spędzenia ze sobą czasu, dbanie o bezpieczeństwo i swobodę. Niby to wszystko między nami było. Nawet jeśli nie intensywne, to jednak istniało. Dlaczego zatem nie potrafiłem wypowiedzieć tych dwóch słów? Wszystkie moje problemy by znikły. Ustatkowałbym się, miałbym partnerkę na całe życie. U jej boku bym zasypiał i budził się co dnia. Z nią wychowywałbym szczeniaki i wspólnie polował. To było takie proste. Dwa słowa: Kocham Cię. Wypowiedziane głośno i wyraźnie. Choć wciąż odczuwałem ból po stracie swych dzieci i Tsumi, zdałem sobie sprawę, że życie trwa dalej. Nic nigdy nie stoi w miejscu. Nawet jeśli bym nie chciał, nie uciekłbym przed mijającym czasem. Zresztą, nie o to tu chodzi. Zbytnio odbiegam od tematu. Nie rozumiałem siebie i swoich obaw, lecz na myśl o wyznaniu miłości Itami, poczułem dziwny ucisk w sercu. Jakby jakaś cząstka mnie nie chciała z nią być jakby... Nań poczułem obezwładniający zapach herbaty z miętą. Nim ją dostrzegłem, moje ciało wyczuło, że się zbliża. Odwróciłem się w momencie, w którym wyszła zza drzew. Piękna, lisia i taka ponętna. Podeszła do Itami, szepcząc jej coś na ucho, po czym obie się zaśmiały. Niczego tak nie pragnąłem, jak być obok. Tylko... którą z nich mam na myśli? Mój wzrok przeskanował Lonyę na wskroś. Poczuła to, a gdy nasze spojrzenia się spotkały... czas jakby zwolnił. Zachłysnąłem się powietrzem, uświadamiając sobie, że nie wyznam miłości Itami, gdyż... część mej duszy należy do Lonyi. I część do Itami... Jak mam zatem z tego wybrnąć?!

***
< Czas obecny >
Wszystko stanęło w miejscu. Nasze poszukiwania, problemy i dziwne zjawiska pogodowe. Od momentu porwania Tsumi i Piny, mrok jakby zaczął usypiać. Nie wiedziałem, czy się z tego cieszyć, czy też tym martwić. W każdej chwili mogło się coś zmienić. Wybuchnąć niczym uśpiony przez długi czas wulkan. Żadna siła nie jest i nie byłaby w stanie tego zatrzymać. Stąd moje zmartwienia. W zakazanym lesie uspokoiło się, aż za bardzo. Mroczna energia już nie emanowała spomiędzy drzew, a promienie słońca delikatnie przedzierały się przez gęstwinę liści. Stałem u jego wejścia, wpatrując się nań w środek, doszukując się oznak zła, które tylko czyhało, byśmy spuścili gardę. Kto wie, co też czaiło się między drzewami. Postanowiłem być czujny. Problem w tym, iż przymierałem już głodem. Dochodziło południe, słońce wisiała wysoko nad moją głową, ogrzewając mnie swym ciepłem. Pić mi się chciało, a do tego burczało mi w brzuchu. Sterczałem tu całą noc, aż do teraz czekając na nie wiadomo co. Ilekroć chciałem zawrócić, tylekroć wracałem spojrzeniem. Jakby coś tam było i mnie zatrzymywało. Nieraz wydawało mi się, iż widzę jakieś niewyraźne sylwetki, przemykające między konarami. Jakby się mną bawiły. Sfrustrowany ponownie odwróciłem się w stronę terenów watahy. Nagle usłyszałem szelest liści, lecz gdy zerknąłem za siebie, nie dostrzegłem niczego. Tupnąłem łapą o ziemię, wstając na równe łapy. „W dupie to mam!” - warknąłem do siebie, rozpoczynając swój bieg. Walczyłem, by się nie odwrócić, by nie zerknąć raz jeszcze. Nie, nie mogłem tego zrobić. Ucieczka to najlepsze, co mogłem uczynić. Byle jak najdalej od tego miejsca. Musiałem oczyścić umysł. I to teraz. Im dalej byłem, tym spokojniejszy się czułem. Jakby niewidoczny ciężar, został zabrany z mych barków. Uśmiechnąłem się. Byłem wolny. Jakież to było proste. Odejść, nie przejmując się niczym. Prawie niczym. Zdałem sobie sprawę, iż po raz kolejny zaniedbałem swoje stanowisko. Od dawna powinienem był skontrolować swoją część terenów.
- Hmmm.... - kąciku wilczych warg podniosły się delikatnie. Od czego mam swą moc? Za jej pomocą w mig uporam się z obowiązkami. To pomyślawszy, skupiłem się na przestrzeni. W swym umyśle dostrzegłem jakby zarys całego terytorium wraz z ukształtowaniem terenu. Czując znajome ciepło, uwolniłem zaklęcie, teleportując się. W mig znalazłem się w ważnym punkcie, skąd miałem dobry widok na okolicę. Powąchałem powietrze, nastroszyłem uszu, lecz nie dostrzegłszy niczego, ruszyłem dalej. Nim się obejrzałem, a skończyłem. Zajęło mi to o połowę mniej czasu niż wolnym spacerkiem. Pozostało mi zatem znaleźć się w miejscu spotkania. Przestrzeń wokół mnie się zakrzywiła. Powstał mini wir, wokół którego dostrzec było można wyładowania elektryczne. I dziwne pentagramy w nieznanym języku, które nawet ja, jako posiadacz tejże mocy, nie potrafiłem rozczytać. Tak to mniej więcej wyglądało, gdy używałem teleportacji. Otworzyłem oczy, rozglądając się na boki. Byłem na miejscu tuż przed czasem, a tym samym w idealnym momencie skończyłem zwiad. Uśmiechnąłem się szeroko. Moja narcystyczna dusza cieszyła się jak głupia.
- Znów to zrobiłeś, wujku? - odwróciłem się z cichym chichotem, spoglądając delikatnie w górę. Dumnie wypiąłem pierś, czekając na waderę, która ze sowim podmuchem, sprawnie wylądowała na ziemi. Przyjemne uczucie zagościło w mym wnętrzu. Serce zaczęło szybciej bić. Shori, moja podopieczna i obecnie towarzyszka w patrolu, stała naprzeciwko mnie. Dorosła i piękna. Poruszała się z gracją, trzepocząc przy tym skrzydłami. Duma wypełniła mi pierś. Jeszcze nigdy nie czułem takiego szczęścia.
- Po co pytasz, skoro znasz odpowiedź? - przekrzywiłem delikatnie głowę w bok, przyglądając się blasku w jej szarych oczach. Do dziś nie wiem, co oznaczają te gwiazdki, lecz to nie miało najmniejszego znaczenia. Liczyło się to, iż moja podopieczna dorosła pod moją opieką. Niegdyś niepewna i strachliwa, dziś pewna siebie i elegancka panna, która już niedługo nie jednemu basiorowi zawróci w głowie. Poniekąd martwiłem się tym faktem. Była za młoda na tego typu feneberie. Acz, ja w jej wieku...
- Wiesz, po co pytam, więc po co zadajesz to pytanie? - oboje wybuchnęliśmy cichym śmiechem. Chmureczka jak nic potrafiła zbić mnie z pantałyku. Zawsze ze mną wygrywała, więc albo to ja się starzeje, albo to ona ma to po prostu w sobie. I zakładam, że to drugie jest najpewniejsze. Wszakże nie jestem taki stary. Chyba. Nie czuję się taki, nic mnie niby nie boli. Niekiedy tylko z trudem się ruszam, ale co poradzić? Treningi przeprowadzane są dość intensywnie. - Więc? - spojrzałem na nią przeciągle, po czym poczochrałem tę jej czuprynkę.
- Moja droga, zdania nie zaczyna się od „więc". Jednakże tak, zaś użyłem swych mocy. Muszę je trenować, by poznawać swoje możliwości i przekraczaj limity.
- Phi, to ja przedzieram się przez chaszcze, chociaż mam skrzydła, a ty idziesz na łatwiznę? - prychnąłem na te słowa, wystawiając jej język. Nie powiem, uraziło mnie jej stwierdzenie. To wcale nie tak! Znaczy owszem, ale ma to swoje plusy.
- Nie chmureczko. Używanie zaklęć nie jest wcale takie proste i wymagana dużo siły. Jednakże masz rację, jest to ciut chodzenie na łatwiznę.
- Miałam rację, ha!
- Taaak, ale zauważ, iż mam dużo więcej obowiązków. Samo bycie czujką to jedno, ale ty se teraz wrócisz do domu i masz wolne, a mnie czeka jeszcze wieczorny trening z wojownikami i zdanie patrolu Renesmee.
- Oh, na śmierć zapomniałam! Spotkałam Renesmee, mówiła, że nie będzie jej do jutra, więc nie musisz do niej iść. - na słowa Shori uśmiechnąłem się szeroko. Ogon sam zaczął się poruszać. Drgnąłem zadowolony, wyobrażając sobie, co dziś jeszcze zrobię.
- Yey, wolne popołudnie! W porządku, w takim razie co, idziemy?
- Pewnie! - ramię w ramię ruszyliśmy w drogę powrotną. Delikatny wiaterek przynosił ukojenie od upalnego dnia. Przymknąłem oczy, delektując się melodyjnym śpiewem ptaków i leśną ciszą. - Atrehu? - głos Shori wyrwał mnie z błogiego stanu.
- Ta...? - Otworzyłem oczy, by móc na nią spojrzeć, gdy potykając się o własne łapy, zaryłem pyskiem o ziemie. - Ught!
- Jesteś cały?
- Żyje. - odrzekłem, pośpiesznie wstając, po czym nasze spojrzenia się skrzyżowały. To wystarczyło, byśmy wybuchli śmiechem.
- Wiesz, to było piękne.
- Czyżby? - uśmiechając się przebiegle, otrzepałem futro z piasku. Z satysfakcją obserwując, jak jego drobinki lądują na waderze.
- No wiesz Ty co!?
- Hahha, wybacz. - mój chichot wcale jej się nie spodobał. Gdyby wzrok mógł zabijać, zapewne już bym nie żył. Shori bowiem posłała mi długie spojrzenie, od którego ciarki przeszły mi po grzbiecie. Zaśmiałem się nieco nerwowo. - No już daj spokój.
- Tym razem przeżyjesz.
- Dziękuję, o Ty mój łaskawco.
- Prosisz się o lanie?
- Czy to wyzwanie? - nim zdążyłem przemyśleć swoje słowa, Shori zaatakowała znienacka, powalając mnie przy tym na ziemię. Ze zdziwienia otworzyłem szerzej oczy. Takie to małe, a tak silne! Górując nade mną, rozłożyła dumnie swe skrzydła.
- I co teraz Panie Beto? - wykorzystując chwilę, skumulowałem swą moc, teleportując się nad nią. Z impetem, ale tak, by nie zrobić jej krzywdy, przycisnąłem jej ciało do ziemi.
- Nigdy nie spuszczaj swej ofiary z oczy, bo może się zdarzyć, że ci się wywinie.
- To nie fer!
- No już, już. - puściłem ją, odsuwając się nieznacznie, a gdy wstała, złożyłem delikatny pocałunek na jej czole. Chwilę się dąsała, chyba jak to samica, ale w końcu uśmiechnęła się delikatnie. Śmiejąc się z całej sytuacji, tym razem bez przeszkód wznowiliśmy dalszą drogę.

****
Nie uszliśmy daleko, gdy spomiędzy drzew wyłoniły się dobrze nam znane sylwetki. Itami wraz ze swoją macochą kierowały się wprost w naszą stronę. I Bogini mi świadkiem, Itami wyglądała dziś przepięknie. Jej oczy lśniły delikatnym blaskiem, a sierść mieniła się w promieniach słońca. Poruszała się z gracją gazeli, zmysłowo kręcąc przy tym biodrami. Jej ciało, smukłe i tak idealne do mnie dopasowane... Uhmm... Serce zaczęło mi szybciej bić, a wzrok z uwagą i pragnieniem, dokładnie zlustrował ciało przyjaciółki. Choć chyba powinienem nazywać ją kochanką, a może jednak partnerką? W tej chwili to nie miało znaczenia. Czułem bowiem, jak zamglenie podsyca moje pożądanie. Ogień zaczął się tlić. Wystarczyłaby teraz iskra, bym zapłonął żywym ogień. Kątem oka zerknąłem na idącą obok mnie Shori. Nie, musiałem się uspokoić. Pokręciłem głową, odpędzając to uczucie. Nie przy niej. Jest za młoda na takie widoki. I jakby nie patrzeć, to moja podopieczna. Pełnoletnia, lecz dla mnie wciąż jak małe dziecko, które nie dorosło do tych spraw. Tak bardzo bałem się stracić w jej oczach. Nie przeżyłbym, gdyby przestała mnie traktować jak swego wujka, czy mentora. Zabiłoby mnie na miejscu. Wziąłem głęboki wdech, uspokajając oszalałe ciało. Nie moja jednak wina, że ono pragnęło Itami. Tej, przez którą w ostatnim czasie niejednokrotnie traciłem zmysły. Wszelkie hamulce, od dawna były zwolnione. Nic więc dziwnego, iż reagowałem na nią w ten sposób. Nie mniej nie potrafiłem ukryć ekscytacji. Zamachałem ogonem, szczęśliwy, że ją widzę. Delikatny, acz zawadiacki uśmiech sam wkradł się na mój pysk. Przystanąłem na chwilę, dezorientując tym skrzydlatą waderę, lecz po chwili i ona dostrzegła nowe towarzystwo. Kiwnęła mi szybko głową na pożegnanie, ruszając zapewne do domu. Odprowadziłem ją wzrokiem, nim zniknęła mi między drzewami, po czym podszedłem do wader. Zuri, jak to ona, gdy tylko mnie zobaczyła, pokłoniła się należycie. Nie, żebym tego nie lubił, lecz tu nie było to wskazane. Nie chciałem, by mi się kłaniała, lecz ona sama twierdzi, że jestem jej Alfą mimo wszystko. Bez względu na to, kim jestem teraz. To było... miłe i jednocześnie powodowało dziwne uczucie. Bardzo przyjemne. Dobrze jest wiedzieć, iż jest się dla kogoś ważnym.
- Co za miłe spotkanie, Atrehu — uśmiech Zuri był zaraźliwy i nawet gdybym postarał się bardzo, nie potrafiłbym go nie odwzajemnić.- Jak Ci minął dzień?
- Ah! Nie najgorzej. Akurat mieliśmy spokojny patrol. Nic nie panoszyło się na naszych terenach, więc czas płynął nam dość leniwie. I przyznam, że przez ten czas — dla efektu skierowałem swój wzrok na Itami. Tylko dla niej był zarezerwowany i tylko ona potrafiła go odczytać. Posłałem jej długie, maślane i tęskne spojrzenie, pełne pragnienia i tego, czego w ostatnim czasie mieliśmy w nadmiarze. I czego wciąż mi brakowało. Jej policzki zarumieniły się, co znaczyło, że zrozumiała przekaz. Postanowiłem ciut się zabawić. - tęskniłem za Itami. - uśmiechnąłem się, patrząc jej intensywnie w oczy.
- Rozumiem. Trudno nie tęsknić za kimś, kto jest dla ciebie ważny, mój Alfo. Czy chcielibyście, abym pozostawiła was samych? - O, tak. Bardzo tego pragnąłem. Nie chciałem jednak być niegrzeczny i kazać jej odejść. Zuri mnie jednak zaskoczyła, gdyż nie czekając na odpowiedź, szybko się pożegnała, po czym ruszyła w drogę powrotną. Idealnie. Teraz byliśmy sami. Nikt nam nie przeszkadzał.
- Masz ochotę na spacer?
- Skoro już jesteśmy na powietrzu, to czemu nie. Tylko pamiętaj, z daleka od narcyzów! - w głębi ducha prychnąłem na jej słowa. Mogła mi o nich nie przypominać. Chyba najgorsza z możliwości, to ponowne spotkanie z tymi cholernymi kwiatami. Jak ojca kocham, znienawidziłbym je do końca życia.
- Haha, wiadomo. - przymknąłem na chwilę oczy, delektując się jej zapachem i leśną ciszą. Była obok mnie, szła u mego boku. Nasze ciała ocierały się o siebie delikatnie. Powodowały tarcia. Mmm. Moc we mnie się wzburzyła. Moim żywiołem wszakże była elektryczność i wszystko, co z nią związane, powodowało wzrost energii. Ah, przyjemnie. Czemu nie może tak być zawsze? Z jakiegoś powodu ta myśl spowodowała, że uśmiech zszedł z pyska. Mniej więcej wiedziałem, co jest powodem moich rozterek. Dlaczego tak bardzo boję się wyznać swoje uczucia? Westchnąłem w duchu. Byłem pewny, że Itami czeka, aż powiem te dwa słowa, a ja wciąż nie potrafiłem tego zrobić. Byłem zwyczajnym tchórzem. Oszustem, manipulantem. Nie zasługiwałem na miano Bety, nie powinienem był urodzić się także Alfą. Nieprzyjemny dreszcz zawładnął mym sercem. Potrząsnąłem głową. Nie, nie mogłem tak myśleć. Każdy rodzi się w jakimś celu i wszystko, co go spotyka, to po prostu przeszkody. Przeszkody, które należy ominąć bądź przez nie przejść. W tym wypadku wybrałem to pierwsze. Znowu.
- Jak humorek?
- Nie narzekam. Dzisiejsze słońce i wcześniejsze wychodne sprawiło, że mam więcej czasu dla siebie!
- Haha, zazdroszczę wolnego. Za niedługo noc nas zastanie, a czasu dla mnie niezbyt dużo zostało. Jak sobie pomyślę, że znów będę musiał wcześnie rano wstawać, to aż mnie gęsia skórka łapie.
- Nie gadajmy już o przyziemnych sprawach. Powiedz mi lepiej, jakie masz plany w wolny dzień? - jej uśmiech był taki słodki i uroczy. Gdybym mógł widzieć go codziennie i bez przerwy...
- To, co umiem najbardziej. Czyli lenić się i spędzać czas ze swoją przyjaciółką! - mój żart przeszedł chyba bokiem, pomimo mojego poczochrania jej za uszami. Wadera zwyczajnie zignorowała to, zaintrygowana czymś innym.
- O! Patrz, jakie znalezisko! - wskazała na samotnie rosnący kwiat, którego płatki rozłożone szeroko na boki, przypominały kształtem kocie opuszki. Miały intensywnie jaskrawy kolor. Nic dziwnego, że go dostrzegła. Rzadko spotykany odcień, więc z pewnością i sam kwiat zaliczał się do tego statusu. - To latolista szkarłatna! Bardzo rzadki kwiat, widzisz?!
- Widzę. Chcesz zerwać?
Itami uniosła wysoko uszy, mocno rozentuzjazmowana. Uśmiechnąłem się na ten widok. Wyglądała tak niewinnie w tej odsłonie. I tak diabelsko kusząco. Ah, co ja bym dał, żeby ją teraz... ah!
- Jasne! Ten kwiat to niezwykłe znalezisko. Zaniosę jutro Lonyi. Wiesz, że jeden płatek tego kwiatu magazynuje w sobie odpowiednio dużo soku, którego wystarczyłoby do wyleczenia połowy stada. To bardzo sporo! - nie czekając na mnie, rozpoczęła niebezpieczną wspinaczkę, kompletnie mnie tym nokautując. Martwiłem się, czy czegoś sobie czasem nie zrobi. Z nią nigdy nie wiadomo. Z drugiej zaś, zamiast coś zrobić, stałem jak słup, wpatrując się zahipnotyzowany. Moja głowa poruszała się w rytm ruchów jej ogona. A raczej tego, co znajdowała się za nim. Nie myślałem, szczerze mówiąc nad tym, co robię, to się po prostu stało. Nim zdołałem zorientować się w sytuacji, mój język samowolnie rozpoczął taniec. Przytrzymałem jej biodra łapami, smakując to, co tak nieświadomie mi zaoferowała.
- Ah, Atrehu...

*****
< Time Speed ~ Godzinę później >
Chichocząc i śmiejąc się naprzemiennie, co rusz przewracaliśmy się na ziemię. Spacerowaliśmy po okolicy, kierując się powoli w stronę jaskini medyka. Itami po nieudanej próbie zerwania kwiatu, do czego oczywiście się przyczyniłem, oddała się oferowanym przeze mnie przyjemnością. Po cudownej zabawie nie miałem jednak serca zostawiać ją z niczym. Zwłaszcza, iż jak sama powiedziała, to bardzo rzadki kwiat. Niespecjalnie widziało mi się stykać z ów rośliną, lecz czego się nie robi dla samicy? Zwłaszcza gdy tak zerka na ciebie zamglonym wzrokiem. Całując ją więc przelotnie w policzek, użyłem swej mocy. Teleportując się możliwie blisko celu, chwyciłem kwiat w zęby wraz z patykiem, na którym był zawieszony. Sprawnie wylądowałem na ziemi, uśmiechając się przy tym, jak głupi. Wypiąłem dumnie pierś, prezentując swą zdobycz. Po położeniu trofeum u jej łap czule spojrzałem w oczy. Jak przypuszczałem, Itami patrzyła na mnie intensywnie. Jej ogon uderzał rytmicznie o podłoże, ewidentnie się cieszyła.
- Dziękuję! - rzuciła się do przodu, wtulając się w moje futro. Przygarnąłem jej drobne ciało do siebie. Trwaliśmy tak chwilę, sycąc się swoją bliskością. Wadera w końcu odkleiła się ode mnie. Łapiąc kwiat w pysk, ruszyła przed siebie. I tak oto znaleźliśmy się u wyjścia z lasu. Nasz następny cel, to oczywiście lecznica, gdzie dzisiejszą zmianę miała Lonya. Nie mogłem się doczekać spotkania z nią. Choć było to irracjonalne, wciąż pamiętałem zapach jej futra. Ciche jęki, wydobywające się ze strun głosowych, wciąż dźwięczały mi w uszach. Pokręciłem łbem. Chyba wariuje. Z pewnością. Będąc z Itami, dopiero co z nią kończąc się bawić, zacząłem myśleć o innej? Co jest ze mną nie tak!? Do k*rwy nędzy, ja się chyba muszę leczyć! Byłem na siebie wściekły. Tak bardzo. Mocno. Najgorsze, że nie rozumiałem tego, co czułem i dlaczego moje zachowanie było takie... jakie było... Nie istniało chyba określenie, które w pełni oddałoby to, co odwalałem. Jednego byłem jednak pewien. Nic dobrego z tego nie wyniknie. Wcześniej, czy później stanę pod ścianą, a znikąd pomocy. I co wtedy? Jaką decyzję podejmę? Kim się stanę, jeśli nawet teraz mam problem sam ze sobą!?
- Już jesteśmy! - cichy głos Itami przebił się przez mgłę w mym umyśle. Zlustrowałem zdezorientowany okolicę, zdając sobie sprawę, iż rzeczywiście. Byliśmy na miejscu. Wejście do jaskini medyków stało naprzeciwko nas. Nawet stąd, z większej odległości, mogłem poczuć zapach ziół. Bodźce zareagowały niemal natychmiast. Skrzywiłem się. Musiałem chyba wyglądać śmiesznie, gdy naraz usłyszałem wesoły śmiech wadery. - No już, nie musisz ze mną iść, jeśli nie chcesz.
- Nie no, odprowadzę Cię. Nie zbliżę się po prostu do tych roślin.
- To są zioła Atrehu.
- Zwał jak zwał. - wzruszyłem ramionami, robiąc krok naprzód. - Obrzydliwe, śmierdzące rośliny, od których żołądek się przewraca!
- Te, jak o określiłeś obrzydliwe rośliny, uratowały Ci życie. Nie jeden raz! - w duchu musiałem przyznać jej rację, lecz na zewnątrz prychnąłem tylko pogardliwie. Wiedziałem co prawda, o ich skuteczności, lecz na myśl, iż miałbym zażyć któryś z nich... chyba prędzej wybrałbym drogę na tamten świat. Nim zdążyłem pomyśleć coś jeszcze, Itami zamachnęła się łapą, zdzielając mnie po łbie. - Aua, za co!? - na jej pysku malowała się czysta złość, wargi miała zaciśnięte, a w oczach płynęła pogarda.
- Czy choć raz możesz docenić To, czym się zajmujemy i przyjąć do wiadomości czyjeś zdanie poza swoim!? 
- Co tu się dzieje? - oboje odwróciliśmy się na znajomy dźwięk głosu. U wejścia do jaskini, w swej pełnej krasie stała Lonya, a tuż obok niej... Naharys.

Itami?

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 4361
Ilość zdobytych PD: 2180 + 40% (872 PD)
Obecny stan: 3052

Brak komentarzy

Prześlij komentarz