Spałam. Tej nocy sny nie dawały mi należytego wypoczynku. Przyśniła mi się biała kraina, pokryta bezkresnym śniegiem, gdzie nie było ani jednego drzewa. Pośrodku stałam wpatrzona w jakąś tajemniczą łunę. Czułam całą sobą, że zbliża się nowa era... że wkrótce coś się zmieni. Śnieżyca dawała mi się mocno we znaki, z łatwością zamieniając moje czarne elementy futra w jednolitą biel, niczym nieróżniącą się od otaczającego tła. Stałam w kompletnym bezruchu i czekałam. Wtem stało się, śnieg wokół mnie zaczął przybierać czerwoną barwę, tuż po chwili rysując wokół krwiste plamy. Słyszałam krzyki młodych zwierząt, mimo tego nie poruszyłam się. Nie miałam za grosz odwagi, przez co nie miałam ochoty nikomu pomagać. Nie byłam sobą. Nagle równie szybko jak stopniał śnieg, zakwitły kwiaty ukazując łąkę w czasie wiosny. Wszystko wokoło zieleniło się w zawrotnym tempie, tylko jedno było stałe - łuna, w którą ciągle mój wzrok był wlepiony. Wtedy to poczułam, że muszę odejść... Tak też zrobiłam.
Opuściłam świat snów, by się przebudzić. Otwarłam bez pośpiechu jedno oko, potem drugie. Wymruczałam coś pod nosem i podniosłam łeb, po czym otworzyłam szeroko pysk, by ziewnąć. Pomimo późnej nocy, było jasno, gdyż pełnia księżyca przebijała się przez korony gęstego lasu, jaki stanowił tereny watahy. Przez chwile leżałam, zastanawiając się nad sensem snu, który przed chwilą miałam. Moje sny zazwyczaj miały jakieś znaczenie w rzeczywistości, dlatego nie byłam pewna czego się spodziewać. Wtem moją uwagę zwróciło pobliskie drzewo, które delikatnie się poruszyło, a następnie z jego kory zaczęły nieśmiało spoglądać na samicę młode sowie pisklęta. Mojej uwadze nie umknęły również świetliki, które nieopodal nieco się rozproszyły. Robaczki te uniosły się, po czym opadły, beztrosko wisząc i kształtując jakby drogę. Wstałam. "Czy to sen?" Pomyślałam i zaczęłam iść za stworzonkami, które komponowały przepiękne znaki wśród mroków nocy. Wszystko wydawało się tak piękne, że na moment czułam się kimś zupełnie innym. Kimś tylko powierzchownie przyobleczonym w tą wilczą powłokę, którą jestem, odkąd przyszłam na ten ponury świat.
Ocknęłam się z tego błogiego stanu i zatrzymałam wzrok na polanie, obok której ucięłam sobie spanko. Coś bowiem tam się poruszyło. Poruszyłam delikatnie końcówką ogona i zniżyłam głowę, by być mniej widoczna. Leżałam na skraju lasu w wysokiej trawie, mając za sobą konar drzewa, o który się opierałam. Moje ciało chłonęło świeżość, jaka się tworzyła, gdyż niebawem miał nastać świt i otulić świat ciepłymi promieniami słońca, ale była jeszcze noc.
Wtem zdecydowanym krokiem, na polanę wkroczył jakiś jeszcze nieznajomy mi basior. Obserwowałam go w milczeniu. Ten rozglądał się raz po raz, kładł się, gdzieś później wstawał. Wyraźnie nie mógł znaleźć sobie miejsca, bowiem ciągle coś go uwierało. Coś tam mruczał pod nosem i zdawało się, że zaraz sobie pójdzie dalej w las, ale nagle zatrzymał się i wyprostował. Prawdopodobnie zwietrzył mój zapach, ponieważ unosząc nos, wciągał powietrze, po czym skierował pysk w moją stronę. To był moment, w którym trzeba było podnieść się i przywitać. Miałam wrażenie, że basior jest kimś ważnym w stadzie, więc tym pośpieszniej podniosłam się z wygodnej leżącej pozycji i wyszłam się ukłonić. Przywitaliśmy się i wymieniliśmy imionami, a także porozmawialiśmy chwilę o tym, kto kim jest. Kiedy zapadła trochę niezręczna cisza, jak to zawsze bywa przy poznaniu kogoś nowego, wykorzystałam ją na otrząśnięcie się z małych gałązek i fragmentów poszycia leśnego, które podczas snu przyczepiły mi się do futra. Samiec z kolei usiadł i w milczeniu przyglądał się polanie. Usiadłam również i spojrzałam w górę, gdzie ponad koronami drzew błyszczały jeszcze ostatnie gwiazdy. Robiła się poranna szarówa. Moment, w którym księżyc ustępował słońcu. Kiedy otwarłam pysk, by ziewnąć, zawtórowały mi ptaki, zanosząc się porannym świergotem. Łypnęłam kątem oka na dziuplę z sowimi pisklętami. Był to czas, kiedy one stuliły się do snu i ukryły się całkowicie we wnętrzu wielkiego drzewa. Nie byłam zbyt otwarta, zwłaszcza na początku znajomości, więc nie miałam pojęcia, o czym mogłabym porozmawiać z samcem. Po prostu sobie milczeliśmy, słuchając wesołych ptaków, które właśnie rozpoczynały swój codzienny życiowy obowiązek. W końcu jednak, nie mogąc dłużej znieść milczenia, oraz ciekawości, która mną owładnęła w pewnej kwestii, spytałam.
- Właściwie to, czemu nie śpisz? Czy coś Cię trapi? - zagaiłam ciepłym głosem. Ona pewnie jeszcze smacznie by spała, gdyby nie fakt, że dziwne sny, ją ostatnimi czasy męczyły. Sny, których nie rozumiała i czekała na ich wyjaśnienie.
Naharys ?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 700
Ilość zdobytych PD: 350
Obecny stan: 350
Brak komentarzy
Prześlij komentarz