To był zwykły dzień, taki jak inny. Sininen w swoim zwyczaju miała zjeść lekki posiłek na rozpoczęcie dnia, by następnie opuścić rodzinny przybytek w celach realizacji planów na resztę czasu za górowania słońca na nieboskłonie. Za kilka minut przybędzie na ogólnodostępny teren treningowy, zabawi tam długi czas, potem czeka ją robota papierkowa i inne powiązane z pełnioną funkcją, by na sam koniec dnia zostawić sobie tylko trening powietrzny — do jaskini i rodziny wróci najszybciej o zmierzchu, najpewniej jednak po zapadnięciu zmroku.
- Wszystko w porządku kochanie? - Usłyszała pytanie od ojca, który ją zatrzymał przed wyjściem z ich zajmowanej groty. Spojrzała na niego przez ramię, ponieważ nie była pewna o to, co miał na myśli. Biały basior uśmiechnął się delikatnie z nutą smutnego zatroskania w oczach podczas spoglądania na swoją najmłodszą ze wszystkich dzieci. - Jak się czujesz na nowym stanowisku?
- Wszystko w porządku ojcze. Cieszę się z tego wyboru — odparła mu ściszonym tonem.
- Wiem, że sobie poradzisz i to pierwszorzędnie, nie zrozum mnie źle. Jednak czy ta samotność ci nie przeszkadza?
W mig pojęła o chęć przekazanego sensu. Odkąd poprzedni strateg odszedł, który był jednocześnie mentorem Sininen, wadera po dorośnięciu została jedna w tym fachu. Serce w dalszym ciągu jej ściskało na myśl, że znikł jakiś czas temu, nim wadera dorosła na tyle, by oficjalnie zająć stanowisko. Bolał ją fakt, że ze swoim odejściem pozostawił watahę z pustką oraz fakt, że nie był świadkiem niejakiego przysięgania nikogo ze szczeniąt do swoich prac. Bardzo go lubiła, wiele mu zawdzięczała i zwyczajnie miała ciche i liche nadzieje, że będzie wtedy i kto wie? Może by jej pogratulował i życzył wspólnej owocnej współpracy? A tak... Była sama, zwyczajnie czuła ogłuszającą pustkę w części dla strategów, podczas gdy jej rodzeństwo przynajmniej miało cały czas okazję do otwierania pyska ku swoim wspólnikom — ci przynajmniej mieli chociaż jednego wilka do towarzystwa w głównej profesji. A co z nią? Gdyby nie fakt, iż poszła również w ślady powietrznego zwiadu, który tak swoją drogą zamierzała inaczej wykorzystywać pod własne preferencje i zdolności, to każdego dnia byłaby skazana na głuchą ciszę. Nawet jeśli samica alfa nie zawsze spotykała się z nią w kwestii tego zawodu, to tylko z nią najwięcej miała wspólnego. Renesmee często zagajała rozmową młodą, nie raz mówiąc jej, że na pewno jej własne strategie będą świetne, już nie mówiąc o połączeniu jej smykałki z innymi umysłami. Naturalnie, alfa dodawała, że wolałaby, aby nie doszło do takich czasów. Idylla w postaci panującego spokoju i miru watahy.
Zatrzymała się w trakcie spacerowego kroku ku miejscu odbywania swoich porannych ćwiczeń, starając się odeprzeć od siebie te myśli. Musiała aż zagryźć wargę do krwi w celu odzyskania przejrzystości własnego umysłu, by zaraz splunąć mieszankę krwi i śliny, która zalegała w jej ustach. W następnej chwili spojrzała ciężko przed siebie. Nie, nie powinna sprawiać problemu innym i mówić o takich żałosnych durnotach, przecież każdy ma własne problemy, jeszcze tylko niepotrzebnie dołoży im kolejnych trosk, z pewnością takich totalnie zbędnych.
Powinna była się skupić na świecie prawdziwym i realnych zadaniach do wykonywania, nie na marnym użalaniu się nad sobą. Musi być twarda. Musi być silna. Nie może być kimś słabym psychicznie i fizycznie, jak to miało miejsce za swoich szczenięcych lat, godne upodlenia. Zwłaszcza przez zachowania jednej persony, która zdefiniowała jej dzieciństwo jako podłe. Ciekawe jak teraz wyglądałaby sytuacja, gdyby faktycznie nie dopadło go to draństwo, przez które ojciec niemal nie zszedł ze strachu i obawy o niego, podobnie jako kilkoro innych wilków. Były dalej takim skończonym draniem? A może jeszcze gorzej?
To była interesująca kwestia — jak zareagowałby na tą chwilę, czy to po przeżyciu pasożyta, czy bez doświadczenia tego piekła, gdyby mu powiedziała wprost, że gdyby tamtego dnia ojciec nie zainterweniowałby między nimi, mając okazję poznać prawdziwe oblicze swego syna wobec jego sióstr, wtedy w stosunku do młodszej, Sininen tamtego wieczora zamierzała popełnić samobójstwo?
- Doprawdy, godne pogardy — mruknęła cicho do siebie, po kolejnym odepchnięciu od siebie tego typu myśli. Zdecydowanie, za dużo myślała o sobie. Zupełnie jakby była ważna lub miała większe znaczenie dla kogokolwiek bądź jakiegoś grona.
Przecież i tak zostałaby z niebanalną łatwością wymieniona w zamian za kogoś znacznie lepszego, zostając w sposób imponujący lekko zepchnięta na plan oficjalnie nieudanych planów. Nigdy nie będzie doskonała dla nikogo. Taka była prawda jaką się karmiła od najwcześniejszych dni.
Z tego wszystkiego, odruchowo zerwała bez patrzenia leśny owoc, który wrzuciła sobie do pyska w celu odświeżenia się. Zresztą, rzucie takich drobiazgów nawet działało kojąco na jej umysł. Wiedziała, że będzie tak i tym razem. Nie zdawała sobie jednak w jakiej skali.
Ostatnie co zapamiętała przed gwałtownie przybyłą falą czerni był rozmazany obraz leśnej ścieżki przed sobą.
...
Oh boi.
...
*
Poczuła ogarniający ją subtelny chłód pieszczący ją po futrze. To było w pierwszej chwili. Kolejnym zarejestrowanym faktem było to, że leżała niemal wyłożona w pozycji bocznej na czymś twardym, zdecydowanie obce podłoże. Leżąc na lewym boku, poczuła, jak prawe skrzydło na niej i dodatkowo obciążało ją i jej oddech. Moment. Kiedy się przemieniła w prawdziwy wariant wyglądu? Przecież od samego rana, ba, nawet dłużej pozostaje w formie nabytej za pomocą swojej mocy.Zdecydowanie coś tu jej nie grało.
Nie wydawała z siebie żadnego odgłosu, podobnie jak nie zmieniała pozycji ciała, jedynie nasłuchiwała otaczającego ją świata, chcąc przy tym zebrać jak najwięcej informacji o zastałej sytuacji. Niestety, nie było dane jej poznać, ponieważ panowała cisza, mogąca śmiało uchodzić za spokojną. Postanowiła przeczekać jeszcze kilka minut, udając tan nieprzytomności, nim zmieni plan działania. Lecz i tu zaskoczył ją niezachwiany rozwój sytuacji, co spowodowało przymus zmiany pozycji z leżącej na stojącą, dzięki czemu mogła się rozejrzeć.
Dziwne, pomyślała sobie. Znajdowała się w jaskini, która była jej znajoma i jednocześnie obca. Jasne, miała okazję dojrzeć groty wchodzące w skład terenów watahy, w której się urodziła, ale z tą było coś konkretnie mocno nie tak. Każdy z nas zna to uczucie, kiedy coś swędzi na żołądku lub podobnego typu i podświadomie mówi, że coś nie gra w czymś? To było coś takiego w odczuciu skrzydlatej. Jej pierwszym ruchem było telepatyczne nawoływanie Kuki, bliskiego przyjaciela z grona duszków wiatru, ale nie spotkała się z żadną odpowiedzią mimo długo trwających prób uzyskania kontaktu. Z jej strony była jedynie głucha cisza. To nie było w stylu Kuki, oj nie.
Błękitna wadera zaryzykowała ciche wyjrzenie poza otoczenie groty, w jakiej się ocknęła, ostrożnie stawiała kroki w kierunku wyjścia. Nie było zaskoczeniem stwierdzić śmiało fakt, że na otwartej przestrzeni również panowała cisza, jedynie bzyczenie owadów i echo ćwierkania ptactwa ratowało nazwanie tego krajobrazu martwym. Nic innego nie mogła zarejestrować, chociaż nie zamierzała ani nie mogła sobie pozwolić na spuszczenie gardy. Dopóki nie dowie się co to za miejsce i co tu do ciężkiego licha robi, musi pozostać na baczności.
Zastanawiającym faktem było to, że nie dostrzegła żadnej polany bądź chociażby częściowo utartej ścieżki. Nie, oj nie. Zewsząd rozpościerał się ogromny i do tego gęsty las, którego jedynym wybrakowanym elementem w wystroju była ta jedna jaskinia, w której to samica się obudziła, co sprawdziła podczas obejścia groty wokół i następnie wejścia na wybrzuszenie gleby, które ją tworzyło.
- Co jest? - Zapytała się cicho samą siebie po realizacji faktycznego położenia i otaczających ją terenów. Przecież to nawet kupy się nie trzymało.
Labirynt bez wyjścia czy kij czort? Nie istniało na to żadne logiczne wytłumaczenie. No i, właśnie, najważniejsze pytanie — jak ona się tu znalazła i co tu w ogóle robi? Nie napawało ją to optymizmem, zdecydowanie.
Łagodnie zeskoczyła z wdziękiem na równiejsze podłoże i ponownie rozejrzała się wokół siebie. Nic to, zero jakiejkolwiek zmiany. Czyli co, ma siedzieć grzecznie na tyłku i liczyć na jakiś najmniejszy cud z wyjaśnieniem tego wszystkiego? Już zamierzała nazwać sytuację rodem z burdelu, jednak w porę się powstrzymała. Nie dajmy się zwariować, powiedziała sobie w duchu, musi pozbierać informacji o swoim obecnym położeniu. Zaraz... Czy powietrze od początku było takie ciężkie? Jakby coś chciało jej zwrócić uwagę o zachowaniu szczególnej ostrożności, co już sama pojęła od razu. Widmo zdawało się ją przed czymś ostrzec, ale wypadałoby poznać swojego przeciwnika, by się odpowiednio przygotować, czyż nie?
To był moment, w którym postanowiła wejść w leśną gęstwinę przed siebie, tym samym zostawiając jaskinię za sobą.
Drzewa, krzewy, wszystko możliwe z flory leśnej było położone jedno obok drugiego, co jednogłośnie dawało skojarzenie morza zieleni, nie było innej możliwości przychodzącej na myśl. Kwestia zagubienia się pośród przytłaczającej zieleniny była nazbyt realna do urzeczywistnienia, dlatego musiała obrać jakąś taktykę działania. Tym właśnie sposobem szła wyłącznie przed siebie, prosto bez skręcania na prawo czy w lewo. Obrane działanie było proste i tym samym nie powinna natrafić na jakieś trudności, trasa powrotna powinna być stosunkowo łatwa. Zawsze też zostawała możliwość wyłącznie kierowania się na którąś stronę przy nieprzerwanym kontaktem ogona z zieleniną.
- Ale tu wszystko zarosło — wyraziła pod nosem cichą uwagę, nie spuszczając wzroku z widoku przed sobą, mentalnie była napięta jak pajęcza nić między liśćmi kilku kwiatów. Bo czego mogła się spodziewać jak nieznanego? Poruszanie się w tej gęstwinie nakazywało poleganie w zasadzie wyłącznie na wzroku i słuchu, ale i tak wszystko zależało od szybkości reakcji. Nie było innego wyjścia niż to.
Wszystko uległo zmianie z chwilą, kiedy usłyszała całkiem nieznany jej hałas, który rozległ się może maksymalnie kilkanaście metrów od niej, tak gdzieś po prawej. Natychmiast się zatrzymała i mogła się niemal założyć, że i jej krew również zatrzymała swoje krążenie. Dosłownie po upłynięciu pięciu sekund miała okazję dojrzeć rzucany cień przez właściciela tego wydawanego hałasu.
Co to ma być?! To nie jest żadne ze zwierząt, jakie zna!
Podczas przeminięciu kilku kolejnych sekund istota poznana właśnie z wydawanego przez siebie hałasu i rzucanego cienia odeszła, tym samym pozostawiła Sininen w tyle. Poruszyła się dopiero po upewnieniu się, że kreatura jest na tyle daleko, że nie zorientuje się o fakcie, iż nie była sama tą chwilę temu. W pierwszym odruchu zrobiła krok w stronę istoty, kiedy dotarła do niej ta chęć działania.
Pójść i podążać za nieznanym bytem?
...
Nie ma mowy, spindala stąd z powrotem do tamtej jaskini.
*
Poza własnym oddechem i biciem serca rejestrowała odległe skapywanie kropel ze stalaktytów, gdzie ciesz opadała w sposób subtelny na mokrą posadzkę i gdzieniegdzie w kałuże, zaburzając panującą ciszę w jaskini. Musiała spędzić tam już przynajmniej trochę czasu, ale oświetlenie zewnątrz nie wyglądało by uległo zmianie. Sininen już dobrą godzinę temu doszła do wniosku, że to nie było normalne miejsce - niepokojąca dziwność tego wszystkiego wisiała w powietrzu, zupełnie jakby chciała z niej sobie drwić w najlepsze.Co mogła robić? Nie miała żadnych informacji, była w nieznanym miejscu i jeszcze gdzieś w lesie krążyła jakaś istota o nieznanych dla niej intencjach. Chociaż szczerze nie chciała, musiała jakiś okres czasu przeczekać, zanim zdecyduje się na jakiś nowy krok w sprawie swojego położenia. Naprawdę chciała zdziałać coś więcej, a nie tylko siedzieć na tyłku w jakieś jaskini.
Przymknęła oczy i wypuściła powietrze nosem. Nawet jeśli opierała się grzbietem ścianę za sobą, próbowała myśleć na to z jasnej strony, tak jak starsza siostra ją usilnie usiłowała nauczyć. Przynajmniej grota nie była zimna, ta część za nią była tylko lekko chłodna mimo panującej wilgoci wewnątrz. To był kolejny szczegół, który nie miał ni joty sensu w tym wszystkim. Zresztą, ten spokój był zwyczajnie niepokojący — odczuwała niejako widmo aury, która wywoływała stopniowe mrowienie skóry na karku, chłód zdawał się ją ostrzegać przed chęcią przeszycia. Szósty zmysł wadery podpowiadał jej, że nieważne co, musi nie dać się zwariować i zastraszyć. Z kolei inna myśl stanąwszy przed jej oczami była taka, że prędzej padnie na zawał niż zaśmieje się beztrosko w tym miejscu. Krótko mówiąc, szło dostać kręćka.
Wsłuchując się w otaczającą ją scenerię, ponownie zamknęła oczy. Tym razem na dłużej.
*
Momentalna zmiana w otoczeniu wyrwała ją ze zbierania myśli niby w śnie, wszystko przez hałas. Brzmiało to zupełnie tak, jakby coś biegło z daleka i zbliżało się z dużą prędkością do miejsca, w którym błękitna obecnie przebywała. Wadera natychmiast stanęła w pewnej pozycji do działania wiedząc, że teraz to będzie tylko kwestia sekund do podjęcia każdej decyzji w celu ratowania siebie i nie tylko.Coraz bliżej.
Zaraz najpewniej wpadnie do jaskini.
Już zaraz.
Wadera przeszyła szok na widok osobnika, który wpadł do jaskini. To był ktoś, kogo bała się nigdy nie zobaczyć więcej w swoim życiu. Oddech ugrzązł w jej gardle, serce zdawało się przestać bić w przeciągu ułamka milisekundy. Ów postać szybko rzuciła okiem na nią i tylko wpół krzyknęła jedną, acz prostą komendę do działania.
- W nogi, teraz!
Bez wahania, obie zaraz zaczęły biec w kierunku prowadzonym przez wcześniej przybyłą postać do pieczary. Sininen co prawda mogła zrozumieć czemu biegły coraz to głębiej w jamę, ale nie to, że napotkała tam obecność lekkiej zasłony mgielnej. Nawet nie musiała pytać o przyczynę biegu, a raczej ucieczki — gdzieś w tyle rozległ się ponownie ten hałas, który usłyszała jakiś czas temu w lesie. Tak, dokładnie ten, który spowodował jej prędki powrót do jaskini.
Gwałtownie skręciły w węższe przejście i tylko cudem uniknęły brutalnego wpadnięcia na ścianę, tylko po to, by ześlizgnąć się w tajemny przesmyk i zatrzymać się przy małym zbiorniku wodnym, który był oświetlany kryształami i latającymi świetlikami. Nie ruszały się, czekały na zapanowanie ciszy od tajemniczego stworzenia, przed którym zwyczajnie się uciekało. Dopiero po blisko minucie uzyskano pewność, że kryzys został tymczasowo zażegnany.
- Na razie mamy spokój — postać mruknęła, spluwając na bok po czym westchnęła. Spojrzała na skrzydlatą i czas znowu się zatrzymał. - Wszystko gra?
- Jakim cudem? - Sininen zapytała się głucho.
- To bardzo dobre pytanie — usłyszała w odpowiedzi, tym razem ciepłym tonem. - Też chcę poznać na to odpowiedź. Co tu robisz?
Czy wiecie, z kim rozmawiała? Kto stał przed nią jak gdyby nic?
- ... M-mamo - głos błękitnej nie tyle, co stał się w odczuciu chropowaty, ale również i głuchy. Miała głęboko w poważaniu powłokę silnej wadery, teraz była święcie przekonana, że było widoczne to jak na łapie, iż zwyczajnie balansuje na granicy łez.
Pina stała przed nią cała i zdrowa z tym swoim uśmieszkiem. Dokładnie taka, jaką wszyscy ją zapamiętali. Tego dnia, gdy ją stracili.
- No już, Sini. Czemu poszłaś za mną? Przecież wszystkim wam mówiłam, że to tylko moje zadanie. To było zwłaszcza do twojego ojca. Naprawdę, ciebie ostatnią podejrzewałam, że będziesz śledziła własną matkę.
Zaraz, co?
Sinen jak chwilę temu patrzyła na matkę ze wzruszeniem i możliwymi łzami w oczach, teraz była niczym po lodowatym prysznicu, w oczach lśniło wówczas niedowierzanie. Skąd u Piny ten niejaki relaks? Czemu zachowywała się jakby wszystko grało i wyszła jedynie na misję, a nie została porwała na oczach córki?
Przecież to się kupy nie trzymało — chciałoby się krzyknąć wyraźnie na głos. Przecież zniknęłaś! Odebrano nam cię!
- No, moja panno? - Fielotowooka zdawała się oczekiwać wyjaśnień od młodszej córki. Młodsza z wader tylko wpatrywała się w sylwetkę matki z minimalnie otwartym pyszczkiem usiłując zrozumieć, co tu się do jasnej ciasnej odwalało.
I wówczas dotarło do niej, że w tej sytuacji i całokształtu było mnóstwo nieścisłości. Coś było tu solidnie nie halo, jedynie nie można było tego jeszcze powiedzieć na glos i wprost. Mimo wyraźnych luk, w dalszym ciągu brakowało puzzli do pełnej układanki. Jedynym ruchem, na jaki mogła sobie pozwolić było tylko granie w tym przedstawieniu. Zamknęła usta i spojrzała na wilczyce przed sobą, starając się przy tym zachować zimną krew.
- Znasz ojca, bardzo się martwi za każdym razem jak chcesz w pojedynkę rozwiązywać problemy na misjach. Akurat miałam wyjście w teren to chciałam rzucić okiem, żeby potem mógł spokojnie trenować młode twarze.
Starsza zamyśliła się, ale pokiwała głową. Całe szczęście kupiła pierwszą wymówkę, na jaką skrzydlata wpadła. Zaraz westchnęła i zaśmiała się cicho.
- Skaranie boskie. Co ja mam zrobić z waszym ojcem, co?
Sininen wzruszyła ramionami, by zaraz się uśmiechnąć.
- Kochać. Czy to nie jest oczywiste?
Głośniejszy śmiech wywołał ścisk serca na samo usłyszenie go. Sini chciała tak bardzo w tamtej chwili odrzucić te udawane ruchy i zwyczajnie rzucić się w stronę matki, w jej objęcia. Płakać za wszystkie stracone czasy. Błagać o przebaczenie, że to z powodu jej żałosnej egzystencji została im odebrana przez jakieś chore gówniane monstrum. Wyć rozpaczliwie, by wróciła do nich. Żeby dała im jakiś znak o swoim losie.
A jednak musiała zachować to dla siebie. Musiała z całej siły powstrzymywać możliwe drżenie ciała i groźbę polania się łez za sprawą samego spoglądania na matkę.
Z wewnętrznego bicia się z własnymi myślami wyrwało ją usłyszenie ponownie dziwnego hałasu, który tym razem rozlegał się przy wnęce za zakrętem, w który wpadły i znalazły się w obecnej przestrzeni. Ty razem obie zerwały się czym prędzej na własne łapy, każda z nich gotowa do działania.
- Schowaj się za mną — mruknęła lub może nawet syknęła Pina w kierunku córki. - Nie bądź uparta jak twój brat, rób co mówię.
- Nie ma chowania się. Stajemy ramię w ramię — odparła dokładnie tak samo młodsza.
- Przypomnij mi, żebym przejęła od ojca nauczanie cię walk naziemnych. Stajesz się zbyt podobna do niego w tej kwestii - dodała schylając nieco przednią część ciała.
- Hah i kto to mówi?
Nie było im dane dalej żartować między sobą jak równe wojowniczki, a nie jak matka i córka, gdyż z wnęki wyłoniła się ta sama ciemna macka, co tamtego dnia. Na jej widok skrzydlata zamarzła wewnętrznie, dawne lęki i fobie wróciły z uderzającą siłą. Nie mogła się za nic ruszyć mimo okrzykiwania mentalnie, kompletnie nie docierało to do niej. I, tak jak wtedy, potwór natychmiast skierował swoje ruchy dokładnie w jej kierunku. Tak samo matka ją odepchnęła, tym razem na ścianę, ponownie biorąc atak tego monstrum na siebie. Sini ponownie mogła jedynie oglądać tę koszmarną powtórkę z przeszłości, która rozgrywała się na jej oczach, a ona sama kolejny raz najwyraźniej była skazana na przeżywanie na nowo tej przerażającej dokładności wydarzeń. Jak wtedy, gdy była bezbronnym szczenięciem. Bycie jeszcze raz świadkiem traumatycznego wydarzenia z przeszłości.
- NIE! - Skrzydlata wrzasnęła i wskoczyła przed matkę, by skrzydłem odbić atak tej piekielnej macki. Nie pozwoli na ponowienie się incydentu. Tym razem sięgnie po wszystkie środki, nawet te radykalne, ale nie pozwoli na kolejne oglądanie utraty matki.
- Sininen, odsuń się! Natychmiast! - Pina krzyknęła w stronę córki, ale spotkała się tylko z zablokowaniem przejścia do przodu, przed skrzydlatą.
Macka cofnęła się tylko w celu ponowienia ataku, który ponownie zablokowała skrzydłem, tym razem odepchnęła z drugim. Chciała wykorzystać chwilę otumanienia ze strony istoty i zaatakować z nauczonej od jakiegoś czasu umiejętności w postaci salwy ostrzy w kształcie piór, kiedy...
Nic nie wyszło. Zupełnie jakby nie posiadała takiej zdolności. Wyglądało na to jak bycie niemagicznym wilkiem, bez najmniejszej kropli ów możliwości.
To był błąd, że spojrzała z niedowierzaniem na swoje skrzydła. Następne co zarejestrowała to jednoczesny zagłuszony krzyk Piny i bycie pochwyconą przez mackę. Siła zacisku była tak mocna, że została pozbawiona powietrza z płuc. Nie trwało to długo. Zaraz coś ją cisnęło w wystające elementy kamienne z prędkością, która mogła zwiastować tylko jeden scenariusz.
Nie dotarł do niej już rozpaczliwy wrzask matki, która zobaczyła moment przeszywania czaszkę córki o rosnącym po skosie stalagmitu, plamiąc na głęboki szkarłat okolicę z cząstkami mózgu.
*
- Ach! - Sininen zerwała się z częściowo zduszonym wrzaskiem z lekkiego opierania się grzbietem o ścianę jaskini, kawałek od głównego wejścia. Gwałtownie dysząc, ciskała oczyma po otoczeniu, by zaraz szybko dotykać się łapami. Co to miało być?! Przecież dosłownie chwilę temu zginęła! I co się stało z mamą?!- Jak drzemka? Zregenerowałaś siły? - Usłyszała pytanie po swojej prawej, gdzie natychmiast spojrzała wystraszona. Tam, tuż przy niej, siedziała Pina, zupełnie zrelaksowana na tyle, ile jej pozwalała sytuacja. To kontrast między nimi był nawet zabawny: młodsza spoglądała ku drugiej z przerażeniem i niedowierzaniem, natomiast starsza tylko posyłała jej łagodny uśmiech.
- ... Drzemka? - Zapytała się nie będąc pewna własnym i jej słowom. Pina z kolei pokiwała głową.
- Tak. Weszłyśmy tutaj z lasu i kilka minut temu zamknęłaś oczy. Za dużo mieniącej się w oczach zieleni, prawda? Dla mnie to też same oczopląsy. Nawet ci się nie dziwię, że potrzebowałaś chwilę uspokojenia wzroku.
- Mmmh. Chyba tak...
- Wszystko w porządku skarbie? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.
„Nawet nie wiesz, jak jesteś blisko prawdy” - pomyślała sobie skrzydlata podczas spoglądania na rodzicielkę. Wiedziała jednak, że musi udawać, by cały ten teatrzyk ciągnąć dalej. To był powód, dla którego machnęła łapą.
- Nawet nie wiem, jak to opisać... Nieważne, jaki mamy plan działania?
Nim zdążyła usłyszeć odpowiedź od matki, jej uszu dobiegł ponownie ten sam hałas. Tym razem jednak nie wahała się przy tym, jak Pina zawołała do niej o natychmiastowe podjęcie ucieczki. Po chwili obie biegły przed siebie, na nowo w stronę tego częściowo ukrytego zakrętu prowadzącego do małego punktu wodnego. Kiedy tam ponownie się znalazła, od razu się rozejrzała wokół i zbladła mentalnie. Tu nie było innego przejścia, to był ślepy zaułek. Czemu jej matka wybrała akurat takie miejsce? Nie dawało żadnych realnych szans w przypadku starcia, które w zasadzie było nieuniknione.
Spodziewała się powtórki z rozgrywki. Nie pomyliła się.
Ponownie w ich kierunku wyskoczyła ciemny smolisty twór, kolejny raz w stronę skrzydlatej wadery. I tym razem została odepchnięta z całej siły przez matkę, tym razem jednak nie rozbiła się o skalne formacje. Widziała za to, że w imię poświęcenia się Piny w celu ratowania córki, znowu została wciągnięta prędkim tempem w kierunku właściciela tejże macki. Sininen znowu krzyczała tak jak wtedy.
Ponownie była świadkiem uprowadzenia swojej matki przez tę demoniczną kreaturę.
*
Gwałtownie otworzyła oczy i rozejrzała się wokół otaczającej ją scenerii. Znowu była w tej pieprzonej jaskini. Po spojrzeniu kolejny raz na swoje prawo mogła jeszcze raz zobaczyć matkę, która teraz wynurzała się z głębszej części pieczary. Uśmiechnęła się nieco na widok obudzenia najmłodszego ze swoich dzieci w trakcie kierowania się ku niej.- Widzę, że ktoś miał nie za fajną noc, hm? Naprawdę skarbie, powinnaś skonsultować to z którymś z medyków, może doradzą ci jakieś środki nasenne? Nie chcę żebyś się z tym męczyła. A nuż ci pomoże? Nie myśl, że nie widzę, jak bardzo słaby masz sen. Trzeba coś na to zaradzić i nie mów mi, że nie mam racji, bo zawsze ją mam.
- Tata o tym wie? - Wysiliła się na powiedzenie tych słów. Spotkały się z rozbawionym śmiechem matki.
- Oczywiście! Czego się spodziewałaś?
„Odpowiedzi, jakim cudem się zeszliście” pomyślała w duchu. Wadera wielokrotnie miała okazję usłyszeć, jak to jej ojciec nie był twardo stąpającym wilkiem i nie dawał sobą rządzić. Najwyraźniej nie dotyczyło jego partnerki a jej matki. Zresztą, ktoś kiedyś parsknął, że to faktycznie Pina rządziła w ich związku, w tym momencie miała niejako podstawy rozumieć, co ten ktoś miał na myśli. Gdyby nie cała ta dziwna sytuacja i aż niekomfortowe przebywanie z matką, która formalnie pozostawała porwana, mogłaby naturalnie się cieszyć ich przebywaniem oraz zwyczajnie śmiać się, jak zapewne chciała tego jej rodzicielka.
W kolejnej chwili znowu usłyszała hałas, dokładnie wtedy, gdy znowu telepatycznie próbowała przyzwać Kuki w celu nawiązania kontaktu, co próbowała od samego początku, w dalszym ciągu bez skutku. Ponownie się zerwały, jeszcze raz dała prowadzić się Pinie w już doskonale znanym kierunku — nieszczęsna ślepa uliczka.
Tym razem postanowiła w pełni wyprzedzić działanie matki o fioletowych oczach i całkiem wyskoczyła przed nią w celu osłonięcia. Ignorując jej ostrzeżenia i nakazy o wycofaniu się za nią i „przestaniu robienia z siebie durnego bohatera”, stanęła w pełnym rozkroku przy częściowym rozłożeniu skrzydeł. Skoro pierwszy plan i drugi nie wypaliły, to może trzeci coś zmieni?
Takiego wała.
Efektem było to, że uratowała matkę z chwytu smolistej macki, ale za to sama została zmiażdżona. Jak to już kwestia, o której wolała nie mówić.
Nosz purwa.
*
Otworzyła oczy bez nawet delikatnego wzdrygnięcia się, spojrzenie miała już matowe w pełni tego znaczenia. Po piątym podejściu w starciu z tą macką przestała liczyć, ile razy napotykała ją z matką w tej okrutnej pętli czasowej, czy jak to gówno nazwać. Zwyczajnie już nie, była wyczerpana psychicznie.Ile jeszcze? Jak wiele razy ma to oglądać?
- Sini? - Głos matki przywołał ją do częściowego myślenia. Wolno odwróciła głowę ku niej tylko po to, by spotkać się z zatroskanym spojrzeniem. - Skarbie, wszystko w porządku?
- Nie masz myśli, że przeżywasz coś takiego w stylu déjà vu? - Zapytała się matki bezbarwnym tonem. Ta tylko podniosła brwi.
- O czym ty mówisz? Kochanie, nie poznaje cię. Tak bardzo chciałaś pójść ze mną na misję, a tylko zaczęłaś marudzić. Jeśli dalej będziesz tak smęcić, będziesz musiała wrócić do taty i rodzeństwa.
- Po prostu zapomnij — mruknęła skrzydlata. Zresztą, jak miała powiedzieć, że dosłownie poprzedni wariant scenki skończył się w taki sposób, że jej mama została zmiażdżona głazem, który na nią zleciał po ciosie macki? Jeszcze wcześniej została przeszyta na wylot. Innym razem macka oderwała jej głowę, i to na żywca. Nen była zwyczajnie chora widząc już tyle spełnionych scenariuszy z obserwacją morderstwa matki, siebie całkiem odstawiała na bok, chociaż też zaliczyła już sporo śmierci. Ilość zabójstw, porwań i nie tylko zwyczajnie przestawały mieć znaczenie.
Jak długo ma jeszcze odbębniać to przedstawienie? JAK DŁUGO CHCECIE JĄ TORTUROWAĆ?
Nawet nie zdziwiła się na usłyszenie ponownego hałasu, który nadciągał w ich stronę. Tym razem jednak złapała w porę matkę za ogon, tym samym blokując jej możliwość ucieczki.
- Sini, puszczaj! Podążaj za mną, w tej chwili!
- Nie mamo. Musimy wyjść temu czemuś na spotkanie — odparła nieco mechanicznie, by sama wyskoczyć z jaskini. Pina nie miała innego wyboru niż pobiec za córką.
Tak oto obie wadery znalazły się przed jaskinią, burząc wcześniej zbudowany schemat odbywający się w grocie. Być może młoda miała już serdecznie dosyć tych przeżyć, a może zwyczajnie straciła cierpliwość? Kto wie. Fakt faktem, nie zamierzała spędzić kolejnych sekund w tej piekielnej dziurze. To było tak silne, jak w poprzedniej sekwencji, gdzie to po prostu zaczęła tak solidnie przeklinać bogatym słownictwem, że Pinie wysiadły na tyle uszy i musiała za wszelką cenę uciszać córkę, gdyż miała znacznie większy zakres na określenia wszystkiego.
I teraz stały skierowane głowami w stronę tego tajemniczego lasu, mając za sobą jeszcze bardziej tajemniczą jaskinię, oczekując na rozwój sytuacji. Po prostu dajcie mi już spokój, myślała z rozpaczą, litości.
Nie było jej dane się rozkoszować rozpaczą i gromadzącymi się pokładami, które mogłyby spokojnie już dawno doprowadzić do podjęcia próby samobójczej, gdyż kreatura nadciągała z czeluści lasu.
- Zakończmy to — mruknęła do siebie i matki, dosłownie na kilak sekund przed ujrzeniem potwora.
W końcu dostrzegła go w pełnej okazałości i do tego w świetle dnia.
Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło jej na myśl było takie, że to kosmiczny robal. W przeciwieństwie do tego, co zapamiętała z dzieciństwa, ta bestia nie była czarna, lecz ciemnofioletowa z dwoma odmiennymi zestawami macek, które wyłaniały się z jej ciała. Pośrodku jakby serca unosiła się dziwna materia, która kojarzyła się jej z pustką.
- Calamity — usłyszała zduszoną nazwę, która padła z ust Piny na widok potwora. Sininen otworzyła szerzej oczy. Matka znała to coś?
- Nie daj się złapać przez macki! - Krzyknęły obie do siebie, po czym zaraz odskoczyły od siebie. Tym razem dwie macki ruszyły do ataku na wadery powiązane ze sobą krwią.
Skrzydlata radziła sobie wprost fenomenalnie w wykonywanie każdorazowego uniku przed pochwyceniem przez to coś zwane Calamity, czyli w rejonach matki uchodziło za nieszczęście, jeśli dobrze kojarzyła fakty. Pina była co prawda wolniejsza od córki, ale nie ustępowała jej w unikaniu bestii. Nawet nie była pewna za co walczy. Przecież i tak czas się znowu zresetuje do chwili pobudki podczas przebywania w jaskini, przed nadejściem potwora. Znowu ma przeżywać śmierć lub porwanie matki, ewentualnie własny żałosny los? A może tym razem posunie się do samobójstwa i z ochotą wysunie się ku kreaturze i da się zabić?
A jednak coś jej podpowiadało, że musi podjąć walkę przed jaskinią.
I niby co to zmieni?
Poddała się woli instynktu i postanowiła być gotową do faktycznego walczenia. Najwyżej zginie kolejny raz. Żadna nowość! To już nawet przestało niejako boleć.
Chociaż odczuwała niejakie zablokowanie, pewnego rodzaju nałożoną pieczęć na siebie, nie przestawała podejmować wysiłku w kwestii atakowania macek po wykonaniu byle uniku. Chociaż nie miała możliwości wykonywania ataków magicznych, zawsze pozostawały jej fizyczne, te, które się uczyła z dwóch źródeł w celu wykorzystania. Ponieważ potwór był dosyć szybki w działaniach, mogła w dużej mierze polegać na wykonywaniu ciosów skrzydłami i pazurami, przynajmniej na razie. Zauważyła pojedyncze miejsca, które zdawały się być bardziej wrażliwsze i przez to bardziej chronione, wszystko po zorientowaniu się w działaniu skrzydlatej. Istniała możliwość zadania obrażeń, być może i osłabienia potwora. To było to! Musiały spróbować odcinać macki!
- Matko! - Krzyknęła do naziemnej wadery, która dokładnie w tej samej chwili była zmuszona wykonać ślizg po glebie w celu uniknięcia próby pochwycenia przez chyba kończynę potwora, który również pozostawał w ruchu. Wyglądało na to, że nie był to twór o podłożu bezrozumnym, ponieważ dawał sygnały o posiadanej inteligencji. Dobry przeciwnik. A jaki jest dobry przeciwnik, jak to zwykle wojownicy mówią? Dobry przeciwnik to martwy przeciwnik. Najwyraźniej były zmuszone do podjęcia wyzwania o przekonaniu się prawdy tych słów.
W pewnej chwili Pina została złapana przez Calamity. Od tego momentu było już kwestią sekund przekonania się o dalszym potoczeniu się scenariusza. Jednak, podczas tego podejścia mowy nawet nie było, żeby po raz enty oglądała ten sam obrazek. Po jej trupie, i to całkiem dosłownie. Sininen sposób bardzo szybki zerwała się z miejsca gdzie się unosiła i zaczęła w zasadzie pikować w kierunku skrępowanej matki. Łapiąc ją, wysunęła jedno skrzydło pod kątem ostrym na tyle, że zaraz dobiegło ją zarazem błogie uczucie i odgłos bestii, by zaraz kolejnym dźwiękiem było głuche mlaśnięcie o grunt. Udało się jej. Dała radę przeciąć mackę i uratować rodzica.
Nieszczęście nie przestawało wydawać z siebie dźwięków obwieszczających przeokropny ból po brutalnym amputowaniu jednej z jego macek, skrzydlatej udało się jej zniszczyć koncentrację przeciwnika. Wadery wymieniły się spojrzeniami bez słowa, nawet nie musiały wymieniać się telepatycznie informacją, gdyż w mig ją pojęły. Musiały jak najszybciej wykorzystać dekoncentracje wroga, to była ich jedyna największa szansa na łudzenie się zwycięstwem. Skrzydlata po odłożeniu Piny na ziemię wzbiła się ponownie w powietrze, mając w głowie jeden cel: jak największe uszkodzenie macek i możliwie ponowienia pomyślnego ucięcia ich za pomocą skrzydeł, których ostrość wydawała się być dobrym atutem w tym. Planu jednak nie ułatwiał fakt, że po brutalnej amputacji reszta macek wydawała się oszaleć, miotały się agresywnie na wszystkie strony. Oczekiwał litości? Zapomnij. Zaraz pozna namiastkę wściekłości w sercu Sininen, która musiała już tyle razy oglądać w tym otoczeniu tragicznych zakończeń sytuacji o jednym i tym samym podłożu. Nie była łagodna, latała pośród macek z taką agresją w oczach, że to zwyczajnie paliło. Nie wahała się podczas atakowania skrzydłami każdej macek z osobna, miała jeden cel i zamierzała się go trzymać.
Opadła na grunt cała w mazi Calamity, dopiero po jego głuchym upadku, które oznaczało tylko i wyłącznie pozbawienie kreatury życia. Nen oddychała szybko i płytko, z każdą sekundą ciężar powietrza nabierał na sile. Stała nad truchłem wprost nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Zaraz doskoczyła do jej boku Pina. Co dziwne, nie odzywała się nic, ani ku córce, ani na temat potwora.
- Nie mogę w to uwierzyć. Wygrałyśmy, w końcu — powiedziała zdyszana błękitna. Ile to musiało upłynąć pętli czasowych dla bycia świadkiem takiego kwiatka? Poza tym, matka była cała i zdrowa tuż obok!
- Calamity to zmaterializowane nieszczęście w moich rodzinnych stronach. Mówiłam ci o nim legendy, pamiętasz? Jego pojawienie się zawsze wróży jakąś katastrofę. - Pina cicho powiedziała. Sininen natychmiast podniosła uszy i wzrok na matkę, która spoglądała na leżące przed nimi truchło. Cichy głosik w myślach krzyczał "zapamiętaj!".
- Co teraz zrobimy matko?
- Jak to "co"? To bardzo proste.- Głos starszej nagle stał się zniekształcony, a ona sama gwałtownie obróciła głowę w kierunku córki. Jej oczy w barwie fioletu nagle stały się czarne i puste, uśmiech przerażający. - Potrzebna jest ofiara dla obudzenia kolejnego Nieszczęścia.
Nim się zorientowała, ciało Sininen zostało przeszyte na wylot grubym iskrzącym się na fioletowo kolcem, który momentalnie wyrósł z ziemi, bezpośrednio pod nią. Z jej ust buchnęła krew i czarna ciecz, gwałtownie czuła żegnanie się ze światem. Chociaż całe ciało prędko opadło bezwładnie, ostatkiem sił wysiliła się na uniesienie głowy w stronę drugiej wadery. To już nie była Pina, to coś zaczynało niejako topić ciało jej matki, tym samym przemieniając się w twór rodem z najgorszych koszmarów.
- Jeszcze się spotkamy, mała dziwko — wyplute słowa brzmiały na powiedziane z obrzydzeniem i jednocześnie słodką obietnicą.
- Pierdo... - Nie dokończyła.
Oczy młodej dorosłej Sininen zgasły, a głowa bezwładnie opadła w kierunku ziemi, obwieszczając jej zgon.
*
Z głośnym świstem podniosła głowę, teraz już całkiem znerwicowana. Co tym razem?! Jakież jednak przeżyła zdziwienie, kiedy usłyszała inny głos.- Dziewczyny! Obudziła się! - Nigdy by nie myślała, że tak wryje ją z zaskoczenia i radości widok Tarou. Zaraz ciotka Lonya znalazła się przy niej, która mimo poznania faktu o niechęci do dotyku młodszej, musiała ją sprawnym okiem obejrzeć. Podobno mimo niechęci, tylko ta wilczyca była jedynym osobnikiem, który dałby radę zbliżyć się do niej.
- Jak się czujesz? Jakieś zawroty, nudności? - Zapytała się ją cicho podczas skrupulatnego badania wzroku.
- Nie... Co się stało? Jakim cudem leżę... Lecznica? - Sininen rozejrzała się podczas słuchania i mówienia. Nie mogła zrozumieć o swoim położeniu, nawet jeśli znowu dostrzegła swoje ciemne barwy, obwieszczające bycie w drugiej formie. Co z tą jaskinią i lasem? A z matką?
Lonya westchnęła po cofnięciu się na odległość, która była już komfortowa dla bratanicy.
- Jakiś cymbał zabrał nam wysokoprocentowy wyciąg z rumianku i porozlewał go po krzewach z owocami, chyba w formie zastosowania jako nawozu. Musiałaś najpewniej zjeść coś z nich, bo jak Noiter cię przypadkiem znalazł to leżałaś jak śpiączce. Twój ojciec prawie zaczął odchodzić od zmysłów po usłyszeniu tego. Sama wiesz, to przez sprawę Eredena - dodała wzdychając.
- Jak długo leżę? - Zapytała się rzeczowo normalnym tonem głosu. W zasadzie nie czuła żadnej różnicy w związku z tym.
- Półtora dnia — usłyszała krótką odpowiedź.
Musiała podeprzeć się łapą, żeby głowa nie opadła raptownie na posłanie. Nawet nie wiedziała, jak powinna zareagować. To nie było prawdziwe, pomyślne nawiązanie kontaktu z Kuki tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu.
- To były posrane halucynacje. Tylko durny sen — powtarzała sobie w kółko niczym mantrę. A jednak widmo ostatnich chwil, całej ostatniej sekwencji czasowej krążyły w jej głowie, niczym ptactwo nad smaczną padliną. Coś było na rzeczy. Już nawet pomijając nowy, świeżo poznany fakt, jak bardzo była podatna na środki usypiające.
Musiała jednak odłożyć to na dalszy plan, gdyż w pierwszej kolejności musiała stawić czoła zaniepokojonemu ojcowi, któremu musiał spory ciężar spaść z serca na widok przytomnej córki.
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 5621
Ilość zdobytych PD: 2810 + 25% (702 PD)
Nagrody za Questy: 1600 PD +19 pkt obrona | +9 pkt siła | +12 pkt spryt | +6 pkt inteligencja
Obecny stan: 5990
Brak komentarzy
Prześlij komentarz