Lawrence potwierdził taktownym skinieniem pyska, ostrożnie mrużąc szarawe ślepia. Attano zatrzymała się w półkroku tuż przed wejściem na podmokłe wrzosowiska. Już od dłuższej chwili brodzili łapami w niewyraźnej kaskadzie mokrego śniegu i błota, ale dopiero teraz, gdy opuścili leśne ostępy i znaleźli się na niewielkiej polanie, ujrzeli skutki nagłych roztopów. Zbliżała się wiosna i cały śnieg topniał, zostawiając po sobie ciężką wilgoć w oddechu i mętne kłęby mgły, graniczących niekiedy z granicą wyższych krzewów. Luzige radośnie wyszczerzyła wszystkie kiełki, kiedy brat niechętnie wlazł w płytkie bajoro i z wysoko uniesionym łbem próbował zachować jak najmniejszy kontakt z wodą.
- Ruchy, Lawrence. Jeszcze się utopisz w tej kałuży.
Karmazynek prychnął, fuknął i przyśpieszył, nerwowo kręcąc ogonem i jakże niezręcznie młócąc łapami w mulisku. Zerknęła w górę, tuż nad kwitnące pąki na gałęziach niewysokich chaszczy. Idzie pora letnia… Perspektywa ocieplenia była nad wyraz kusząca — więcej zwierzyny, mniej głodowania. I znacznie bardziej przyjemne noce, charakteryzujące się ciepłotą powietrza i przyjaznym dla nocującego otoczeniem. Lawrence, choć nie uważał się za wybrednego, dość już miał kulenia się w wychłodzonych wyrwach, starych gawrach czy na prędko wykopanych norach, skrytych pod grubą kołdrą śniegu. Jedynym źródłem ciepła był on sam, wszak Attano dużo ciepła do funkcjonowania nie wymaga, ale ogrzewanie siebie czy jej przy pomocy płomieni było ryzykowne… i męczące dla basiora, który przez cały czas musiał skupiać swą uwagę, by nikogo nie poparzyć. Attano wpierw by go udusiła, wyrwała pazurami tchawicę i na końcu finezyjnie zamordowała, wyciągając z jego truchła jeszcze gorejące i tętniące serce. A to wszystko zdarzyłoby się, gdyby nie był ostrożny i na jej profilu pojawiła się, choć drobniutka zmarszczka spowodowana oparzeniem... Lepszym i znacznie bezpieczniejszym dla każdego wyjściem było już zwinięcie się w kłębek i wtulenie w kufę braciszka, ale i tutaj jest pies pogrzebany, albowiem z gardła starszego Luzige z każdym oddechem wyrywało się głuchawe chrapnięcie, niekiedy budzące ich obu. Lawrence, śpiąc, niemiłosiernie zakłócał ciszę nocną swym chrapaniem. Na tyle, że Attano serdecznie dość już miała takiej zabawy.
Kilka kolejnych dni było łudząco podobne. Schemat działania dla obu wilków ten sam… Wstają, szukają źródła i po krótkim odpoczynku ruszają przed siebie, niezłomni w działaniach maszerują do ściemnienia. Jak dorwą królika, świętują. O mięso się nie kłócą, bo wprawdzie nie sensu tracić energii, gdy żylastego ciała zająca starczy na dwa kęsy. A jeśli natrafią na ślady sarny, to wytropią i napchają skurczone żołądki sycącym mięsem.
I żaden kolejny dzień nie byłby wyjątkiem, gdyby nie to, że stali teraz przed nazbyt znajomym dla Attano miejscem. Kroczyli tuż przy spadzie stromego osuwiska, omijając większe skały czy zerkając z ostrożnością na ciąg długiej, kamiennej skarpy tuż nad ich głowami. Wadera z początku niemal odruchowo odrzucała pewne wspomnienie i łudząco podobny widok nie brała na poważnie, tłumacząc to jedynie przypadkowym podobieństwem, ale gdy doszli do końca i wspięli się na szczyt w najmniej stromym punkcie, porządnie wkurwiona Attano zawarczała gardłowo. Dłuższe pobłażanie było szkaradnym w swej istocie czynem. I ten głupek powinien zrozumieć, że takie zagrywki nie są mile widziane. I w pizdu poszedł spokój, który budowali przez tygodnie.
- Lawrence, szybkie pytanie. Co my, do cholery, robimy na terenie obcej watahy?
Basior odpowiedział fuknięciem i stanięciem tuż przed nią, pyskiem zataczając koło tuż przy jej ślepiach. Wystarczyło ostrożne uniesienie zbolałych warg, by Attano dała za wygraną i z wściekłością w ślepiach opuściła gardę, wycofując się ściągnięciem uszu. Tylko skrajny idiota dążyłby do bezsensownej jatki. A za plecami kamienna wyrwa… Przeklęty cwaniaczek! Nie dał się zwieść jej zachowaniu, uprzednio upewniając się, by ta nie miała możliwości odwrotu. I choć doskonale zdawał sobie sprawę, że niegdyś już tutaj była, to z niezłomnym zapałem raz jeszcze chciał spróbować doczepić się do jakiejś sfory. I to akurat tej. Na cholerę im wataha?
- Ostatnim razem uciekłam stąd jak tchórz i oczekujesz, że raz jeszcze będę się ubiegać tutaj o miejsce? — wymamrotała niechętnie, ostrożnie rozglądając się na boki. Jeśli są tak blisko ich granic, kto wie, czy ich nie obserwują? Raz jeszcze wlepiła ciężkie spojrzenie w oblicze basiora. Wzrok starszego brata czule karciło jej zachowanie, choć z równoczesnym zmartwieniem obejmowało jej wychudzone boki - Drań! Była zima — warknęła wymijająco — Zresztą, ty też wyglądasz jak siedem nieszczęść, a sam widzisz, energii masz co niemiara. Uświniony pyłem traktu, wychudzony mrozem i z uśmiechem straceńca.
Basior wyszczerzył się niewinnie. Na tyle, by wzbudzić w Attano niejakie wątpliwości co do jego poczytalności.
- Dobrze wiemy, kto z naszej dwójki jest największym desperatem — gdzieś w koronach zakwiliło stado ptaków — A co ci tak właściwie szkodzi? Nie masz nic do stracenia. I z tego, co słyszałem, chyba nie chcieli cię przepędzić czy zagryźć.
Fuknęła przecząco, nieco zawstydzona. Natknęła się tu jedynie na uskrzydlonego medyka, który swobodnym tonem zaproponował jej zatrzymanie się w tutejszej okolicy na pewien czas. Stwierdził wówczas, że do niczego jej nie zmusza i nie wydawał się wrogo nastawiony, ale kto tam wie, co zamierzał… Napuściłby na nią nagonkę, zawołał znajomków lub otruł jakimś podejrzanym chabaźkiem? Cholera wie.
- Jeśli mam być szczery, przespałbym się w jakimś ciepłym miejscu bez strachu, że do mojego legowiska wtargną jakieś bestie lub obce wilki — uśmiechnął się basior, rozciągając zastałe barki. Stęknął, gdy coś strzyknęło mu pod karkiem — Nie chciałabyś trochę odpocząć, co?
- O czym ty…
- Bo ja chciałbym. Zwiedziliśmy całe pasmo górskie i pomału kończą nam się pomysły na kolejne wycieczki. I marzą mi się jeszcze regularne posiłki, wiesz?
- Nie wierzę, że mówi to taka powsinoga jak ty.
- Nawet powsinoga chciałby pospać w bezpiecznym miejscu! Przepraszam, kochanie, ale czasami obawiam się nawet ciebie! Kto wie, czy nie skoczysz mi do gardła podczas snu? — teatralnie udał omdlenie, zataczając oczyma szerokie koło — I co ja wtedy, biedny i pokaleczony, pocznę?
- Nie widzę tego — odparła, wyraźnie zmarkotniała całą tą sytuacją. Z trudem oddychała przez zaciśnięte kły — Nie chciałabym… Nie chciałabym, żeby inni widzieli… — z zaciśniętych warg wyrwał się rozeźlony skowyt — Z resztą, nie jest to istotne! Jeśli dzięki temu zdobędziemy trochę siły, to jestem gotowa na poświęcenie.
Lawrence ostrożnie doczłapał się do Attano i z ciężkim sercem wtulił pysk w miękką szczecinę siostry, tuż pod drążcym w nerwach podgardlem, ale ona nawet nie drgnęła, mrużąc jedynie chłodne ślepia w apatycznym namyśle. Jej serce waliło jak oszalałe i z każdą sekundą basior coraz bardziej żałował, że poruszył ten temat, ale czy była inna droga? Attano była chorobliwie uparta i jeszcze bardziej zawzięta; jedyną słuszną metodą było wzięcie jej z zaskoczenia. Bo w pełni świadoma nigdy by tutaj nie przyszła.
Z jednej strony Lawrence czuł się niewyobrażalnie winny, ale wrodzona siła i swawolna pycha szybko uspokoiła jego skołatany oddech; czy on chciał zrobić Attano krzywdę? Gotowy był oddać żywot w jej obronie. Walczyć do ostatniej kropli krwi, do ostatniej sprawnej kończyny i kła w tej głupiej, niewyparzonej gębie. Siostrzyczka miała charakter twardy jak stal, ale Lawrence z wyraźną łatwością odczytywał emocję na jej poharatanym pysku. Honor trzymany na wysokim piedestale, zacięcie broniony i pielęgnowany, nawet własnym kosztem. Chciał jej pokazać, że oprócz skwapliwie planowania zemsty i zbierania sił jest jeszcze życie. Jest radosny poranek, spokojny spacer i pełne adrenaliny polowanie, a nie tylko desperackie próby przeżycia w pochłoniętych śniegiem górach.
A w głowie Attano, jak gdyby nigdy nic, zajaśniał obraz krwistych plam na futrze i rozpalonych bólem warg. Krew nie była podobna do wody. Barwiła futro na rdzawe plamy, wgryzała się w białka ślepi i uświadamiała każdemu, jak nietrwała jest powłoka, w której zamknięto jego duszę. Woda zaś jest dwojaka w swej istocie i zamyśle; zbawia wysuszony jęzor i spragnione wilgoci nozdrza, ale zdolna jest, by zdusić i wyrwać z piersi ostatni dech. A krew tylko uświadamia i zostawia szramy. Nieważne już, czy spływa po tobie własna, czy czyjaś jucha. Krew to krew i krwią będzie każda ciecz okupiona czyimś cierpieniem. Wszak jak pozyskać posokę, nie czyniąc komuś szkody?
Wataha oznaczała wilki i w jakże prostej kalkulacji Attano — wilki oznaczają śmierć. Dziesiątki istot, gotowych rzucić się na ciebie z kłami, pazurami i otrzymanymi mocami. I to wszystko pod ciepłą i kolorową przykrywką złudnego szczęścia czy udawanej jedności. Bo szczerości nie odróżnisz od kłamstwa i jeśli ktoś tysiąc razy powie ci, jak bardzo miłuje twoją obecność, to w końcu uwierzysz. Poświęcisz swoje sekrety, odsłonisz część duszy i odkryjesz trzymane głęboko w sercu wspomnienia. Kto da gwarancję, że w odpowiednim czasie inni nie wykorzystają tego przeciwko tak brutalnie, niszcząc zbudowaną relację? Tego obawiała się Attano i ten lęk nękał jej duszę, coraz bardziej odbierając dech. Ileż można? Raz ktoś zdradził i do końca życia nie da się wyrwać z siebie tej okropnej podejrzliwości, dręczącej właściciela na każdym możliwym kroku? Choć chciała, nie potrafiła.
Drgnęła, wyrwana z ciężkich rozmyślań. Po szybkim wyswobodzeniu z objęć brata, nieznacznie uniosła powieki. Naprzeciwko, na szeroko rozstawionych łapach, stał zdrowo wyglądający wilczur.
- Przychodzimy w pokoju! — zaświergotał Lawrence, szczęśliwie unosząc spojrzenie. Wykrzywił pysk w przyjaznym uśmiechu i stanąwszy przed Attano, wyrównał krok — Czy jesteś członkiem watahy? Razem z moją drogą siostrą szukamy nowego domu i jesteśmy gotowi służyć alfie swoją siłą za bezpieczne schronienie.
Attano nie protestowała, słysząc taką prośbę. Pogodziła się już z nową rzeczywistością i jedynie wymamrotała ciche powitanie w stronę nieznajomego, unikając jego wnikliwego spojrzenia. Skryła się za wysokim bratem i jego czerwoną szczeciną, modląc się, by nieznajomy wilk nie zadał żadnych niewygodnych pytań skierowanych w jej stronę.
Ktośku?
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1514
Ilość zdobytych PD: 757 + 5% (38 PD) za długość powyżej 1000 słów.
Obecny stan: 795
Brak komentarzy
Prześlij komentarz