Newsy



:Aktualności
.Blog przechodzi obecnie renowację
.Już niebawem pojawią się nowości

:Pogoda
Obecna pora roku ~ Jesień
.Temperatura waha się między 10+ a 0- stopni Celcjusza
.Zmiana pory roku nastąpi 15.12.2022

Liczba wilków ~ 27
Wadery ~ 18 + 1 NPC
Basiory ~ 7 + 4 NPC
Szczeniaki ~ 1
Nieobecni: Brak

~Serdecznie zapraszamy♥~

piątek, 28 stycznia 2022

Od Atrehu c.d Nabi ~ Prawdziwy dom

Po odprowadzeniu Nabi do jej domu i upewnieniu się, że niczego jej nie brakuje, ruszyłem wolnym krokiem na wcześniej umówione spotkanie z naszą Alfą. Miałem co do tego wszystkiego mieszane uczucia. Po pierwsze, Renesmee do tej pory nie wzywała mnie do siebie prywatnie. Wszak jej grota to azyl, w którym nie lubiła przyjmować gości i prawie zawsze organizowała spotkania na wolnym powietrzu. Czasami w jaskiniach członków, jeśli pogoda na zewnątrz nie dopisywała, bo na przykład było wyjątkowo zimno, czy padał deszcz. Co za tym idzie, musi to być naprawdę podbramkowa sprawa, która wymaga złamania dotychczasowych ustaleń. Fakt, że Renesmee nie ujawniła żadnych szczegółów, był niezwykle niepokojący. Nie rozumiałem, co się dzieje. Co wpłynęło na jej decyzję i o czym w sumie chce ze mną porozmawiać? I dlaczego tylko ze mną, nie jestem przecież nikim szczególnym w tej watasze. Od zwykły członek tejże rodzinki. Żyjący w swoim wyimaginowanym świecie, wiecznie zakręcony i... napalony, lecz czy można mnie winić za to, że hormony mi buzują? Jestem młody, pełny życia i wciąż niesparowany. A to, że wszystkich znam, o wszystkim wiem i zawsze wszędzie się pcham, to tylko taki maleńki szczegół... Zawsze pozostawała też jeszcze jedna opcja, aczkolwiek nie wierzyłem, żeby o to właśnie szło. Aczkolwiek malutkie ziarenko zakiełkowało i z pewnością będzie mnie to dręczyć.
To niemożliwe, by nasz przywódczyni miała wobec mnie jakieś szczególne plany, które wymagają mojej skromnej osóbki w jej leżu. Samotne sam na sam z Alfą wydawało mi się tak odległe, ale i niezwykle kuszące. ~ Być może nie chodziło tylko o rozmowę... - pomyślałem, ale tuż potem potrząsnąłem gwałtownie głową. ~ Nie, to z pewnością nie to, Atrehu nie wyobrażaj sobie, Bóg wie czego! Choć z drugiej strony, nie miałbym nic przeciwko. Renesmee to niezwykle piękna wadera, do tej jest Alfą w takim samym stopniu, jak ja. I nie przeszkadza mi nawet to, że jest ciut starsza ode mnie. Wiek nie ma dla mnie znaczenia, o ile ta druga osoba jest dojrzała emocjonalnie i wie, w co się pakuje. Dlatego, gdyby zechciała...
~ Co prawda, z całą pewnością oberwałbym po łbie i na domiar złego mógłbym zostać nawet wygnany, ale jak to się mówi: „Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana!” - zachichotałem cicho, przyśpieszając nieco. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jakim żółwim tempem szedłem. Nie, żeby mi się śpieszyło, Rene nie podała konkretnej godziny, więc mogłem przyjść, o której chciałem. Oczywiście im szybciej, tym lepiej dla mnie, gdyż będę mógł wrócić do swoich obowiązków. Zaplanowałem jeszcze małe spotkanko z Naharys'em oraz bądź co bądź postanowiłem upolować coś dla Nabi. Nie wiedziałem, jak radzi sobie z podstawowymi umiejętnościami łowieckimi, jednakże sądząc po braku wzroku, może to być problematyczne. Skoro przyprowadziłem ją zatem do watahy, to zadbam, by niczego jej nie brakowało. Będę dla niej polował i poproszę też o to innych. Z pewnością się zgodzą. Wataha to rodzina, a w rodzinie nikogo się nie porzuca i nie odtrąca...
~ Żałuję tylko, że w mojej tego nie było... - skrzywiłem się, jakbym właśnie połknął cytrynę. Niechciane myśli jak zwykle pojawiły się w moim zrytym umyśle. Nie ważne, ile razy próbowałem zapomnieć o przeszłości i żyć dniem dzisiejszym, przeszłość zawsze wracała. Czasami jako koszmary zesłane podczas snu, innym razem są to zwyczajnie myśli. Drażniące i niezwykle bolesne, ale przy tym tak prawdziwe.
~ Eh. - westchnąłem ciężko, przystając na chwilę. Głęboki oddech pomógł mi uspokoić moje skołatane serce. Zamknąłem na chwile oczy, wsłuchując się w odgłosy natury. To zawsze mnie uspokajało. Gdy nic nie widziałem, jedynie słyszałem i czułem. Jak za dawnych lat, gdy stojąc na wysokim klifie zwrócony w stronę zachodzącego słońca, delektowałem się ciepłem i ciszą. No, może niezupełną ciszą, gdyż wszędzie wokół słychać było odgłosy lasu. Śpiew ptaków przyjemnie drażnił moje bębenki, w oddali dało się słyszeć pisk wiewiórek. Tuż nad głową znajdował się natomiast dzięcioł, rytmicznie stukający swoim dziobem o pień drzewa. Wszystkie te detale pozwoliły mi wchłonąć energię natury, a tym samym, zapanowała we mnie harmonia. Już spokojniejszy, otworzyłem powieki, po czym ruszyłem w dalszą drogę.
Na nowo pomyślałem o Renesmee, jako o mojej... hmm... sam nie wiedziałem, jak to nazwać. Ni to kochanka, ni to partnerka. Nie mam drugiej połówki, choć moje serce trzepocze przy kilku samicach, jednakże, czy któraś jest tą jedyną? Tego nie wiedziałem, było na to zdecydowanie za wcześnie, choć nie mogłem niczego wykluczyć. Każda ma w sobie coś, co przyciąga jak magnes. Samice są niezwykłe na swój własny, wyrafinowany sposób. Jedne kuszą swoimi wdziękami, inne zaś podobają mi się za opiekuńczość i charyzmę. Również nasza cudowna przywódczyni. Jest nie tylko niezwykle piękna, o czym już zresztą wspominałem, ale też jej empatia, sposób dowodzenia, czy choćby sam charakter sprawiał, że nie miałbym nic przeciwko małemu romansowi. Nie wiedziałem, że potrafi być taka tajemnicza, to było coś nowego. Nie wszystko o niej wiem. To z kolei sprawia, że mam ochotę poznać ją bliżej. Dowiedzieć się, co skrywa, jakie są jej marzenia, plany i obawy. Mimo iż spędza z nami czas, jest równocześnie bardzo odległa. W większości rozmawiamy tylko o poważnych rzeczach, sprawach watahy, bądź dalekosiężnych planach na ulepszenie życia w sforze. Prywatne pogaduszki jeszcze się nie trafiły, a bynajmniej nie przy mnie.
Z pewnością to, o czym chce ze mną porozmawiać, jest zatem niezwykle ważne. Nie mogłem pozbyć się jednak wrażenia, że mi się to nie spodoba. Jakiś cichutki, ale natrętny głosik dźwięczał mi w głowie. ~ Super, dostanę bólu głowy, nim jeszcze dotrę na to spotkanie. - pomyślałem smętnie, mijając znajome mi miejsca. Szedłem wolnym krokiem, starając się nie wpaść w zaspy. Rozglądając się dookoła, chłonąłem zimowy krajobraz, a raczej to, co z niego zostało. Nagromadzony śnieg powoli topniał, tworząc z podłoża kompletną ciapę. Błoto było wszędzie, dlatego starałem się chodzić po śniegu. Szkoda tylko, że byłem tak ciężki, że się w nim zatapiałem.
Wiosna zbliżała się wielkimi krokami, a co za tym idzie, już niedługo rozpocznie się sezon największej aktywności. Nie będę się nudził, z pewnością ciepło zawita na nasze tereny, wybawiając wilki z ich nor. Będą biwaki, wspólne wypady, zabawy i polowania. Być może uda się zorganizować jakąś wycieczkę nieco dalej od centrum. O tym jednak będę myślał za jakiś czas.
Gdy dotarłem do jaskini Alfy, stanąłem u wejścia, biorąc głęboki wdech. Szykowałem się jak na ścięcie, a to przecież tylko rozmowa. Nic mi nie groziło, Renesmee mnie przecież nie zje. Nie jest taka straszna, choć nie znałem jej prywatnie. ~ Gorzej, jeśli coś przeskrobałem, a o tym nie wiedziałem... - Skrzywiłem się na tę myśl, wyprostowując przy tym grzbiet, po czym wszedłem do środka. Wnętrze było niezwykle przytulne i ciepłe. W rogach stały w prowizorycznych wgłębieniach kolorowe kwiaty. Rośliny rosnące przez cały rok ozdabiały jaskinie, nadając jej przyjemnego wyglądu. Do tego tak ładnie pachniało.
- Atrehu, dobrze, że jesteś. - z bocznych uliczek wyszła nie kto inny, jak Renesmee. W całej swej okazałości i to z delikatnym uśmiechem na pysku. Co sugerowało, że jednak dziś nie umrę. Nie zrobiłem niczego, co mogłoby wywołać jej gniew, aczkolwiek ona się nigdy nie złości. Z tego, co mówiła mi Tsumi, Rene jest niezwykle kochaną i cudowną osóbką i że nie powinienem się jej obawiać.
- Hej szefowo, wzywałaś mnie, więc oto jestem. - teatralnie ukłoniłem się przed jej obliczem, wywołując tym wesoły chichot. Cieszyłem się, że udało mi się ją rozśmieszyć na starcie. Mam nadzieję, że przełamałem pierwsze lody i teraz pójdzie ciut łatwiej. Musiałem jednak przede wszystkim pokonać swoją własną barierę i zasady, by nie mieszać się w romanse z wyżej postawionymi. To źle wróżyło, zarówno dla mnie, jak i dla innych...
- Dziękuję. - wadera podeszła do mnie, trzepocząc delikatnie skrzydłami. Widać, musiała je rozprostować. Dostrzegłem, że były ciut wilgotne, a z ich końcówek kapała woda. Czyżby brała kąpiel, a ja jej przerwałem?
- Wszystko dobrze? - zapytałem, gdy nastała dość długa, niezręczna cisza. Samica pokręciła tylko głową, przysiadając niedaleko mnie. Kiedy westchnęła wyczerpana, nastawiłem wysoko uszy. - Rozumiem... W porządku, w takim razie, co się dzieje? - atmosfera nagle jakby zgęstniała. Rene sposępniała jeszcze bardziej, ale jej spojrzenie stało się twardsze.
- Źle się dzieje, Atrehu. - zerknęła na mnie, a jej głos niósł się echem po wnętrzu. - Nie wiem, czy wiesz... chociaż nie, nikt o tym nie poza mną. - ~ O czym nikt nie wie, poza nią?
- Co się stało?
- IceQueen opuściła watahę. Nie wiem, z jakiej przyczyny, zwyczajnie jej nie ma. - na krótką chwilę zapanowała cisza. Nie wiedziałem, jak mam się do tego odnieść i co to ma ze mną wspólnego. IceQuuen zawsze chodziła własnymi ścieżkami, raczej nie spędzała czasu z watahą. W sumie to nawet jej nie znałem, nigdy nie zamieniliśmy nawet słowa.
- Nie dobrze...
- Mało powiedziane, ale gdyby tylko o to chodziło... - czyli jednak jest coś jeszcze. I tak jak przypuszczałem, dalsze informacje mogą mi się nie spodobać. Już sama wzmianka o Ice była dla mnie szokiem, bo jakby, była jednym z pierwszych członków tej watahy, zawsze u boku Alfy. Jej odejście z pewnością było szokiem dla Renesme... - Na pewno zwróciłeś uwagę na to, że ostatnio jesteś sam na patrolu.
- Owszem, choć myślałem, że Eien jest zwyczajnie chory i nie jest w stanie wykonywać swoich obowiązków.
- Nie, on również postanowił odejść. - w tym momencie dosłownie i dosadnie mnie zatkało. Co? Jak? Kiedy!? Dlaczego Eien zostawił sforę, nic nikomu nie mówiąc? ~ Coś jest nie tak... teraz rozumiem stan, w jakim znajduje się Rene i to, że wygląda na przybitą. Odejście większej ilości członków w krótkim czasie to zawsze znak, że dzieje się coś niedobrego. Miałem cichą nadzieję, że złych wiadomości koniec, ale na to raczej marne szanse. Gdy jest źle, to musi być jeszcze gorzej, inaczej świat by nie istniał. Musi dobić...
- Słucham!? - wydarłem się, gdy w końcu odzyskałem głos. Nie rozumiałem, co się dzieje wokół. Gdzie IceQueen się nie przejąłem, tak zniknięcie Eien'a przyjąłem raczej wkurzony. Nic nie zapowiadało jego odejścia. Owszem nie mieliśmy, nie wiadomo jakich stosunków, gdyż zawsze wydawał mi się taki wycofany, ale żeby zaraz odchodzić? I to z dnia na dzień praktycznie, bez słowa wyjaśnienia?
- To samo BaiLang, a co się z tym wiążę... Tarou... Jest zrozpaczony. Nie wiem, jak sobie z tym poradzi, wszak byli parą.
- Tarou nie chciał iść z BaiLangiem?
- Nie, postanowił zostać, ale z całą pewnością będzie się trzymał w cieniu. - ~ A nie mówiłem, że świat musi dobić? Bez tego nie istnieje i istnieć by nie mógł.
- Rozumiem. - z wrażenia aż przysiadłem, zastanawiając się nad tą sytuacją. Kolorowo nie było. Trzy wilki odeszły w tym samym czasie, nie wiadomo dokąd i dlaczego. Miałem niejasne przeczucie, że ta historia nie skończy się zbyt dobrze.
- Nie wiem, co jest tego powodem Atrehu i wiem, że to ponad Twoje siły... - skupiłem się na Alfie, gdyż w końcu sprawa zaczynała dotyczyć mnie i powodu, dla którego się tutaj znalazłem. - Muszę cię o to prosić.
- O co chodzi?
- Chciałabym, żebyś wybrał sobie kompana do pomocy, który zgodzi się z Tobą patrolować, jako zastępstwo za Eien'a. Nie dasz rady sam ogarnąć całych terenów nawet z twoimi zdolnościami przestrzeni. To niewykonalne. - ~ Cóż, miała w pełni rację. Nie miałbym żadnych szans, chyba że spędziłbym cały dzień na patrolowaniu i to bez przerwy na jedzenie. Nie mówiąc już o sprawach prywatnych... - Do tego dobrze by było, gdybyś wolne chwile spędził na treningu z Naharys'em. Potrzebujemy wojowników, którzy będą w stanie bronić członków watahy. - ~ Zaraz, bronić członków watahy? Chyba nie nadążam za jej tokiem rozumowania. Za dużo informacji w tak krótkim czasie. Mój mózg dosłownie wyparowuje. Szare komórki zaczynają umierać... Skup się, że do cholery jasnej. Nie jesteś jakimś ciotą, by nie być w stanie tego ogarnąć.
- Czy jest jakiś szczególny powód tych decyzji?
- Tak... ostatnio na granicy coraz częściej pojawiają się dziwne stwory. Tak, jak to było na samym początek powstania tej watahy.
- Nie rozumiem.
- Nasza historia jest znana tylko kilku członkom, gdyż oni przy tym ze mną byli. Widzieli, co się działo. - ~ Ale co wiedzieli, a o czym ja nie mam pojęcia? Dlaczego Renesmee jest taka tajemnicza i nie chce mi tego wyjaśnić? Co było na początku? Jak to się zaczęło, dlaczego odeszło, a teraz znów się pojawiło?
- Nadal...
- Na tę chwilę nie mogę Ci nic więcej powiedzieć. Spróbuj zmobilizować się do działania. Siebie oraz tych, którzy będą w stanie walczyć. Zorganizuj wraz z naszymi wojownikach mały sparing, niech się trochę rozruszają. - wadera wydawała się zmęczona całą tą sytuacją. Dopiero teraz dostrzegłem podkrążone, zaczerwienione oczy i delikatne zmarszczki, których wcześniej nie było. Była ewidentnie na granicy. Dopytywanie jej w tym stanie jest bez sensu. Niczego się nie dowiem, a stracę tylko czas. Dam jej spokój, niech odpocznie, a potem sam do niej przyjdę i wypytam o szczegóły.
- W porządku. - choć nie rozumiałem nic z tej sytuacji, nie mogłem sprzeciwić się decyzji Renesmee. To jest jej wataha i jej zasady. Jeśli chce, bym coś zrobił, wykonam to bez mrugnięcia okiem. W zamian za dobro, jakie mi okazała, za to, że pozwoliła mi tu zostać. Dzięki niej mam dom i nową rodzinę, która akceptuje mnie takim, jakim jesteś. Będę ich bronił choćby za cenę własnego życia.
- Dobrze, w takim razie jesteś wolny. - uśmiechnęła się do mnie delikatnie, po czym weszła do jednej z odnóg. Miałem wrażenie, że powłóczy łapami. Niech odpocznie, sen dobrze jej zrobi. W progu zatrzymała się jednak na chwilę. - Przy okazji, nie przyzwyczajaj się do swoich obowiązków, a raczej do tego, że tylko je będziesz miał... - zniknęła tak nagle, jak się pojawiła, zostawiając mnie z tumanem myśli i niezadanych pytań.
Wyszedłem z jaskini Alfy kompletnie pozbawiony rozumu. Mój mózg tym razem naprawdę eksplodował od nadmiaru informacji, a raczej ich braku. Najwidoczniej jestem tumanem, który nie ogarnia tej sprawy. Nie rozumiałem, o co chodziło z historią watahy, ale fakt, że w ostatnim czasie odeszło kilku stałych członków, było dość niepokojące. Gdzie IceQueen znałem tylko z widzenia i to rzadkiego, gdyż mało kiedy się pokazywała, tak odejście BaiLang'a i Eien'a było dla mnie zagadką. Nic nie zapowiadało tych zmian, nie zauważyłem, by inaczej się zachowywali. Naprawdę współczułem Tarou i zastanawiałem się, czy by go przypadkiem nie odwiedzić i jakoś wesprzeć. Miałem jednak wrażenie, że nie byłoby to zbyt pożądane, basior mógłby nie chcieć, aby ktoś się nad nim litował. Do tego to dość świeża sprawa, może jednak lepiej poczekać. Co do Eien'a... tu moje rozumowanie sięgało zenitu. Główkowałem i nic nie przychodziło mi do łba. Znałem go, może nie zbyt dobrze, ale jednak miałem z nim jako taki kontakt. Razem pracowaliśmy, wspólnie ogarnialiśmy patrole. Jakim więc cudem nie zwróciłem uwagi na to, że chce odejść? Z jednej strony nie pytałem, choć widziałem, jak chodzi z głową w chmurach. Nie chciałem być wścibski, ale być może powinienem? Nie, to byłoby zbyt chamskie i niepodobne do mnie. Z drugiej strony... ~~ AH i dostałem bólu głowy! - jęknąłem sfrustrowany, ruszając biegiem przed siebie. Zadanie numer jeden — znaleźć Naharysa. Porozmawiać z nim i wyjaśnić to, czego się dowiedziałem. Następnie umówić się na lekcje walki, zorganizować całe to spotkanie i jakimś cudem wypełnić jeszcze swoje obowiązki. Po prostu świetnie...

< Jakiś czas później > 
Po długich poszukiwaniach, w końcu udało mi się znaleźć cel. Naharys znajdował się w skrzydle szpitalnym, najwidoczniej sprawdzał, co u siostry. Było to niezmiernie naprawdę dużym plusem, gdyż przy okazji przedstawiłem całą sprawę zarówno Lonyi, Itami, jak i Naharys'owi oraz Itachi'emu, który wciąż leżał ze skręconą łapą i kurował się pod czujnym okiem naszych medyczek. Wyglądał dużo lepiej, niż ostatnio, gdy go widziałem. Na dodatek prezent, jaki mu zostawiłem, bardzo się podobał. Więc i ja byłem zadowolony. 
Tyle pieczeni, przy jednym ogniu. Oczywiście tak, jak się spodziewałem, wszyscy zdębieli na wieść o utracie aż trzech członków. Na przemian zaczęli wymieniać powody, dla których Ci opuścili watahę. Nic jednak pewnego nie było, gdyż jedynie co mogliśmy zrobić, to gdybać i mitrężyć nasz czas. O wiele lepiej było przeznaczyć wolną chwilę na ustalenie planu. Na tym musieliśmy się skupić. Aczkolwiek wspólna burza mózgów na temat historii watahy i dziwnym zachowaniu Renesmee zajęła nam pół dnia. Prawie drugą połowę przedyskutowaliśmy, wymieniając się pomysłami. Lepiej być nie mogło. Pod wieczór każdy miał dość. Udało nam się coś wymyślić, a przynajmniej mamy już jakieś podstawy. Wspólnie ustaliliśmy, że trening odbywać się będzie dwa razy dziennie. Czujki noce będą trenować przed swoimi patrolami, ale nie tak intensywnie, co w dni wolne. Podczas wykonywania swoich obowiązków, muszą być w pełni sił, a przede wszystkim skupieni. Naharys obiecał, że przekaże im instrukcje jeszcze tego samego dnia. Podziękowałem mu za to, co oczywiście zbył uśmiechem.
Ja natomiast wraz z wyżej wspomnianym osobnikiem, obejmę wartę w ciągu dnia. Na zmianę będziemy wymieniać się terenami. Ma to zapobiec przyzwyczajeniu się do stałych ścieżek i zachowań. I będziemy trenować z samego rana. Znając mnie, ciężko mi będzie zwlec się o świcie, dlatego już na start otrzymałem groźby od Itami. Samica postanowiła budzić mnie lodowatą wodą...
Lonya natomiast stwierdziła, że chce ze mną walczyć, bo jest ciekawa moich umiejętności. Powiedziała to tak zabawnym tonem, że w pierwszej chwili nie zaczaiłem, że mówiła to na serio. Rozbawiło mnie to ciut, lecz widząc przerażoną minę Naharys'a, uśmiech znikł mi z pyska. Lonya to nie byle chłystek, ale potężna i doświadczona wojowniczka o walecznym sercu. W przeciwieństwie do mnie walczyła wiele razy. Pokonanie jej to nie będzie pikuś... Krzyżyk mi na drogę...
Nasze rozmyślenia i plany przerwała zbliżająca się nagle burza. W oddali niebo rozbłysło i wszystko wskazywało na to, że czeka nas ulewa. Zdałem sobie wówczas sprawę, że nie upolowałem niczego dla Nabi. A miałem u niej być koło południa. Całe szczęście, że Naharys podzielił się ze mną swoją zdobyczą. Oderwał potężny kawał sarniny, który wziąwszy w pysk, zabrałem ze sobą. Biegiem opuściłem jaskinie. Obym dotarł, nim lunie jak z cebra, nie chce być mokry!

< Nabi? Dotarłem suchy, czy wręcz przeciwnie? >

PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 2886
Ilość zdobytych PD: 1443 + 10% (144) za długość powyżej 2000 słów.
Obecny stan: 2764

Brak komentarzy

Prześlij komentarz