Naharysowi wydawało się, że całe to zajście, było jedną zaplanowaną farsą - zdradzał to nawet dumny chód odchodzącego Ynerytha...
~ Nie wiem, co chce tym pokazać, ale nieważne.
Na swej drodze życiowej spotykał wiele wilków - wszyscy byli inni, a mimo wszystko wydawać się mogło, że jedno, co mieli wspólnego ze sobą, były te kroki przepełnione dumą. Niektórzy z nich, do tej pory, użyźniają glebę swymi kośćmi i gnijącymi szczątkami. Kośćmi, które je do tej gleby wprowadził.
Naharys pokręcił głową i wrócił do treningu, ale jedno, co mu nie dawało w tym momencie spokoju, był ból po uderzeniu wahadłowca, który z każdą chwilą nasilał się coraz bardziej.
~ Cholera, starzeję się... - pomyślał żartobliwie Naharys i pozwolił sobie na drobny uśmiech. Cholera jasna, ale jak to uderzenie mogło doprowadzić do poważnego, groźnego pęknięcia jakiegoś organu, mógłby być skazany tym samym na długotrwały pobyt u siostrzyczki w lecznicy. Mówiąc wprost - zirytowało go to.
Opuścił plac treningowy i od niechcenia, powędrował w stronę, gdzie wszyscy potrzebujący i ranni zmierzali, niezależnie od pory dnia, czy roku - do lecznicy. W drodze jednak zaczął żałować, że dał się tak łatwo zdezorientować, jak szczeniak - rodzice nie byliby zadowoleni~ Pomyślał z przekąsem, gdy minął granicę zagajnika i przed jego oczami, rozpościerał się widok na zasłaną szronem polanką. Promienie słoneczne odbijały się od drobnych, lodowych kryształów wyraźnym blaskiem - dosłownie, jakby dolinę spowijała kołderka, utkana z diamentów. Trawa chrzęściła donośnie pod naciskiem jego łap, a powietrze zaś niosło ze sobą arktyczny powiew z północy, który bez problemu przenikał przez futro i szarpał nim, jak chorągwią.
Po chwili na swej drodze spotkał tego samego basiora, co kiedyś - ten typ śledzi mnie, czy co? - burknął przez myśl Naharys, ale zdołał ukryć zaniepokojenie. Mógł maskować uczucia równie dobrze, co ten cały Yneryth.
- Cześć znowu... słuchaj...- zaczął basior, ale Naharys nie skupiał się na jego słowach, lecz na tym, co skrywały jego oczy, bo jak mawiała jego matka, oczy są odzwierciedleniem czyjejś duszy. - Nie widziałeś może Tsumi gdzieś w pobliżu?
Naharys stanął mu na przeciwko, ale nie odpowiedział od razu. Mięśnie pod skórą Ynerytha wydawały się być napięte, jakby osobnik spodziewał się konfrontacji z jego strony... - niech będzie spokojny. Naharys nie będzie walczył, jeśli nie uzna tego za konieczność, ale nadal dręczyło go wspomnienie jego dumy, gdy odchodził w trakcie jego treningu.
- Wiesz co? Widziałem ją, jak szła w tamtą stronę. Spotkasz ją wraz z Eienem. Podejrzewam, że się już znacie?
- Jeszcze nie. - odparł Yneryth, a w trakcie tego, Naharys starał wychwycić się w jego głosie jakąś nutkę czegoś podejrzanego. - Pogardy, ironii czy nawet dumy. Jednakże nic takiego nie miało miejsca. - I dziękuję Ci.
Z tymi słowy, wyminął basiora, jak gdyby nigdy nic - Naharys oczywiście obejrzał się za siebie, będąc pewnym, że po raz kolejny ujrzy dumę w chodzie, prezentowaną przez basiora. Tego też nie zdołał zauważyć. Naharys zdał sobie wtedy sprawę, że ma do czynienia z kimś, kto skutecznie maskuje swe emocje.
- Siema, braciszku! - usłyszał głos Lonyi, gdy wkroczył do ciepłego wnętrza lecznicy, przepełnionej zapachem ziół, leków i ciężkim odorem chorób - jak to w lecznicy - Czego twa dusza pragnie?
- Cześć, Lo! Jak Ci idzie z pacjentami?
Wadera uśmiechnęła się złośliwie.
- Jak na razie wszyscy żyją. Na razie! - powiedziała z podkreśleniem na ostatnie zdanie, po czym zaśmiała się głośno. - Ulala... Naharys, kto cię tak sprał?
- Wahadło - odpowiedział Naharys - w trakcie treningu.
- No wierzyć się nie chce. Mój braciak zebrał wpiernicz od głupiego pniaka? Tracisz formę, bracie?
Naharys pokręcił oczami.
- Nie w tym rzecz. Rozproszył mnie ten nowy... Boli mnie, jak cholera. Podejrzewasz, że mogłem zaliczyć jakieś pęknięcie wewnętrzne?
- Nie sądzę. To jedynie twoje mięśnie są tak napięte w fizjologicznej reakcji obronnej. Zaraz dam Ci coś na stłuczenie. A poza tym, to co za świeżak?
- Jakiś basior... cholera, nie mogę zapamiętać jego imienia. Ma takie oryginalne imię na "Y" Y,y,y... Yneryth? Tak, właśnie! Yneryth. Podejrzewam, że specjalnie odwrócił moją uwagę, żebym oberwał. Albo mnie prowokuje, albo miał w tym jakiś cel.
Lonya natomiast, wyciągnęła nieco szyję, aby zerknąć przez szczelinę jaskini - zmrużyła lekko oczy i powiedziała z niepewnością.
- Ten Yneryth, to on? - ruchem podbródka wskazała na maszerującego w śniegu basiora, któremu towarzyszyła niska, znana im wadera. Tsumi.
- Ta, to on.
Lonya parsknęła cicho.
- Bracie, dawałeś sobie radę z większymi i gorszymi, a ten Yneryth nie wydaje się być uzdolniony w boju. - oceniła wzrokowo wadera.
- Nie zapominaj, co nam rodzice wpajali przez całe nasze szczenięce lata. Nie możemy lekceważyć nikogo. Trzeba być gotowym, nawet na te ruchy, które mogą okazać się tymi brutalnymi. - odparł stanowczym tonem, gdy wzrokiem odprowadzał idącego w oddali Yneryth'a w kierunku jaskini botaniczki.
- Nie przejmuj się nim. Najlepiej nie zwracaj uwagi, a jak znowu zacznie coś kręcić koło ciebie, zadaj mu jedno pytanie. - Lonya zbliżyła się nieznacznie i powiedziała teatralnie zmienionym groźnym głosem Naharysa. - O co Ci chodzi, typie?!
Dwójka rodzeństwa wybuchła głośnym śmiechem, tak donośnym, że część pacjentów z niepokojem spoglądała na nich jeszcze przez jakiś czas.
- Dzięki, siostra! Poprawiłaś mi humor.
Na te słowa, Lonya odpowiedziała dość humorystycznym tonem.
- Polecam się na przyszłość!
Wyszedł z jaskini na dalszą część treningu, ale tym samym towarzyszyło mu niemiłe przeczucie, że ten dzień nie zakończy się na jednym incydencie. Wolał jednak wyprzeć je myślą, że mimo wszystko, nie zdarzy się już nic złego.
<Yneryth?>
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 859
Ilość zdobytych PD: 429 PD
Obecny stan: 3886 PD
Brak komentarzy
Prześlij komentarz