- Ah... - odparł i jego oczy momentalnie przygasły, jakby wpadając w zadumę, spoglądał chwilę na waderę i rzekł wtedy. - Jeśli masz ochotę, to opowiedz mi o sobie co nieco i Atrehu, jak dobrze pamiętam jego imię.
- Przecież opowiedziałam ci już wszystko o sobie. Wczorajszego dnia. Oj, Itachi, coś mi się zdaje, że upadek nie tylko zadziałał na twe kości, ale i na pamięć. - rzekła z uśmiechem Itami, choć wcale tak do śmiechu jej nie było. Ból świdrował jej wnętrze, to niemiłe uczucie krwawienia doprowadzał ją do szału. Ból promieniował silnymi, a raz słabymi falami.
- Chodziło mi... co lubisz? - sprecyzował Itachi.
- Lubię śpiewać... pamiętam wiele pieśni, których mogę cię uraczyć podczas pobytu w lecznicy, ale nie umiem polować. Nie mam do tego talentu... nie wiem sama, dlaczego... powinnam mieć to zakodowane w genach, ale to jedno jest u mnie upośledzone. Zaręczam Ci, z łapą na sercu, że wielu próbowało mnie nauczyć polowania, ale zawsze kończyło się to fiaskiem. A co Atrehu... cóż... ja i on urodziliśmy się w tej samej watasze, tylko że różnimy się nieco. Ja wywodzę się normalnej, prostej rodziny medyków. Mój ojciec był szanowanym medykiem, a matka ponoć była zielarką. Atrehu natomiast pochodzi z rodziny Alfy. Odkąd pamiętam zawsze lubił dostrzegać w waderze to, co najpiękniejsze. Ponadto lubił pomagać, nie unosił się nad nikim, traktował poddanych swego ojca z szacunkiem... łączy nas nawet wspólna historia. Jako szczeniak, nie byłam zbyt lubiana wśród rówieśników. Małe waderki marzyły o kwiatkach i zapachach, a basiorki zaś starali się, jak mogli, aby pokazać który spośród nich jest najsilniejszy. Mnie natomiast interesowało co innego. Zawsze chciałam przewyższać wszystkich wiedzą, dlatego dla nauczycieli byłam pupilkiem, a wśród rówieśników - dziwadłem...
~ Wiem, że cię w połowie oszukuję, Itachi. ~ Pomyślała Itami. Tak na prawdę szydzono ze mnie z powodu mojego problemu. Odkryli, że panicznie boję się bólu. Nie znoszę go, nawet teraz, gdy świdruje mnie w okolicy brzucha.
- ... pewnego razu zaczepiła mnie grupka starszych basiorów. Pogrywali ze mną, mówiąc jaka to jestem mała i słaba. Chciałam odejść, ale ich było czterech. Czterech masywnych basiorów, którzy zamknęli mnie w kręgu. I nagle pojawił się Atrehu wraz ze swoim ojcem. On użył swego głosu, odziedziczonego po Alfie i rozkazał typom zostawić mnie. Nie mieli innego wyjścia, jak odejść z podkulonymi ogonami no i tak zaczęła się nasza... przyjaźń? Koleżeństwo? Sama nie wiem, jak to nazwać, ale chyba to pierwsze, bo do teraz jest dla mnie bardzo miły...
- Podoba ci się? - dopytał Itachi.
~ Tak... - pomyślała przelotnie Itami.
- Nie - odparła natychmiast. - Skąd to pytanie? - zaśmiała się cicho.
- A nic, nic takie niewinne pytanie. To widzę, że długo się znacie. I przykro, że miałaś tak niełatwe dzieciństwo.
- Ty miałeś chyba gorzej ode mnie, prawda?
Basior nie odpowiedział. Nie miał ochoty, albo zbyt długo zastanawiał się nad odpowiedzią, ale jedno Itami wiedziała. Nie chciał poruszać tego tematu.
- O czym tak gaworzycie? - zapytał nagle znajomy jej miękki, bogaty w męski baryton głos. Atrehu stał w wejściu do lecznicy z nieruchomo zwisającym z jego pyska zającem.
- Ah, o niczym szczególnym. - odparła pośpiesznie i udała, że zajęta jest swymi obowiązkami. Przygotowała podstawowe leki dla Itachiego, ale przed tym przeprowadziła jeszcze wodny zabieg na złamanej kończynie basiora. Woda posłusznie, zgodnie z jej wolą, wniknęła w głąb kremowego futra Itachiego, który ten zareagował z początku dość gwałtownie. Zacisnął zęby, zmarszczył wargi, a mięśnie zaś napięły się nieznacznie. Potem rozluźnił się momentalnie, gdy poczuł, jak chłodna woda przenika do jego mięśni, powięzi i kości.
- Za moment dostaniesz leki, dobrze?
Basior pokiwał głową i westchnął ciężko.
- Będzie dobrze, nie martw się na zapas. - poklepała go przyjacielsko po barku. - Co cię do mnie sprowadza, Atrehu? - zwróciła się do przyjaciela.
- Przyniosłem ci śniadanie. Sam najlepszy kąsek tylko dla ciebie. - odparł figlarnym tonem samiec i złożył zająca u jej łap, uśmiechając się ciepło. - Dobrze wiem, że z polowaniem radzisz sobie, jak niedźwiedź z nadwagą.
- Ha, ha, ha, bardzo śmieszne, Atrehu!- wycedziła przez zęby Itami, prezentując udawaną złość, ale po chwili uśmiechnęła się wdzięcznie. - Dziękuję ci. Bardzo ci dziękuję.
- No wiesz... czego się nie robi dla mojej uroczej towarzyszki. - Atrehu następnie obdarzył Itachiego znaczącym spojrzeniem. - Jak się czujesz?
- Dobrze. O dziwo dobrze... - odparł samiec. Woda nadal wpływała na jego łapę, wywołując błogi spokój i miłe uczucie w złamanej kości.
- Itami, musimy pogadać. - Atrehu tym razem zwrócił się do niej dość poważnym tonem, co nie specjalnie się to spodobało Itami. Złapała za zająca i przeszli do jaskini dalej, gdzie dzień wcześniej spożywali sarnę. Gdy dotarli na miejsce, usiadła na przeciwko basiora z narastającym niepokojem w oczach.
- Co się stało, Atrehu? No mówże.
- Nie jestem pewien, ale... Itami, to jest dziwne, ale w powietrzu zwietrzyłem zapach twojej macochy. Była gdzieś w pobliżu. Dało się wyczuć jej strach.
~ Zuri uciekła? Bo nie wierzę, że brat Atrehu mógłby ją po prostu wypuścić. Na te wieści, Itami wytrzeszczyła swe oczy, zamrugała nerwowo.
- Skąd wiesz, że to ona? Ten zapach mógł należeć do każdej...
- Itami, zapach zapachowi nierówny... mówię Ci, jak jest. Ona gdzieś tutaj się kręci i niewątpliwie szuka ciebie.
- Na prawdę... Atrehu, wiesz, dziękuję ci, że mi to powiedziałeś.
Wstała, podeszła powoli do samca i złożyła mu ciepły, wdzięczny pocałunek na jego policzku. Atrehu zarumienił się lekko, ale Itami tego nie zauważyła. Była pochłonięta przez potok myśli, które kłębiły się w jej głowie.
~ Czemu ona mnie szuka? Sama nie wiem... no... nie widziałyśmy się bardzo dawno, ale jakim cudem się wydostała spod niewoli Lupusa?
- Najpierw zjedz, a potem spróbujemy ją znaleźć, albo jeśli wychwyci twój zapach, sama do ciebie przyjdzie.
- Tak, tak... zjedzmy najpierw. - postanowiła Itami.
Po zjedzonym pośpiesznie posiłku, Itami poprosiła Lonyę, aby ją zastąpiła, a ta niebyt chętnie to przyjęła. Pokręciła głową, wykrzywiła minę, ale ostatecznie zgodziła się, ale przestrzegła ją, aby wracała jak najszybciej. Przed wyjściem jednak, Itami odwróciła się w stronę Itachiego i ich oczy się spotkały.
- Itachi, zaraz wracam. - powiedziała i pognała w ślad za Atrehu.
Pogoda nie zmieniła się ani na jotę. Mróz ciągnął się wraz z północnym wiatrem i szarpał ich futra. Jej ciało, przyzwyczajone wcześniej do ciepła lecznicy, zalała fala dreszczy. Drżała z zimna, ale bieg pomagał jej częściowo to zwalczyć. Biegli w stronę lasu granicznego, przebiegli przez zamarzniętą rzekę i zagłębili się dalej w dolinę, w ślad za zapachem. Atrehu był pewien każdego kroku, jakby potrafił wychwycić woń Zuri z odległości kilku mil. Dotarli na łąkę, o ukształtowaniu dość pofałdowanym oraz skutą lodem. Długa zamarznięta trawa chrzęściła im pod łapami.
W następnej chwili Itami także to poczuła...
~ Woń świeżej jabłoni, delikatna niczym skrzydło motyla i zarazem ostra, jak szpony orła...
Była tutaj i jest niedaleko. Skręciła na zachód i tym razem to Itami poszła przodem, a Atrehu w ślad za nią.
~ Nie mogę uwierzyć, że w końcu ją zobaczę, przywitam i przytulę się do niej, jak do matki. Tak jej teraz tego brakowało. Nie wypuszczę jej z objęć... nawet poproszę Renee, aby przyjęła ją do nas... błagam, żeby się zgodziła.
Z każdym pokonanym dystansem, zapach stawał się coraz to silniejszy, a gdy pokonała kurtynę skutej lodem trawy, ujrzała ją. Była niewiele większa od niej, oczy koloru świeżej zieleni wyglądały na nich, spod nawiasów cienkich brwi. Sierść długa i gęsta była nieco karmelowa, przemieszana z barwą kremu i beżu, falowała w rytmie wiatru.
- Zuri... mamo!- zawołała Itami i podbiegła do niej, wtulając się w jej sierść na piersi. Ta lekko zaskoczona, a następnie wielce uradowana, objęła mocno swą przybraną córkę łapą. - Tak bardzo mi cię brakowało, mamo...
- Już dobrze, jestem przy tobie. Widzę, że nie jesteś sama. Jest ktoś, kto się tobą opiekuje. - odparła łagodnie macocha i spojrzała na Atrehu swymi przenikliwymi oczami.
Nie chciała wypuszczać jej z objęć. Nie chciała jej stracić ponownie. Kochała ją jak matkę. Matkę, której nigdy nie miała.
- Jak udało ci się uciec? - zapytała Itami.
Zuri spojrzała na nią, wytarła jej łzy szczęścia z policzków.
- A czy to ważne w tym momencie? Widzę, że rozkwitłaś na prawdziwą waderę. Krwawisz.
- To też nie istotne w tym momencie. Jak uciekłaś?
- Przekupiłam strażnika. Nie pytaj nawet jak. Moja to tajemnica.
- A co z tatą, Muiri i Aromem?
W tamtym momencie Zuri posmutniała lekko, przytuliła ponownie Itami do swej piersi i powiedziała.
- Są bezpieczni... Lupus nic im nie zrobił, ale nadal przebywają w ciemnicy. Twoja siostra również zakwitła na dojrzałą waderę, a twój brat, Arom wydoroślał. Przybrał na mięśniach i urodzie... zobaczysz, jeszcze niejednej waderze zakręci w głowie. - zaśmiała się cicho.
Atrehu trzymał się na uboczu, obserwując całą tę scenę z wyraźnym uśmiechem.
- Chodźmy do mnie. Tam jest ciepło i sporo jedzenia. Ogrzejecie się. - powiedział w końcu Atrehu. - Zuri, na pewno jesteś głodna.
Zuri jednak musiała się cieszyć ciepłem i jedzeniem w samotności, gdyż Itami i Atrehu mieli oczywiście swoje obowiązki, których nie mogli zaniedbywać - Basior był na tyle miły, że pozwolił przespać się jej macosze u siebie. Nabrać energii. Itami była mu za to niezmiernie wdzięczna.
- Dziękuję, że pozwoliłeś jej zostać u siebie. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. - powiedziała do basiora, gdy ten odprowadzał ją do lecznicy.
<Atrehu/Itachi?>
Ilość napisanych słów: 1471
Ilość zdobytych PD: 735 + 5% (36 PD) za długość powyżej 1000 słów
Obecny stan: 771 PD
Brak komentarzy
Prześlij komentarz