- Egh... - jęknął Shen i rozczarowany odszedł. Choć był taki twardy, to poczuł obawę o to, że kapłanka wszystkim opowie jego wpadkę. Może nie wszyscy by jej uwierzyli, ale i tak jest ona dłużej w watasze niż on sam. Wydawało mu się, że jego futro jest bardzo ciężkie. Posmutniał trochę. Pysk miał opuszczony, a ogon podkulony. Wlókł się tak póki nie usłyszał łamiącego się patyka. Łeb skierował ku górze, a uszy uniósł wysoko.
- Samya? - wyjąkał cicho. Cofnął się. Jednakże jego strach minął i skoczył z nienawiścią w miejsce hałasu. Nie było tam Sam. Nic tam nie było. Jedynie złamana gałązka i jakieś ślady, które i tak rozmył deszcz. Zapach "nasiąknął" wodą. Heshenivv szybko powrócił na ścieżkę, ale znów rozległ się trzask. Basior już się nim nie przejął. Jednak, gdy tylko ruszył dalej, dostał patykiem w głowę. Zachwiał się i usiadł ciężko na ziemi. Spojrzał w górę, ale nad nim nie było drzewa. *Jeśli myślisz, że mnie nastraszysz, to się mylisz* - pomyślał - *Ja zawsze mam pecha*. Nie zauważył nawet, że słońce wyłoniło się zza chmur, a ulewa ustała. Ivvi uśmiechnął się słabo i dojrzał zarys sylwetki idącej w wysokiej trawie. Słoneczne promienie raziły go zbyt bardzo, by zobaczył kto to był. Zląkł się niemiłosiernie, gdy ktoś wyskoczył z krzaków za nim. Na jego nieszczęście była to Samya. Nie chciał prowadzić z nią dialogu, więc skierował się w te wysokie trawy. Wadera pomału poszła za nim lecz gdy tylko Heshenivv zniknął w gęstwinie, zatrzymała się. Po kilku chwilach wypadł na nią, przywalając ją do ziemi. Natychmiast zeskoczył z niej i nikt by nie uwierzył co wyszemrał:
- Przepraszam, nie chciałem
Samya??
Brak komentarzy
Prześlij komentarz