Moje łapy ledwo trzymały mnie przed tym wirem. Nie zdążyłem dokończyć jakiegoś eliksiru, a właśnie mi się rozbił. Podobno, gdy nie zostanie dokończony,
po rozlaniu otworzy portal. I ten portal był dość mały, ale wystarczająco duży, by wciągnąć wilka. Nie wiadomo dokąd prowadził. No może tylko to, że na pewno do jakiejś... mrocznej krainy?
Tak mrocznej krainy. Chyba... Raczej tak. Wir stawał się coraz silniejszy. Moje łapy nie mogły już wytrzymać, więc się puściłem. Portal mnie wciągnął do mrocznego lasu. Był on podobny do Vallée Sombre.
Różnił się tylko tym, że niektóre drzewa przeobrażone były w kolce wystające z ziemi. Ten las wyglądał przerażająco. Nie chciałem tam być. Moim marzeniem było wrócić do Golden Grove i na tereny watahy.
Niestety nie było jak. Nigdzie nie było śladów tego teleportu. W krainie było bardzo zimno. Jednak nic nie było zamarznięte. Widocznie zawsze musiała być tam taka temperatura, a wszystko się
do niej przyzwyczaiło. Nie widziałem tam żywego ducha. Zapomniałem powiedzieć, że jedynie na drzewach przysiadały ptaki, które miały na wierzchu kości. Dziwny widok.
Ciekawiło mnie czy poza nimi coś tam jeszcze żyło. Wszedłem pomiędzy drzewa. Wydawały się większe niż patrząc z daleka. Ich liście były szare i suche. Tak samo z pniami. Kora już odpadała.
Kolce zaś, również szare, tępe i grube. Różnej długości. Moim zamiarem nie było zapuszczanie się w głąb mrocznej gęstwiny. Oddaliłem się od niej z nadzieją na spotkanie kogoś.
Szedłem długo, a pogoda robiła się coraz gorsza. Deszcz zaczął lekko kropić. Szara mgła się namnożyła i była już wszędzie. Widoczność spadła do zera. Musiałem zatrzymać się, bo przecież
nie dałbym rady iść w tym szarym kłębie. Jednak miałem też szczęście. Mianowicie deszcz się nie nasilił, a ta okropna mgła rozlazła się. Znów odsłoniły się drzewa i tępe kolce.
Ptaki poodlatywały, a ja ruszyłem na dalsze poszukiwania. Szedłem tak z godzinę i dalej nic. Jedynie mała polanka ukazała mi się przed oczami. Również szara z powiędłymi kwiatkami i z zszarzałą trawą.
Dziwiło mnie też to, czemu przy tych drzewach i kolcach nie było trawy. I jak te kolce wyrosły. Możliwe, że ktoś je tam ustawił i powyrywał tą trawę. Wtedy pewnie zapanowała szarość. Niestety
tego nie wiedziałem. Było tyle pytań, a na żadne z nich ani część odpowiedzi. Przysiadłem na polance, by trochę odpocząć. Zasnąłem, a obudziłem się chyba w nocy. Było o wiele zimniej niż gdy tu dotarłem.
Musiałem znaleźć miejsce, w którym będzie cieplej. Myślałem, że zamarznę. Im bliżej ranka, tym zimniej. W końcu znalazłem jaskinię. Nikogo nie było w środku. Tam było o wiele cieplej. Wyczułem też zapach.
Dosyć świeży. Możliwe, że ktoś tu był przede mną. I tak zasnąłem. Byłem zbyt zmęczony. Spałem aż do południa. Przynajmniej wtedy stawało się cieplej niż w ciągu nocy. Zanim zdążyłem wyjść z jaskini,
usłyszałem głos"
"- Co tu robisz?"
"- A co ty tu robisz?" - po tych moich słowach z cienia wyszedł wilk. Był czarny i tylko jego zielone oczy świeciły
"- Ja tutaj mieszkam i nazywam się Viss"
"- Mieszkasz tu?"
"- Tak. Od narodzenia"
"- Ja jestem Kzen i wciągnął mnie tu portal"
"- Portal?"
"- Tak. Należę do Watahy Renaissance"
"- Aaaa. Wiem jak stąd się wydostać"
"- Jak?"
"- Istnieje portal. Tylko w drugą stronę. Jest on w takim zamku. Niestety niełatwo się tam dostać. Pilnują go Wilki Lazurowej Doliny"
"- Wilki Lazurowej Doliny?"
"- Można uznać to za watahę. Mnie stamtąd wygnali. Nie pytaj się dlaczego"
"- Zabierzesz mnie tam?"
"- Dobra! Ale niczego nie obiecuję" - Viss sięgnął pyskiem w róg groty i wyciągną jednego z tych ptaków przysiadujących na drzewach, tylko martwego. Zjadłem go i był nawet dobry. Po najedzeniu się ruszyliśmy w drogę.
Zapomniałem powiedzieć, że ten wilk, którego spotkałem wyglądał jak szczeniak, ale mniejsza z tym. Zamek był bardzo daleko, a droga dość trudna. Wątpiłem, że dojdziemy tam żywi. Natomiast mój towarzysz twierdził,
iż szedł tędy wiele razy i jakoś dalej nic mu się nie stało. Trochę mnie to pocieszyło. Jednak mina mi zrzedła, gdy zobaczyłem ranę na brzuchu samca. Spytałem się skąd jest, a on odrzekł, że spadł ze skarpy.
Niezbyt mu dowierzałem, ale rana naprawdę wyglądała jakby się uderzył o głaz. Narzuciło mi się jeszcze jedno pytanie: czemu w tej krainie panuje mrok. Viss opowiedział, iż podobno bóg mroku zabił boga natury i zieleni.
Mówił też, że to tylko plotka, ale kto wie. Tylko jak bogowie mogą zabijać się nawzajem? Nieważne, podarowałem sobie to pytanie. Pierwszym naszym przystankiem było Wzgórze Królów. Tam zginął bóg natury
i zieleni. Pewnie dlatego wkoło szczytu rosło kilka zielonych kwiatków. Towarzysz wytłumaczył, że to przez jego szczątki. Zbytnio tego nie zrozumiałem. Wtedy właśnie szliśmy szeroką doliną. Dni były dość krótkie, ponieważ
znów zapadł zmrok. Musieliśmy gdzieś się schronić przed chłodem. Odnaleźliśmy norę. Mój przyjaciel wyciągnął stamtąd lisa i weszliśmy do środka. Przynajmniej mieliśmy kolację. Zwierzę było wychudłe, ale i tak pojedliśmy.
Wtuliliśmy się w siebie, by zachować ciepło i zasnęliśmy. Śnił mi się bóg natury i zieleni, chodzący między drzewami i przechadzający się po kwiecistych polanach. Nagle stanął przed nim bóg mroku. Szybko go zabił.
Na szczęście wybudziłem się z tego koszmaru. Dziwiło mnie tylko to, że zabity bóg nie zginął na Wzgórzu Królów. Przecież to tylko sen, prawda? Viss jeszcze spał. Próbowałem go obudzić, lecz spał za twardo.
Poszedłem więc po śniadanie. Upolowałem królika. Gdy wróciłem, samiec już nie spał. Patrzył się na mnie z uśmiechem na pysku. Jadł szybko. Widocznie bardzo zgłodniał podczas snu. Ja zaś nie byłem głodny, więc
dałem zwierzynę Vissowi. Miałem nadzieję, że tym razem pojadł. Ruszyliśmy w dalszą drogę. Dolina ciągnęła się dalej lecz coraz bardziej się zwężała. W końcu stanęła przed nami góra, kończąca dolinkę.
Wspięliśmy się na nią. Była dość stroma i śliska od wody. Moim zdaniem zejście było o wiele trudniejsze od wejścia. Co chwilę któryś z nas się ślizgał. Na szczęście zeszliśmy bezpiecznie. Przed nami
stanęła jeszcze wyższa góra, której ominięcie zajęłoby 2 dni. No nic, zaczęliśmy wspinaczkę. Ten szczyt nie był taki stromy, lecz lodu było więcej. Viss co chwilę się ślizgał. Natomiast ja trochę mniej.
Dużo zabawy i śmiechu było podczas wchodzenia na wzgórze. Nieźle się uśmialiśmy, a gdy wyszliśmy na sam szczyt prawie nie spadliśmy na sam dół. Przed nami rozpościerała się pustynia.
Zamiast piasku był popiół. Nie było widać jej końca. To jeszcze nic, ale prawie umarłem ze strachu, gdy Viss wskazał na coś za wydmą.
1000+
C.D.N
Brak komentarzy
Prześlij komentarz