Smacznie sobie śpiąc śniłam o mojej przyszłości, ponieważ każdej nocy miałam nadzieję że moje życie jakoś się ułoży. Chciałabym tak strasznie mieć kogoś kto mnie pokocha za to jaka jestem , za to że jestem. Wspierałabym tego basiora na wszystkie możliwe sposoby, gdyby tylko istniał ten który zrobiłby dla mnie wszystko. Ten jedyny, na białym rumaku...choć brzmi to dziwnie. Takie przypowieści słyszałam dość często. Mniejsza o białego rumaka. Już teraz marzy mi się gromadka szczeniąt, wiem że byłabym dobrą matką. Ciotka często wykorzystywała mnie przez moją opiekuńczość i wrażliwość. Ten piękny sen o biegających po łące maleństwach przerwał krzyk. Niczym krzyk duszącej się postaci, zerwałam się na równe łapy i zaczęłam nasłuchiwać. Ale pojawiła się cisza jak makiem zasiał, ziewnęłam sądząc że coś musiało mi się zdawać.
- Ice!
I nagle ten głos, głos który wydawał mi się bardzo znajomy. Nie jestem tutaj jakoś bardzo długo, ale moje stanowisko ma to do siebie że sporo czasu spędzam z Rene. Alfą naszych terenów, to ją aktualnie znam najbardziej i jest mi najbliższa. Wiem że w pewnym stopniu mi ufa ze względu na moją posadę. Obrońca Alf- to wcale nie takie łatwe stanowisko, zwłaszcza że przywódca to osoba która jest atakowana na samym początku. Jakoś jeszcze nigdy nam się takie coś nie zdarzyło, aż do teraz. Rozpaczliwy dźwięk pisków Renesmee sprawiał że na początku zaczęłam zwijać się z bólu, moja głowa prawie pękła. Kiedy się otrząsnęłam zaczęłam biec niczym struś Pędziwiatr uciekający przed kojotem. Tylko że ja biegłam na ratunek.... Będąc blisko ujrzałam ciało ognistoskrzydłej wadery leżące w jej jaskini. Bezwładne.... skrzydła miała połamane a ja wpatrywałam się w ten obraz ze łzami w oczach. Nie podchodziłam bliżej, wiedziałam że dałam plamę. Że nie przypilnowałam jej, nie pomogłam....Co mnie opętało. Wokół nie widziałam tak naprawdę nikogo, niczego co mogłoby dopuścić się tak chorego mordu.
- Gdzie jesteś potworze?!
Wydarłam się na całe gardło, sądząc że to coś przyjdzie zabić też mnie. Lecz w promieniu parunastu kilometrów nie czułam niczyjego zapachu, a węch mam naprawdę dobry. Czułam jakbym była pozbawiona mocy ...
-Hahahaha!
Głośny śmiech niósł się po terenach i odbijał echem w tak wielu miejscach. Dopiero teraz spostrzegłam że otula mnie bardzo gęsta mgła...i tylko to. W ten czas otworzyłam oczy i zaczęłam rozpaczliwie wyć....TO BYŁ TYLKO CHOLERNY KOSZMAR! Lecz w jaskini w której zwykle śpią dwie wadery prócz mnie, nie było nikogo. Chciałam się podzielić okropnym koszmarem z nimi by móc spokojnie zasnąć. Jednak nie miałam jak, byłam tylko ja i....MGŁA?! Przez parę pierwszych minut byłam pewna że to tylko moje emocje stworzyły tą pogodę. W końcu mój żywioł jest dość uciążliwy dla mojej osoby jak i dla reszty watahy. Nie zawsze panuje nad swoimi mocami, próbuję trzymać je w ryzach ale czasami od tak nie wychodzi. Wzięłam głęboki oddech i moimi mocami próbowałam przegonić wścibski wymysł mojego żywiołu. W porę zrozumiałam że to dzieło nie należy do mnie, wyszłam powoli z jaskini czując wzrok na swoim ciele. Przeszywał mnie raz po raz , sprawiał że ból głowy był mi bardzo bliski. Coś w niej było, mgła kryła jakieś stworzenia. Lecz nie miałam pojęcia jakie dokładnie. Tej nocy było ciemniej niż zwykle, zmieniłam się w lodową wilczycę i zaczęłam szybciej sunąć po terenach. Najpierw kusiło sprawdzić jaskinię Rene, nie było jej ale czułam jej zapach i byłam pewna że jest cała i zdrowa. Nienawidziłam tego koszmaru, a co jeśli on nie do końca nim był? Sprawdzając resztę jaskiń miałam dziwne podejrzenia. Co jeśli oni się ze mnie nabijają...lub opuścili tereny bo te nie nadają się już do zamieszkania? Nigdy się tego nie dowiem, jeśli nie zacznę szukać czegokolwiek!
- Hej Ice... wierzysz w duchy ?
Ten głos, ten szept, taki cudowny...Niczym osoba którą znałam kiedyś lecz jest mi totalnie obca. Niby była w moim życiu, ale nie uczestniczyła w nim gdy dorastałam.
- Moja Ice...
Teraz byłam pewna że to głos mojej matki, nie wierzyłam w to. Będąc lodową wilczycą zaczęłam się rozglądać, nagle z mgły wyszła postać będąca tylko zjawą. Podobna do mnie wilczyca, sylwetkę miała cudowną. Chuda , mniejsza od mojej osoby. Po chwili zza niej wyszedł postawny basior o mocnej budowie. Jeśli są to jej rodzice, to czemu dopiero teraz i z jakiego powodu ? Czy będzie mogła z nimi porozmawiać , zadać pytania.... Czemu musiała zostać z ciotką Sally i cierpieć przez tyle czasu? Miałam chyba małe rozkminy, kiedy basior odezwał się spoglądając na mnie:
- Moja mała księżniczka.
Wierzyłam w duchy od zawsze, ale nie w duchy moich rodziców. Powiem Wam że nawet nie mam pojęcia jak mają na imię. Stałam niczym posąg z lodu, moja łza skapnęła na ziemię rozbryzgując się na wszystkie strony. Wydałam z siebie tylko ciche.
- Czy Wy naprawdę tutaj jesteście? Mamo...tato?
Oni kiwnęli tylko w odpowiedzi głowami i zerknęli na siebie uśmiechnięci. Mój uśmiech też zawitał na sztywnym lodowym pysku. Jednak rodzice szybko zmienili wyraz twarzy mówiąc zgodnie:
- Jesteśmy tutaj kochanie, ale jest tutaj też ktoś kto chce Wam zaszkodzić....
Szybko dowiedziałam się kto, dusza wilka błąkająca się po naszych terenach uciekła ze swojego grobu i szuka zemsty... Ciekawe który członek Naszej watahy jest jej coś winien. Niby nie ja, ale wiem że muszę to powstrzymać. Wystarczy zagnać go z jego mgłą do grobu nim wybije trzecia w nocy. Nie zadawałam więcej pytań, skinęłam tylko głową mówiąc z dumą:
- Możecie na mnie liczyć.
Moi rodzice rozmyli się we mgle, scalając się z nią w jedno. Przed odejściem mruknęli mi parę słów na do widzenia. Przyznam że w tamtej chwili trudno mi było myśleć... północ wybiła jakieś parę minut temu. Mój mózg kompletnie nie działał, aż do czasu gdy usłyszałam ciche szepty:
- Znajdę Cię ... prędzej czy później.... nie uciekniesz....
Miałam cichą nadzieję że słowa nie są kierowane do mnie, przez parę ostatnich godzin po prostu przeżyłam za dużo! Musi to być ktoś z watahy....byleby nie Rene. Proszę Bogowie...chrońcie Nas przed tym stworzeniem. Zmieniłam się w normalną postać i zaczęłam biec ile sił w łapach. Wiedziałam doskonale gdzie muszę się dostać, drzewo Bogów było dość daleko więc co chwile przyśpieszałam . Znaczy próbowałam, niestety zwykle wychodzi to inaczej. Doskonale wiedziałam że nie powinnam tam wchodzić, bo Rene mówiła mi na samym początku że przebywają tam zaufane wilki i ona...
-Mam nadzieje że mi ufasz Renesmee bo właśnie tam wchodzę!
Krzyknęłam tylko i już byłam przy drzewie, czekałam na jakikolwiek znak od Bogów, bo moi rodzice nie powiedzieli mi jak mam powstrzymać stworzenie...a raczej błąkającą się duszę wilka. Niespodziewanie dojrzałam kogoś we mgle dającego mi jakiś flakon na którym napisane było:,,Złamane serce jest gorsze niż poranione ciało.... Przyszłości nie ma bez miłości...'' Czyli postać która się błąka to wadera....wadera która została zdradzona, odrzucona przez któregoś z Naszych basiorów. No nie.... to nie może być prawda. Sądziłam że znalezienie postaci będzie na tyle trudne iż nie zdążę do godziny trzeciej. Lecz ona sama gdy wyszłam z Arbre Divin ukazała mi się od razu. Ze łzami w oczach, połamanymi żebrami... Piękna wadera o której mówiły różne opowieści... Wojowniczka jak ich mało, skończyła ze złamanym sercem i od tak poddała się bez walki.
- Tak to ja....
Szepnęła do mnie bez żadnych emocji, wiem że nie jestem zagrożona, lecz któryś z basiorów tak. W całym swoim życiu nie sądziłam że spotkam Cassie tutaj, tę postać o której kiedyś było bardzo głośno. Przyjmijmy że jeszcze dwa, trzy lata temu....
- Nie powstrzymasz mnie....on będzie mój!
Wrzasnęła na pożegnanie i pognała w środek watahy. Moje serce biło tak głośno że słyszał je chyba każdy w promieniu paru kilometrów. Mgła poruszała się razem z Cassie, teraz widziałam więcej. Niestety żywej duszy nie było ze mną, teraz wiedziałam że mgła jest jej największą mocą. Przywołałam tornado tak szybko jak tylko potrafiłam, podbiegałam do centrum watahy i położyłam flakon w epicentrum i spojrzałam na niego. Był cudowny, czerwone serce i miecz który je przebijał robiły na mnie wrażenie. Otworzyłam go i tylko czekałam aż tornado będzie blisko. Widziałam jak mgła się rozwiewa a niegdyś piękna wadera ze łzami w oczach wiruje w środku mojego tornada. Nie było łatwo okiełznać jej moce, zwłaszcza że ledwo co już stałam na nogach. Skupiłam całą moc na tornadzie , zamknęłam je razem z waderą i jej mgłą we flakoniku i padłam na ziemię. Fiolka była zamknięta i nie musiałam już powstrzymywać Cassie ani martwić się o dobro członków watahy. Jak gdyby mgła powoli wysysała że mnie życie ... czułam wielkie zmęczenie i głód. Totalnie nie próbowałam nawet powstrzymać uczucia zmęczenia. Poddałam się dość szybko, to było silniejsze ode mnie .
- Jesteśmy z Ciebie dumni KOCHANIE....
Usłyszałam gdy zamykałam oczy, wiedziałam że byli to moi rodzice. Teraz wiem że mnie kochali i nie oddali mnie bez powodu. Może wcale mnie nie zostawili....
- Ice wstawaj!
Pobudka była dość brutalna, słońce było już w epicentrum. Dość późne popołudnie... Rene stała nad moją osobą i śmiała się ze mnie.
- Ale znalazłaś sobie miejsce na drzemkę.
Uśmiechnęłam się do niej i wstałam jak gdyby nigdy nic zaproponowałam jej patrol terenów. W naszym języku to zwykły spacer po terenach watahy. Próbowałam z jednej strony zapomnieć o tej całej przygodzie, w końcu nie byłam pewna czy to wydarzyło się naprawdę.
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 1504
Ilość zdobytych PD: 752 + 5% (38 PD) za długość powyżej 1000 słów
Nagroda za konkurs:
Obecny stan:
Brak komentarzy
Prześlij komentarz