- Szlag by to trafił! - wycisnęła przez zęby.
Owe szklane fiolki, które były przedmiotem rozładowania jej napięcia, zawierały przeróżne składniki eliksirów. Samica podzieliła je na kilka kategorii, aby wszystko łatwiej było znaleźć. Wszystkie były ułożone na wielkim okrągłym kamieniu na środku jej nowej jaskini - stwierdziła, że skoro zamieszkuje ją sama, może to również być jej chwilowe laboratorium. Kilka składników, które nie znajdowały się we fiolkach, umieściła na skalnej półce jednej ze ścian jaskini.
- Linghun, linghun, linghun! - powtarzała jak mantrę.
- Czym jest linghun? - zapytała Tristana, która cały czas stała przy Raquel, jednak nie za bardzo wiedziała, jak może pomóc towarzyszce.
Raquel przestała grzebać we fiolkach i zaczęła przeszukiwać półki.
- Coś, bez czego nie zrobię eliksiru, o który poprosiła mnie Renesmee. - odpowiedziała, nagle zmieniając ton na łagodny.
Samica Alfa rzeczywiście poprosiła, aby jako nowy alchemik Raquel wykonała na próbę jedną z trudniejszych mikstur: eliksir strachu. Jego działaniem był kompletnie znikający lęk i przypływ niesamowitej odwagi na jedną godzinę. Cała trudność w wykonaniu mikstury polegała na tym, że aby ją zrobić, trzeba było dysponować niezwykle rzadkimi produktami. Wadera była jednak przekonana, że zgromadziła je w swojej kolekcji.
- Mam dosłownie wszystko - zwróciła się do Tris - oprócz cholernego kwiatu linghun.
Biała samiczka już przymierzała się do pytania, więc Raquel postanowiła od razu odpowiedzieć.
- To oznacza kwiat dusz. Niezbędny, jeśli chcę, żeby eliksir działał również na wpływ magii. Inaczej wilk, który go spożyje, przestanie się bać tylko niemagicznych rzeczy.
- A gdzie zamierzasz go szukać?
Raquel przywołała w pamięci mapę terenu. Poprzedniego dnia Tristana oprowadziła ją po prawie wszystkich miejscach i wytłumaczyła, gdzie lepiej nie zaglądać. Jednak uparta wadera alchemik nie przestraszy się trudnego szlaku, jeśli na końcu ma znaleźć składnik niezbędny do eliksiru.
- Vallée Sombre. Znam się na rzadkich roślinach, a taka jak te rośnie tylko właśnie w takich miejscach.
- Oszalałaś? Wybacz, ale chyba tak. - reakcja Tristany była natychmiastowa. - Sama zwracałaś mi uwagę na dziwną mgłę, która otoczyła wszystkie tereny. Teraz chcesz się wybrać do miejsca przepełnionego mrokiem i stworzeniami, które łatwo mogą cię zabić?
- Tak - odparła spokojnym tonem Raquel.
- Na twoim miejscu bałabym się już samej podróży do Forêt Ombragée. Ta mgła na serio jest podejrzana. Fraesephidel widział w niej wieczorem duchy.
Wadera o ciemnoszarym futrze się skrzywiła.
- Frae to szczeniak, mógł to zmyślić albo po prostu wyobraźnia płata mu figle. Ja chcę udowodnić, że jestem bardzo dobrym alchemikiem i przynieść Res ten eliksir.
Tristana odpowiedziała grymasem.
- Skoro tak chcesz… Uważaj na siebie.
Raquel odpowiedziała jej uśmiechem. Wyszła z jaskini. Widoczność przesłaniała jej ta tajemnicza mgła. Co to w ogóle było? Pojawiło się wraz z zachodzącym słońcem, kilka wilków z watahy udało się już na zwiady w tej sprawie. Samica wyczuwała od dziwnego zjawiska ostry zapach. Nie podobało jej się to, jednak nie chciała myśleć o tym, że mogło to rzeczywiście mieć związek z jakimikolwiek duchami. Maszerowała przed siebie trasą prowadzącą prosto do Forêt Ombragée. Była już na północnym skraju Forêt de Vie, przed sobą miała otwartą przestrzeń. Normalnie widziałaby wysokie góry po lewej i morze po prawej, tej nocy mogła patrzeć jedynie na to, co znajdowało się w zasięgu dziesięciu metrów. Wadera postanowiła przyspieszyć do truchtu, aby szybciej dostać się do celu. W pewnym momencie usłyszała dziwny odgłos. Było to coś między szeptem a jękiem. Nie przerywając powolnego biegu, użyła swojej mocy, aby wykryć ciepło bijące od żywej istoty, która owy dźwięk mogła wydawać. Nie wyczuła jednak nic, co wywołało u niej gęsią skórkę.
„Duchy? Nie… To musi być zbieg okoliczności” - uspokajała się w myślach.
Dźwięk ani się nie nasilał, ani nie stawał się coraz cichszy, zupełnie tak, jakby postać znajdowała się tuż obok Raquel. Ta zaczęła biec sprintem, ponieważ wydawało jej się, że znajduje się już niedaleko wejścia do lasu.
Po kilku minutach rzeczywiście ujrzała czarne pnie drzew. Wadera zwolniła do marszu. Bieg przez tyle czasu okazał się niekoniecznie dobrym pomysłem, mięśnie ją paliły i czuła zmęczenie. Dodatkowo ostry zapach mgły drażnił jej zmysł węchu. W całej sytuacji były mimo wszystko dwa duże plusy: nie słyszała już tajemniczego szeptu i znajdowała się bardzo blisko od miejsca, w którym może rośnie linghun.
Raquel słusznie stwierdziła, że w takim miejscu jak Forêt Ombragée trzeba zachować największą ostrożność. Uspokoiła oddech i zamknęła oczy. Skoncentrowała się na swoim ciele i myślami sięgnęła mrocznego, nocnego nieba - było to źródło, z którego czerpała moc do stania się niewidzialną. Tym razem nie miała większych problemów. Niewidoczna już samiczka ruszyła przed siebie między czarne drzewa.
Przez dłuższą chwilę słyszała jedynie swój oddech i chrzęst liści pod jej łapami.
„Nie taki diabeł straszny, jak go malują” - pomyślała, przypominając sobie przestrogi Tris co do tego miejsca.
W tym samym momencie poczuła niesamowity chłód. Przed oczami dostrzegła krótkotrwały ruch niemalże przezroczystej istoty. Cudem powstrzymała się, żeby nie wykrzyknąć przekleństwa.
Postać zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. W kilku miejscach wadera widziała zarys stworzeń przypominających jelenie, było ich sporo, co wyczuła przez bijące od nich ciepło. Przynajmniej były żywe. Raquel wahała się przez moment, czy chce kontynuować swoją wyprawę, w końcu zadecydowała, że nie może zmarnować tego, że dotarła tak daleko.
- Raz wilkowi śmierć… - wyszeptała.
W pewnym momencie jej łapy natrafiły na urwisko. Wadera nie zauważyła go wcześniej. Podziękowała w duchu, że nie biegła, bo na pewno spadłaby w dół doliny. Przeszła parę metrów dalej, tam znalazła łagodne zejście. Dotarła do Vallée Sombre.
„Teraz wystarczy tylko znaleźć kwiatek” - pomyślała.
Zaczęła się rozglądać. Drzewa na dnie doliny różniły się od tych, które rosły w innych częściach lasu. Nie były już tak wysokie, ich pnie miały nieregularne kształty. Pod jednym z nich znajdowała się plama złotawego śluzu. Trawa, która rosła w tym miejscu, stała się czarna. Raquel postawiła diagnozę - wąż mroku, niebywale trujące stworzenie. Ostrożnie zebrała małą ilość śluzu do jednej z trzech pustych fiolek, które nosiła na wypadek właśnie takich okazji. Wadera miała ogromną nadzieję, że nie spotka samego węża - byłby to dla niej najprawdopodobniej wyrok śmierci.
Przeszła jeszcze kawałek i zatrzymała się przy kępce drzew. Pod jednym z nich dostrzegła duże, szare płatki kwiatu o krwistoczerwonej łodydze. Od rośliny bił srebrnoszary blask. Samiczka rozpromieniła się i zerwała swój upragniony linghun.
Dokładnie sekundę potem oniemiała z przerażenia. Wyczuła, że pięćdziesiąt metrów od niej znajduje się ogromne źródło ciepła - smok. Przeklęła w myślach samą siebie, że się nie wycofała i nie posłuchała Tristany. Od tej pory próbowała poruszać się bezszelestnie, wtedy smok mógłby jedynie wytropić ją przez zapach. Niewidzialna zrobiła krok w tył, potem drugi i kolejny. Niebezpieczne stworzenie zaczęło zbliżać się w jej stronę. Raquel odwróciła się i przyspieszyła. Potwór zbliżał się coraz bardziej, w końcu wyczuła jego obecność tuż za sobą. Już pogodziła się ze śmiercią, spojrzała przez ramię i momentalnie się zatrzymała.
- Japier…
Przerwał jej głośny ryk i dźwięk opadającego cielska. Smok przewrócił się pare metrów za nią i leżał nieruchomo. Raquel nie wyczuwała już żywej istoty. Przeraziła się. Coś zabiło smoka.
Nie wiedziała, czy powinna uciekać, jednak jej upartość nie pozwoliła na nieskorzystanie z takiej okazji. Chwyciła kolejną fiolkę i zaczęła zbierać smocze łuski oraz krew.
„Tyle składników…”
Schowała szklane naczynka. Znowu usłyszała szepto-jęki, tym razem dochodziły z więcej niż jednego „gardła”, ale z konkretnej strony. Raquel udała się właśnie tam. Kilka kroków od powalonego smoka znalazła otwór w ziemi. Był na tyle głęboki, że samiczka nie była w stanie dostrzec jego dna. Nachyliła się nad nim, wtedy jej nozdrza uderzył ostry zapach, był o wiele bardziej wyczuwalny i drażniący niż wcześniej. Wadera słyszała wokół siebie coraz głośniejsze zachrypnięte wołania, widziała też postacie pojawiające się i znikające między drzewami. Poczuła również zawroty głowy i mięśnie ponownie zaczęły ją palić - zupełnie jak po jej sprincie. Jeszcze raz przyjrzała się otworowi w ziemi. Mgła wydawała się wydobywać właśnie z tego miejsca. Próbowała sobie przypomnieć cokolwiek o jakichś dziwnych oparach i w końcu ją olśniło.
Przypomniała sobie o istnieniu dymu wydzielanego przez zwłoki pewnych dziwnych istot, które musiały zostać tu pochowane lub zakopane. Opary miały nieprzyjemny zapach, który wywołuje halucynacje, osłabienie i ból, a po zbyt długim czasie także chorobę i w końcu śmierć. Smok miał swoje gniazdo tuż obok źródła tej mgły i właśnie ona go zabiła.
Raquel odetchnęła z ulgą, że to nie duchy ją prześladują.
„Wszystko można wyjaśnić nauką” - pomyślała dumnie.
Stwierdziła też, że powinna zrobić coś z dymem, bo zaraz skończy dokładnie tak, jak martwy potwór. Podbiegła do smoka i z obrzydzeniem otworzyła mu paszczę. Zapach z jej wnętrza był jeszcze bardziej nieprzyjemny - czuła zepsute mięso. Skupiła się jednak i zebrała w sobie resztki sił. Wyrwała największy kieł stworzenia. Pognała z powrotem do dziury w ziemi i wbiła w nią smoczy ząb, który zadziałał jak korek.
Momentalnie jęki, wołania i szepty ustały, nie było też już widać tajemniczych postaci. Mięśnie już nie bolały, samica poczuła napływ energii.
Nagle zauważyła jajo wielkości swojej głowy. Jeszcze raz obróciła się w stronę smoka. To musiała być smoczyca, a Raquel znalazła jajo z jej nienarodzonym młodym. Pomyślała, że nie pozwoli maluchowi zostać bez matki, toteż postanowiła zabrać jajo i uciekać z tego mrocznego miejsca. Szybkim marszem zaczęła iść w kierunku Forêt de Vie. Po kilkunastu minutach błądzenia znalazła wyjście z mrocznego lasu i wylądowała na otwartej przestrzeni oświetlonej przez księżyc w pełni.
Mgła zniknęła.
1500+
Brak komentarzy
Prześlij komentarz